wtorek, 13 sierpnia 2013

Saturno contro. Pod dobrą gwiazdą - reż. Ferzan Özpetek

Pisarz, bankowiec, psychoterapeutka specjalizująca się w uzależnieniach, policjant, tłumaczka;  mężczyźni i kobiety, starsi i młodzi, grubi i chudzi, geje, hetero i bi - oto grono przyjaciół w przeróżnych przekrojach, spotykające się regularnie w mieszkaniu pary Davida i Lorenzo, na miłych, pełnych gwaru, muzyki, śmiechu i wygłupów przyjęciach, przy winie i jakimś dobrym włoskim daniu, najczęściej spaghetti.  Nic tylko pozazdrościć. Wydaje się, że niczego im do szczęścia im nie brak. Stopniowo wnikamy w życie niektórych z postaci nieco głębiej. Otóż Lorenzo martwi się romansem żonatego z Angelicą Antonia. Roberta - śliczna młoda dziewczyna jest narkomanką i wcale się z tym nie kryje.  Sergio, były kochanek Lorenzo - starzeje się i coraz mocniej odczuwa samotność i brak partnera. Angelica pisze książkę o alkoholizmie. Każdy ma swoje problemy, o których na chwilę zapomina w gronie przyjaciół. Ale największy dramat czeka Lorenzo i Davida - pewnego wieczoru Lorenzo traci przytomność, ląduje w szpitalu. W jednej chwili kończy się jego życie, a David zostaje sam, bez ukochanego. Przyjaciele spotykają się jeszcze kilka razy w szpitalu, przy łóżku nieprzytomnego Lorenzo. Każdy z nich oddzielnie i w samotności przeżywa utratę przyjaciela, głównego animatora ich wspólnych spotkań. Bardzo chcą pomóc Davidowi przetrwać ciężkie chwile po utracie partnera, ale nie są w stanie nic zrobić, by choć trochę ulżyć jego cierpieniu.
Śmierć sprawiła, że ich zwarta grupa rozbiła się na małe atomy, krążące każdy wokół swej osi, które czasem się ze sobą zderzają, doprowadzając do ostrego spięcia.
Patrząc na to co piszę, może się wydawać się, że film Turka zamieszkałego od ponad 30 lat we Włoszech jest o niczym, trąci nudą. Nic bardziej mylnego! Jego urok i moc tkwi w tym, że w sposób zajmujący za sprawą świetnego aktorstwa, dowcipnych i inteligentnych, często z dużym poczuciem humoru i autoironii (reżyser jest gejem) dialogów, opowiada o życiu, które mogłoby być udziałem każdego z nas. Ale, ale jedno pytanie!  Czy każdy z nas ma prawdziwych przyjaciół? Nie tylko do przyjemnego spędzenia czasu po pracy, choć to też jest bardzo cenne, ale także takich, na których możemy liczyć w biedzie i nieszczęściu? Którzy uczciwie się z nami pokłócą oraz spełnią każdą daną wcześniej obietnicę, nawet w wypadku śmierci tego wobec kogo ją składali? Czy mamy przyjaciół, czy jesteśmy wszyscy zdolni i gotowi porozumieć się i znaleźć wspólny język z każdym, bez względu na różnice wieku, zawodu, statusu społecznego, uzależnień, orientacji seksualnej? Odpowiedź na to pytanie nie jest już tak oczywista. Bo i nie tak często ludzkie relacje oparte są na wzajemnej ciekawości,  otwartości, szczerości, zdolności do kompromisów, ba, nawet przyznanie się do swego błędu i racji tej drugiej osobie.
Najczęściej, narzucone sztucznie granice nas dzielą, a tutaj, wręcz przeciwnie są wyzwaniem do ich przekraczania i poznawania nie tylko innego, ale i siebie, by przekonać się, że stać nas na więcej niżbyśmy się tego po sobie spodziewali. Jest tu taka bardzo dobra sekwencja związana z przyjazdem ojca na pogrzeb Lorenzo, który z powodu braku akceptacji rodzica, wyprowadził się z domu.   Ojciec, powiadomiony o śmierci syna, przyjeżdża do stolicy wraz z macochą Lorenzo, by zabrać jego ciało i pochować go przy boku zmarłej matki. Jednak, o co siebie zapewne wcześniej nie posądzał, zaprzyjaźnia się z tymi, którzy pokochali jego syna, takim jakim był. Przekonał się, że są świetnymi ludźmi, a nie jakimiś przerażającymi odmieńcami. A nawet zgadza się, by zgodnie z wolą Lorenzo, skremować jego ciało i pochować w mieście, gdzie znalazł szczęście. Bardzo fajną kobietą okazuje się macocha, prosta kobieta, fryzjerka ze śmieszną fryzurą, która bardzo szybko nawiązuje kontakt ze starzejącym się i smutnym  Sergio "Jest pan gejem? Nie, pedałem, Jestem nieco staroświecki" (jakbym czytała "Lubiewo" Witkowskiego). Ich dialogi są rewelacyjne. I ta nieskrywana radość kobiety z powodu tego, że może poznać kogoś tak uroczego, zabawnego, a w dodatku geja.
Bardzo pokrzepiający obraz, choć u niejednego widza, przypuszczam, może wywołać jakąś nieokreśloną tęsknotę i żal, że czegoś, albo kogoś,  mu w życiu brakuje. Taki już jest Ferzan Ozpetek, on to potrafi.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Cezar musi umrzeć - reż. Paolo i Vittorio Taviani


