czwartek, 10 lutego 2005

Pod osłoną nieba

Z powodu, iż nie znamy momentu kresu naszego życia, wydaje nam się, że jego źródło jest niewyczerpane, że możemy z niego pić, nie zauważając często nawet jego smaku, nie wiadomo jak długo. Niestety, każda chwila, a szczególnie ta najpiękniejsza, zdarza się nam tylko raz – nie przegapmy jej więc, zapamiętajmy ją, może będzie nam dane wspomnieć ją dwa lub trzy razy w przyszłości, wiecej być może nie zdążymy.
Tak w skrócie można by opisać przesłanie tego przepięknego filmu w reżyserii B. Bertolucciego (a wypowiada je, narrator – autor ksiązki wg której napisano scenariusz - P. Bowles)

Piekny i doskonały pod każdym względem film. Także wizualnym – akcja ku spotęgowaniu samotnosci trójki głównych bohaterów, dzieje się w Afryce – oszałamiające w zwiazku z tym plenery (zdjęcia W. Storare) miast i miasteczek oraz pustyni nad którą tylko bezgraniczne błękitne niebo, będące bezpieczną osłoną przed nocą, czymś nieznanym które czyha i wiadomo, że kiedyś wszystkich dopadnie.

Film jest uważnym spojrzeniem na uczucia między kobietą i mężczyzną, czy one naprawdę tak do końca mogą zawładnąć ich sercem? Czy zawsze wiemy, ze kochamy? Może czasem wydaje się nam, ze jesteśmy wolni od miłości, bronimy się przed nią, kochając swoją samotność i niezależność. To są tylko niektóre refleksje, jakie nasuwają się podczas obserwacji życia trójki bohaterów filmu. Są to Amerykanie, dwoje męzczyzn i żona jednego z nich. Wybrali się tuż po II wojnie światowej w podróż po Afryce. Wcześniej już objechali Europę. Małżeństwo - artyści (pisarka i kompozytor) – Kit (Debra Winger) i Port (Johnny Malkovich) określają sami siebie podróżnikami – nie myślą wcale o powrocie do domu, oni go nawet nie mają.
Ich znajomy Tunner (Campell Scott)– to turysta (ten od momentu postawienia nogi na obcej ziemi już myśli o swoim stałym miejscu pobytu), który, jak przypuszczamy, zabrał się z nimi ze względu na Kit, w której się podkochuje.
Od razu zauważamy, że Tunner jakoś nie bardzo pasuje do tego małżeństwa – jest pełen życia, a oni jakby w sennej marze, spowolnieni, żyją obok siebie, ale zagubieni, nie mogący nijak się odnaleźć i spotkać.
Wrażenie tego małżeńskiego letargu potęguje tło na jakim rozgrywa się ich dramat– tętniące, zaprzątnięte codzienną krzątaniną życie tubylców - bazary, urzędy, ulice, nawet pustynne karawany – pełno wokół ludzi, życie buha pełną parą, a oni nieszczęślwi, choć kochajcy i ciągle w drodze, nie u siebie.
Taki jest punkt wyjscia do nakreślenia dramatycznej opowieści o losach tej trójki.
Po napisach końcowych poczułam zazdrość w stosunku do aktorów – jakie to wspaniałe budzić swoją pracą (popartą oczywiście talentem) tyle uczuć, tyle dobrych emocji i wdzięczność ludzi, ze dzięki nim mogli przeżyć tyle wzruszeń przed ekranem.

Uwielbiam takie filmy. Jasne, otwarte i szczere, aż czasem bezwstydne. Bo zamiast układać puzzle, otwierać i zamykać pudełka znajdujące się w pudłach i gubić przy okazji sens i cel, albo w ogóle nie znajdować przesłania filmu, lubię patrząc na film dowiadywać się czegoś nowego o życiu i człowieku, przypominać sobie swoje, porównywać ze swoim doświadczeniem, mieć może nadzieję na spotkanie następnego, które już będę umiała docenić. Lubię, gdy film nastraja mnie do refleksji, zadumy i do jakichś końcowych wniosków, dzięki czemu czuję się bogatsza, mam konkretną korzyść z pracy ludzi, którzy bardzo pragnęli mi coś ważnego przekazać.

I myślę, ze będę jeszcze wracać do "Pod osłoną nieba", bo obcowanie z nim to była właśnie taka piekna chwila, o ktorej wspomina narrator -P. Bowles, warto ją sobie czasem przywoływać. Ulec jeszcze raz urokowi afrykańskiego pejzażu, wspaniałej gry aktorskiej D.Winger, J.Malkovicha, C.Scotta a także charakterystycznego Timothyego Spalla jako Erica - zresztą wszyscy, na czele z tubylcami -naturszczykami są doskonali. By posłuchać jeszcze raz muzyki R.Sakamoto i R.Horovitza - tej z elementami oryginalnych dźwięków Afryki, świetnie komponujacej sie z obrazem i losami zagubionych w życiu ludzi.

