„Cywilizacja jest bezgranicznym
mnożeniem niepotrzebnych potrzeb” – powiedział Mark Twain. Znalazłam to, przewrotnie
nadrukowane na foliówce reklamowej (sic!) służącej do transportu zakupów zrobionych w
Empiku. I za ten niebanalny humor cenię sobie tę instytucję nad wszystkimi innymi
podobnymi. Co prawda nie jestem jej notorycznym klientem i nabywcą nieprzebranych tytułów prasowych, które
piszą o wszystkim a często o niczym, gier komputerowych lasujących mózgi i wykrzywiających
kręgosłupy małolatom i nie tylko. Nie kupuję także masowo książek, które zostały
przeniesione na ekrany. Zresztą, nauczyłam się, wreszcie, kupować ich jak najmniej,
tylko wyjątkowe, w myśl hasła, jak na byłą bibliotekarkę przystało: "dajmy żyć bibliotekom!". Nie zwijam machinalnie kolorowych ulotek
zachęcających do czerpania bezgranicznych wydumanych przyjemności życia, za
które trzeba słono płacić. Kiedy jestem w Empiku ograniczam się już do minimum
(najczęściej jakiś film czy książka – jednak!). Zaczynam być już totalnie zmęczona natłokiem i
gromadzeniem wszystkiego, z informacjami na czele. Ale cenię sobie Empik, że bądź co bądź, żyjąc z
naszych słabości i pakując nam przeróżne cywilizacyjne gadżety,
cytuje Twaina. Pewnie i tak niewielu cytat zauważy, jeszcze mniej
przeczyta, jeszcze jeszcze mniej zechce się tym przejąć, jeśli w
ogóle zrozumie.
Dedykuję to, jakże trafne i prowokujące
do pewnych refleksji spostrzeżenie mądrego
Amerykanina jako swego rodzaju motto, które
mogłoby przyświecać najnowszemu dziełu M. Nighta Shyamalana „Zdarzenie”.
I tyle. Więcej o filmie nie ma co gadać.
Nie jest skomplikowany, momentami wręcz łopatologiczny, szczególnie w końcówce.
Ale ma ważne przesłanie, kompletnie nie odkrywcze, zdarte od dziesiątków lat,
ale ciągle przez ludzkość lekceważone: „Człowieku! Szara i wielka eminencjo! Szanuj
zieleń! ”. Chciałoby się dalej krzyknąć: „Opanuj
się z mnożeniem swych potrzeb! Nie musisz drukować tylu bzdurnych gazet, niepotrzebnych nikomu
ulotek reklamowych, nie musisz zmieniać co 2 lata mebli w salonie na te z coraz
bardziej wyszukanego drewna, nie musisz tyle i tak szybko jeździć, ograniczaj
spaliny, nie produkuj tyle plastiku, bo jak tak dalej pójdzie sam zamienisz się
w sztuczne tworzywo, którym po części i tak już jesteś, etc. etc. A poza tym, ten film to momentami niezła zabawa z
dreszczykiem. Na
filmy NS czeka się jak na historie
opowiadane w ciemnym dziecięcym pokoju, tuż przed zaśnięciem, w czasach,
gdy model rodzinny określany był sumą co najmniej 2 + 2 (albo
i więcej), a telewizor stał u rodziców, w tzw. "dużym" pokoju.
/"Salony" bywały tylko u arystokratów/. Gdy z rosnącym w miarę upływu
opowieści napięciem i mimo świadomości ich bzdurności, także strachem, czekało się z głową nakrytą kołdrą na wielkie
końcowe „buch!”. Niestety, w „Zdarzeniu” wielkiego gromu na zakończenie nie
było. Ale te shyamalanowskie niesamowite gawędy są o tyle lepsze od tych naszych improwizowanych na chybcika niesamowitych
pościelowych horrorów, że nie są one właśnie bezładne, ani przez moment improwizowane
czy obliczone tylko i wyłącznie na wzbudzenie prymitywnego strachu. I dlatego lubię tego reżysera, że zaspokajając
naszą kolejną niepotrzebną (a może tylko na pozór nieprzydatną?Lękom trzeba dać upust.) potrzebę, nie marnuje jednocześnie ani swego ani
naszego czasu, łącząc przyjemne z pożytecznym.