środa, 27 grudnia 2017

Wołyń - reż. Wojtek Smarzowski, zwany przez wielbicieli "Smarzolem"



Nie podważam wartości historycznej czy faktograficznej filmu, ani potrzeby jego nakręcenia, szczególnie dla młodych ludzi, których rodzice nie wysłuchiwali opowieści jak to z rzezią na Ukrainie było od swoich przodków i nie mogli jej podać dalej, swoim dzieciom. Podejrzewam, że gdyby nie było kina, internetu, pisma, a byłaby rzeź, pamięć o niej i tak by przetrwała, właśnie w tych opowieściach czy pieśniach bitewno-wojennych. Jak to drzewiej bywało. Ale mamy XXI wiek i dobrze się stało, że nakręcono film o Wołyniu, tak samo, jak dobrze się stało, że powstało "Pokłosie". Tylko, tak jak byłam pewna, że Pasikowski jest w sam raz reżyserem dla historii o Jedwabnem, tak mam wątpliwości, czy aby Smarzowski powinien się zabrać za Wołyń. Ale - skoro nikt inny nie miał odwagi, czy chęci...

Moim zdaniem Smarzol poszedł na łatwiznę (co zdarza mu się nie pierwszy raz), wybierając na głównego bohatera filmu, młodziutką matkę Polkę, przewijającą się przez cała akcję z dzieciątkiem na ręku. Wiadomo, że taki zabieg jeszcze bardziej wznieci polską widownię i wzbudzi nacjonalistyczne nastroje. Wystarczy sobie poczytać komentarze w miejscach, w których recenzuje się ten film . Paradoksalnie Wojtek zarzeka się, że jego celem, było między innymi wystąpienie przeciwko skrajnemu nacjonalizmowi i wszyscy entuzjaści tego filmu tak mówią, że taki jest przekaz. Ale życie pokazuje co innego. Polacy w dużej mierze, i często, wytykają drzazgę w oku innych, nie widząc belki w swoim. Pamiętamy, z jakim oburzeniem i nienawiścią spotkali się twórcy "Pokłosia"? Jak Kali ukraść krowę - jest ok. Ale jak Kalemu ukraść krowę, to ojojoj.
Wracając do głównej bohaterki, matki Polki z dzieciątkiem na ręku. Ta kobieta jest po prostu nudna. Cały czas ta sama mina, strach na twarzy wykrzywionej niemym krzykiem. A propos, w tym miejscu ukłony dla Wojtka, że w odróżnieniu od Róży, Zosia już nie krzyczy wniebogłosy, w zamian raczymy się całkiem dobrą ścieżką dźwiękową. Nikt już nie może zarzucić Smarzowskiemu, że się powtarza.

Mnie by się bardziej podobało i bardziej by mi zaimponował jako scenarzysta, gdyby bohaterem Wołynia był na przykład młody Ukrainiec (mógłby być ten, który się zakochał w Zosi - bardzo ładny chłopak), niewinny, naiwny, wierzący w miłość, dobro, uczciwość itd., mający jako takie układy z polskimi sąsiadami, który jednak pod wpływem cerkwi, polityki (wojna, Armia Czerwona - jej uczestnictwo na ziemiach ukraińskich, Bandera), ale również buty i pychy tychże polskich sąsiadów (którą wykazujemy się nieustannie w czasach współczesnych także) młodzieniec zmienia się, twardnieje, przechodzi metamorfozę, może niekoniecznie o 180 stopni. Może mieć do końca filmu wątpliwości, niech się męczy, albo i nie. No, w każdym razie, dobrze by było, zobaczyć jak ten nacjonalizm rodzi się w tych czasach na tej Ukrainie. A nie, że spada z nieba. Brakowało mi trochę wyjaśnienia dlaczego Ukraińcy tak poszli za Banderą. To były przeokrutne czasy, ale i bardzo ciekawe, pod względem historycznym. I w tym także przypadku sprawdza się siła chińskiego przekleństwa "obyś żył w ciekawych czasach".

