niedziela, 28 kwietnia 2013

Big Love - reż. Barbara Białowąs

Niedawno, w radio słyszałam błyskotliwy wywiad z nestorem polskiego dziennikarstwa, mistrzem felietonu, satyrykiem i... wystarczy, Danielem Passentem.  Jakże przyjemne posłuchać kogoś mądrego, inteligentnego, dowcipnego, a jednocześnie z ogromnym dystansem do siebie.  Na pytanie kim chciał zostać, będąc małym chłopcem, odpowiedział, źe na pewno nie dziennikarzem. Przy okazji dostało się kilka gorzkich słów współczesnemu dziennikarstwu, że efekciarskie, płytkie, cyniczne, obliczone na tani poklask i bezrefleksyjne gnojenie ludzi i z tym bym się w 100 % zgodziła. Dowodem na te słowa, może być także  radosna twórczośc niektórych młodych filmowych recenzentów. Niestety, często się zdarza, że mniej chodzi o solidną, pogłębioną czy rozszerzoną o pewną wiedzę pozafilmową, recenzję, a bardziej o zabłyśnięcie i zgrabną frazę jej autora. Przykład - zamieszanie z panią Barbarą Białowąs z okazji jej reżyserskiego debiutu pt. "Big Love". Zrobiono z niej pośmiewisko, także z jej osobistym udziałem i na własne życzenie, wykorzystując skwapliwie jej naiwność albo pychę.  No bo używać w wywiadzie, broniąc swej twórczości, argumentu, że ma się dwa (a może trzy?) fakultety polskich uczelni, to rzeczywiście śmieszne. Być człowiekiem tak wykształconym i nie wiedzieć, że nie ma nic gorszego dla artysty, jak tłumaczenie swego dzieła, to skandal. Ale uważam, z kolei, że po filmie "Big Love" trochę za mocno, mówiąc kolokwialnie, pojechano.  Być może była to celowa prowokacja, by wywołać taką właśnie, a nie inną reakcję pani reżyser.

 Film nie jest aż taki zły, jak to wszędzie pisano. Wystarczyło tylko spojrzeć na niego z odrobiną życzliwości, zrozumienia i empatii dla bohaterów i  dało się z niego coś wyłuskać. A większość pretensjonalności,  także pewnych nielogiczności ich zachowań, złożyć na karb młodości durnej i chmurnej, będącej w istocie równoległym bohaterem filmu. Bo o czymże ten film opowiada, jak nie o głupocie, szaleństwie i niesamowicie rozbuchanym apetycie na wolność i miłość, seks w wieku, gdy się ma naście lat, a hormony buzują niczym drwa w piecu, które do ognia dokłada  sam diabeł.

Nie wiem, dlaczego akurat taki tytuł "Big Love".  No dobra, mogę zrozumieć, nasza młodzież bardziej mówi po angielsku niż po polsku, "big love" lepiej się wymawia niż "wielka miłość",  ale po co to jeszcze promować, staramy się być patriotami, nawet w tak zdawałoby mało istotnych kwestiach, a diabeł, wiadomo, tkwi w szczegółach. No, ja znowu z tym diabłem. Takie skojarzenia piekielne widać film u mnie wywołał, i może całkiem słusznie, bo jak wiemy wielka miłość często bywa grzeszna.

W każdym razie, na pewno jest to film o miłości, a jeszcze bardziej o wolności, którą człowiekowi miłość odbiera.  Z miłości leczy tylko śmierć, śpiewa filmowa Emi. Albo kolejna miłość, czego także próbuje. Ten brak wolności, gdy jesteśmy śmiertelnie zakochani jest dotkliwy. A jeszcze bardziej, gdy  ma się -naście lat, gdy chce się wszystkiego skosztować, a najbardziej owocu zakazanego. I tę skłonność wykorzystuje skwapliwie partner Emi, Maciek (Antoni Pawlicki). Przystojny, starszy o dobre kilka lat, z super bryką i pełnym portfelem facet, którego Emi poznaje na jednej z dyskotek. Oczywiście, traci dla niego głowę, i jest to jak najbardziej zrozumiałe, choć bardzo naganne. Emi ucieka z domu, przeprowadza się do Maćka, na chwilę są królami życia. Ale chłopak, to nie jedyna pasja dziewczyny. Pewnego dnia oznajmia ukochanemu, że dostała się na wydział wokalny wyższej uczelni (zachodziłam w głowę, jak jej się to udało). Jest przeszczęśliwa, bo od dawna marzy się jej kariera wokalistki rockowej kapeli. I te marzenia zaczynają się spełniać.  I w tym momencie na scenie, tym razem życia, pojawia się zazdrość. Kochający młody mężczyzna chce mieć piekną kobietę tylko i wyłącznie dla siebie. A współczesnej, młodej kobiecie nie wystarcza już do szczęścia tylko wielka miłość. Ona, mając świadomość swojej wartości, talentu, mając pasję, pragnie się realizować i spełniać swoje marzenia z nimi związane. A jest trochę za mało dojrzała, żeby dać sobie radę jednocześnie i z wielką miłością, z wielkim poczuciem czy potrzebą wolności, tak bardzo potrzebnym każdemu artyście, i na dodatek tego wszystkiego z instynktem macierzyńskim, który zaczyna się pojawiać. Sally z "Kabaretu" B. Fosse'a, mając podobny problem, decyduje się na aborcję. Jaki będzie wybór Emi?


