sobota, 6 września 2008

Niebo nad Paryżem

Podoba mi się ten film. I Paryż, w którym wszystko jest dozwolone.  Podoba mi się ten wyzierający z ekranu baśniowy egalitaryzm – wszyscy są sobie równi, może niekoniecznie jeszcze pod względem socjalnym, ekonomicznym, ale towarzyskim, mentalnym - owszem. Dobre i to. Ale, ale – czy aby na pewno? Czarny pan całuje białą panią, czują do siebie sympatię, ale wiemy, że narzeczonymi raczej nie zostaną. Starszy pan profesor podkochuje się w młodziutkiej studentce (super wątek!), ona ze zrozumieniem, a nawet z pewną radością, spotyka się z nim, lecz na miłość z jej strony pan nie może liczyć. Biała pani w piekarni, rodowita i dumna Paryżanka, zatrudnia za ladą młode panienki z prowincji, a jakże, lecz wysmiewając się z nich za ich plecami. Daje pracę nawet Arabce, bo choć śniada, to jednak piekna i klientów do sklepu zwabia, lecz nigdy nie da jej poznać, że ją ceni. Atrakcyjne i długonogie modelki wiedzione kaprysem po wyczerpującym pokazie, odwiedzają nocą wielką halę towarową, flirtują i uwodzą robotników i handlarzy przybyłych po towar, który wystawią rano na targowych straganach. Uciechy nie ma końca! Lecz, wiadomo, to tylko chwilowe upojenie. Gdy nadejdzie ranek, znowu pojawią się granice. Śmiertelnie chory Pierre cudownie bawi się na prywatce na równi ze zdrowymi. Pozwala sobie na parę godzin beztroski i zapomnienia.

 „Paryż” to także apoteoza chwil, które składają się na życie. Korzystajmy z nich mądrze, ale i całą parą, mając w nosie wszelkie bariery i narzucone nam kulturowo ograniczenia, zdaje się radzić Klapisch zza kadrów filmu. Jeśli są szczęśliwe - upajajmy się nimi, jeśli nie – szukajmy radości mimo wszystko, czerpmy ją choćby ze szczęścia innych i nie zazdrośćmy im, szczęście jest tak ulotne. A życie takie krótkie.  Prawda stara  jak świat,  ale  jakże często o niej zapominamy.