Jak może już wiadomo, nie cenię sobie Smarzowskiego jako reżysera, może inaczej, nie jako reżysera, bo filmy to on umie robić, wie jak chwycić za serce i podbrzusze polskiego widza, czyli jak go uwieść, ale artysta z niego żaden. Jego filmy są jak cep, proste w budowie i mocno walą w łeb. Emocje jakie przekazuje są zero-jedynkowe, żadnych niuansów, albo ktoś dobry, szlachetny (Polacy - Tadeusz w "Róży" to chodzący ideał, biedna Zosia z dzieckiem także - nawet ratuje małego Żyda!), albo zły i głupi(na pewno Rosjanie, wieśniacy, komuna, policja). Niczego, co by pozostawiło widza (przynajmniej takiego jak ja) z niepewnością, wątpliwością, po prostu uczuciami różnorodnymi.

Aktorstwo - tylko Jakubik mógł się wykazać. Miał sporo emocji do przekazania. Aktorka grająca Zosię miała za zadanie ładnie i wzruszająco wyglądać, na początku filmu, a potem robić tylko wystraszone miny.
Jej twarzy nie splamiły żadne inny grymasy. Nie mogę powiedzieć, czy jest dobrą aktorką, raczej nie dano jej pola do popisu.

Podobało mi się zakończenie filmu. Scen rzezi nie było aż tak dużo, na szczęście, dało się wytrzymać, tym bardziej, że nie były one zaskoczeniem, mówi się o nich od lat, a ostatnio, przed premierą bardzo. A poza tym nasz obecny świat -  środki przekazu, codziennie, bez przerwy bombardują nas takimi obrazami. Raziło mnie trochę przedstawienie krajobrazu po rzezi, te porozwalane członki, wybebeszone brzuchy (scena, gdy Zosia zachodzi do rodziców swojego ukochanego Ukraińca, a tam na kanapie, prawdopodobnie polscy (?)goście, siedzi para ludzi z kiszkami na wierzchu. Na Boga takich scen, nie oglądało się nawet w filmach o konflikcie między Hutu a Tutsi w Rwandzie. To było moim zdaniem niepotrzebne. O wiele więcej, przynajmniej w moim przypadku, reżyser osiągnie, gdy opowie o rzezi w sposób bardziej subtelny. Np. niedawno widziałam film "Cudowny dzień" tyczący konfliktu na Bałkanach. Tam scena mordu etnicznego wyrażona jest opustoszałym domostwem, poprzewracanymi meblami w pokoju, i widokiem nóg powieszonych rodziców małego chłopca. On na szczęście tego nie widzi. Widzą to wolontariusze z Zachodu, którzy pomagają chłopakowi szukać piłki i w tym celu weszli do tego domu. A chłopiec jest przekonany, że rodzice żyją, że wyjechali do innego miasta (bo jego oddali dziadkowi). Wiemy to, czego on nie wie. I teraz widz do końca filmu pozostaje z tą myślą, co to będzie jak ten chłopak dowie się w końcu jak zginęli jego rodzice.

Po takich scenach, jakimi nas darzy w swoich filmach Smarzol, pozostaje tylko złość, nienawiść, pogarda - sceny bardziej subtelnie wyrażające przemoc, paradoksalnie mocniej, ale i dłużej bolą. Ale nad nimi trzeba się więcej napracować, jako scenarzysta, reżyser, czy aktor.
Oczywiście, każdy w kinie szuka czegoś innego, jedni dużej dawki adrenaliny, uderzenia w łeb - dla nich filmy Smarzola są ok. Drudzy - wątpią, szukają odpowiedzi, na różne pytania, a przy jej braku smutnie konstatują, cytuję: "Wiem, że nic nie wiem".
PS. Jako uzupełnienie jeszcze jeden cytat, znaleziony w sieci:
„To historia bez bohaterów, po której wychodzi się z kina z poczuciem krzywdy i chęcią skopania jakiegoś Ukraińca” napisał jakiś dziennikarz. Krótko i bez ogródek.  Przeczytałam tuż po napisaniu tego co wyżej.