niedziela, 6 lutego 2005

Prawo pożadania - każdy je ma

Tym razem Almodovar jest bardzo „niegrzeczny”, przynajmniej tak będą mniemać niektórzy. Film o prawie każdego człowieka, nawet geja, do pożadania.
Sęk w tym, że nie zawsze to prawo realizuje się zgodnie z naszymi pragnieniami. Bywa, że chcemy, by nas pożądał ktoś, a on/ona akurat na to nie ma ochoty, albo pożąda kogoś innego.
Film ogląda się na pozór jak telenowelę o zacięciu kryminalnym. Jest miłość, pożądanie, zazdrość, w końcu zbrodnia. Wszystko sfilmowane w soczystych barwach, bardzo malowniczo, wręcz pocztówkowo, jak to zazwyczaj u Almodovara.
Wydawało by się – film lekki, łatwy i przyjemny, gdyby tylko nie ci bohaterowie dramatu – toż to geje! Bez owijania w bawełnę, często prawie nadzy i bezwstydnie się kochający, nie tylko miłością platoniczną, a zwłaszcza nie taką miłością.
I postać wiodąca filmu, oś wokół której obraca się cała akcja, to reżyser i scenarzysta w jednej osobie, prawie alter ego samego Pedro A.
W filmie nazywa się Pablo Quintero. Obserwujac go, dowiadujemy sie sporo ciekawych rzeczy prosto z doświadczeń zawodowych autora dzieła. Na przykład, Pablo Quintero ma trudności w rozdzieleniu sztuki pisania scenariusza od prawdziwych faktów. Jego życie prywatne dzieje się, podporządkowane jest jakby fabule filmu, którą on w danej chwili tworzy. Dochodzi nawet do tego, ze reżyser musi naginać działania bliskich ludzi do swoich potrzeb i wyobrażeń, czasem wręcz osobiście steruje ich własnymi wypowiedziami. Może to prowadzić do pewnych komplikacji, których jesteśmy świadkami w filmie.

Poza tym, Almodovar nie ukrywa, ze stymulatorem jego działań na wielu polach była kokaina. Przyznaje się do przygodnych znajomosci, ale także i do wielkiej namiętności połączonej z tytułowym pożądaniem. Przypomniał mi się w tym momencie wywiad z okazji „Złego wychowania”, kiedy pytano go, czy Gael Garcia Bernal mu się podoba, i czy to miało wpływ na obsadzenie go głównej roli. Pedro zdecydowanie odpowiada, ze absolutnie nie, nie wyobraża sobie tego, jak aktor starajacy się o rolę , mógłby być jego kochankiem. I tu w filmie jest podobna scena – chłopak zaproszony do domu przez Pabla prosi go o rolę w filmie. W tym momencie ich znajomość się kończy.
Pojawia się też mimochodem motyw, który Almodovar rozwinął w „Złym wychowaniu” – siostra Pabla – Tina, grana świetnie przez Carmen Maurę, to jego brat transseksualista, zakochany kiedyś w księdzu.
W ogóle takiego wymieszania uczuć ponad płciowymi podziałami, jak do tej pory u Almodovara nie widziałam. W „Prawie pożądania” są momenty, przynajmniej na początku, kiedy naprawdę nie wiadomo, kto jest kobietą kto mężczyzną, kto ojcem, kto matką. Aktorka Carmen Maura kobieta z krwi i kości, gra w filmie mężczyznę transseksualistę. Wymaga to od niej wiele zachodu, szczególnie jeśli chodzi o sposób poruszania i agresywne manifestowanie swojej nabytej kobiecości. Pojawia się też prawdziwy transseksualista Bibi Andersen, którego pierwotną płeć demaskuje jedynie męski głos.
Film naprawdę wymaga sporej odporności od widza na tego typu sprawy. Ale warto się przemóc, i popatrzeć na ten świat, ludzi kochajcych może nie zgodnie z utartym obyczajem i prawem przedłużenia gatunku, ale na pewno zgodnie z ludzkim prawem do miłości i pożądania.

Koniecznie trzeba wspomnieć jeszcze o Antonio Banderasie. Gra tu bardzo znaczącą postać, drugą po pierwszoplanowej reżysera. Jest niesamowity, prawdziwy zwierzak, choc daleko mu jeszcze do wystylizowanego amanta z Hollywoodu, ale grą aktorską zakasowuje tu wszystkie swoje przyszłe amerykańskie role.


1/ Ewentualni chętni na ten film niech nie zrażają się pierwszą jego sceną , która wali jak obuchem w głowę. Ale taki jest Almodovar – szczery, otwarty, bezkompromisowy, robiący swoje filmy z renesansowym przesłaniem „nic co ludzkie nie jest mi obce”.

2/ Muzyka. Najczęsciej w filmach tego reżysera występuje jeden wiodący utwór spiewany (solo), będący dźwiękowym dopełnieniem akcji. Są to przeważnie pieśni w języku hiszpańskim. Tym razem przez caly film przewija się utwór J. Brela „Nie opuszczaj mnie” - piekny, melancholijny, będący proroczą zapowiedzią losów bohaterów.


3/ „Godzina z ukochan-ym/-ną, a potem chocby smierć”. Każdy z nas miał, lub będzie mieć, takie pragnienie, w zyciu. Ale tylko Almodovar z taką pasją i namiętnoscią potrafił to zobrazować.