„Od kiedy poznałem, czym jest sztuka, więzieniem stała się dla mnie ta cela” - tymi oto słowy wita się z nową rzeczywistością, po wystawionym spektaklu, jeden z więźniów, grający rolę Kasjusza. I tymi słowy kończy się film braci Tavianich. Optymistyczne to czy pesymistyczne podsumowanie? Trudno jednoznacznie uznać. Optymistyczne - bo mężczyzna mający dożywocie znalazł sposób na zakosztowanie odrobiny wolności poprzez zaangażowanie własnej wyobraźni i być może udział w kolejnych adaptacjach teatralnych (takie odbywają się z osadzonymi w tym więzieniu cyklicznie). A smutne, bo od teraz, gdy poznał ten specyficzny smak wolności, nie będzie mógł się już cieszyć  tym  małym skrawkiem przestrzeni jaką jest cela, prycza i kilka przyborów kuchennych, przypisanym tylko jemu. Będzie tęsknił za tym co utracił jeszcze bardziej. Ale to dzięki sztuce poczuł, że jest pełniejszym człowiekiem, posiadającym o wiele szersze spektrum odczuć i uczuć. Poodkrywały się w jego głowie przeróżne zapadki schowków, w których je pozamykał, by nie cierpieć psychicznych katuszy.

Bardzo ciekawy eksperyment reżyserski. Zrobić film o osadzonych za podłe czyny w więzieniu o zaostrzonych rygorach przez pryzmat ich odnajdywania się w sztuce. Swoista resocjalizacja przez czynny udział w kulturze, coraz częściej stosowana z pozytywnym skutkiem. W filmie reżyser wraz z asystentem przychodzą z zewnątrz. A bywa, że za reżyserię, czy animację kultury w więzieniu biorą się sami więźniowie, jak to było w przypadku zabójcy Andrzeja Zauchy i jego kochanki, czyli swojej żony, Yvesa Goulaisa. Człowiek ten w więzieniu ukończył studia filologiczne, prowadził kursy językowe dla więźniów, kręcił filmy krótkometrażowe – założył nawet Studio Filmowe „Zza krat”., reżyserował przedstawienia teatralne, twierdził, że praca nad filmami pomaga mu odzyskać wolność. – „Najważniejszy środek do spełnienia tego celu to wyobraźnia”. - mówił.
Święta prawda, nie tylko w przypadku osadzonych w więzieniach. Wyobraźnia to taki cudowny wehikuł, który może nas uwolnić, ponieść w dowolną przestrzeń i czas, ale równie prawdopodobne jest, że w tym samym stopniu może nas zniewolić (obsesje wszelkiego rodzaju). Trzeba być niezłym kierowcą, żeby nad tym wehikułem zapanować.

Wracając do eksperymentu braci Tavianich. W scenariuszu pokuszono się o chwyt, by salę teatralną, w której zawsze odbywały się próby przedstawień, oddać do remontu. Więźniowie zmuszeni są więc odbywać próby w swoich celach i na spacerniaku. Dzięki czemu „trenują”  role w swoim „naturalnym” środowisku.Co jeszcze bardziej wpływa na ich utożsamianie się z bohaterami sztuki, tym bardziej, że postaci dramatów Szekspira to często także zabójcy, czy inni złoczyńcy, jak oni, targani najróżniejszymi emocjami.
Podobały mi się te momenty, kiedy zacierają się granice między tekstem dramatu i próbą, a więziennymi realiami i rozważaniami więźniów na temat swojej przeszłości. Razem z nimi musieliśmy na siłę  wyrywać się  z tego swoistego stopienia się sztuki z prawdziwym życiem.

Punktem kulminacyjnym filmu jest spektakl na deskach więziennej sceny przed publicznością, która tłumnie przybyła z zewnątrz. Owacje, okrzyki aprobaty dla trudu „zapatrzonych w sufit” (tak o sobie i współwięźniach mówi jeden z ich przedstawicieli - nie „osadzeni”, a „zapatrzeni w sufit albo pryczę”) i triumf. Jednym słowem - wielka magiczna chwila, tym bardziej, że wszyscy „zabici” na scenie wstają żywi, by się pokłonić widzom. .

Być może nie jeden z tych „aktorów-naturszczyków", wzruszył się i zamarzył, by tak się stało naprawdę. By czas się cofnął, a oni być może mądrzejsi o pewne doświadczenia, przemyślenia, nie trafili by już za bramy tego więzienia.
Film, który wiele mówi o tych, którzy znaleźli się za kratami - nie wszyscy są potworami od urodzenia, a przede wszystkim kładzie nacisk na olbrzymią rolę sztuki w życiu (niektórzy z więźniów, tak na zachętę zdradzę, napisało książki, a jeden z nich został aktorem). Bez sztuki nie bylibyśmy ludźmi, po prostu.
Dlatego powinniśmy kochać artystów, mając zrozumienie dla ich ludzkich słabości, które nie powinny rzutować na ocenę ich dzieł - taka moja skromna uwaga a propos.