Wielką bolączką polskiego kina jest nieznośne poczucie samowystarczalności części państwa reżyserostwa. Uważając, że są doskonali w kazdym calu, piszą sobie scenariusze. Gdyby pani Białowąs, może, zamiast zaliczania kolejnego fakultetu, skupiła się bardziej na poszukiwaniu dobrego scenarzysty, albo poświęciła trochę czasu na dopracowanie, tego co sama wysmażyła, choć skłaniam sie bardziej ku współpracy, to film miałby zadatki na całkiem udaną i fajną produkcję. Bo to co udało się wykrzesać z tego filmu zawdzięcza się mniej reżyserce, a bardziej aktorom - Aleksandra Hamkało i Antoni Pawlicki (pięknie i zgrabni jak diabli oboje), którym smaku dodali zatrudnieni w epizodach Adam Ferency, Robert Gonera czy Małgorzata Pieczyńska a także nieznany mi do tej pory Dobromir Dymecki. Dużą rolę w przyglądaniu się "Big Love" odegrało słuchanie muzyki i piosenki Ady Szulc.

Jest trochę w filmie nielogiczności, czy nieporadności, wątków i scen nie jasnych, dodanych nie wiadomo po co. Na wiele przymykałam oko, tłumacząc sobie, że autorka chciała widzowi coś tam, a propos postaci, zasygnalizować, że są przyczynkiem do ich charakterystyki.  Wiele składałam, jak już wspominałam, na karb młodości  głównych bohaterów. Ale jedna scena, a właściwie ujęcie, jest naprawdę karkołomne i nie do zaakceptowania, bo wyraża tylko i wyłącznie skłonność do efekciarstwa pani reżyser. Chodzi mi o scenę, gdy śledczy przybywają na miejsce wypadku, mierzą odległości między śladami przestępstwa, a pet wypalonego przez ofiarę papierosa ciągle się dymi. Wygląda to bardzo malowniczo, ale trochę niewiarygodnie.

Na koniec refleksja -  mniej papierów, szkół (wyrastających jak grzyby po deszczu ku uciesze ich wykładowców), kalkulacji i teorii /także filmowej/,  a więcej serca, wyczucia, także życia, pasji, no i wiary w to, że.... nie jest się jedynym geniuszem na Ziemi.


środa, 24 kwietnia 2013

W ciemności - reż. Agnieszka Holland

Polacy to już sami nie wiedzą, czego chcą. Albo po prostu nie lubią Żydów, choć oczywiście nie są antysemitami. Narzekają na każdy film z Holocaustem w tle, bez względu na miejsce akcji oraz rolę jaką pełnią w nim Polacy. No bo, dziwię się dlaczego tak wielu Rodakom najnowszy film Agnieszki Holland nie za bardzo przypadł do gustu. Przecież opowiada o dobrym Polaku, ratującym Żydów przed zagładą. Powinni cieszyć się i bić mocno brawo. Z taką samą siłą jaką rzucali przysłowiowymi kamieniami w Pasikowskiego po "Pokłosiu". Ach, wiem, dlaczego nie biją. Leopold Socha to przecież żaden patriota i żaden bohater. Nie ginie w rozchełstanej na piersiach koszuli za Polskę czy za krzyż. Nawet za Żyda nie ginie. Za nic nie ginie!  O zgrozo, jest zwyczajnym lwowskim cwaniaczkiem, który chce przeżyć wojnę. I dlatego, za drobną opłatą, pomaga Żydom uniknąć śmierci.  Ot, jedna z form wojennego zarobku. Wcześniej, na początku wojny, okradał niemieckie kwatery, a łupy chował po kanałach. Gdy trafia się inna okazja zdobycia paru groszy, skwapliwie ją wykorzystuje.

I to jest najpiękniejsze w tej postaci, głębokie człowieczeństwo, z wszystkimi jego, i dobrymi i złymi aspektami. Bo to, że bierze od Żydów pieniądze - czy to mu w czymś ujmuje? Jak sam napomyka - nie jest przecież frajerem. Uczciwie oferuje im za pieniądze usługi zaopatrzeniowca i przewodnika po kanałach. I ani na moment przez głowę mu nie przeszła myśl, żeby ich oszukać, nie wywiązać się przyrzeczonych obietnic, czy danego słowa. Ani się też pewnie nie spodziewał, że z czasem przywiąże się do tej żydowskiej kanałowej kilkunastoosobowej spoleczności jak do swojej rodziny, a jest moment, że nawet może trochę bardziej niż do rodziny. Martwi się o ich los i ratuje z każdej opresji, nie dbając o niebezpieczeństwo na jakie naraża siebie i najbliższych.

Agnieszka Holland nie mogła dokonać trafniejszego wyboru decydując się na obsadzenie w roli Sochy Roberta Więckiewicza. Jego Lwowiak jest taki autentyczny, taki wiarygodny i przy tym wzruszający. Prosty człowiek, który ma to nieszczęście, ze przychodzi mu doświadczyć wojny a wraz z nią wielu prób na ocalenie człowieczeństwa. I z każdej z tych prób wychodzi obronną ręką - na tyle na ile pozwalają mu warunki udaje mu się być uczciwym, dobrym człowiekiem, który nawet nie zdaje sobie sprawy, że robi coś ważnego, bohaterskiego. Kiedy trzeba - potrafi i wroga zabić - jest wojna, o on nie jest frajerem. Ale kiedy trzeba potrafi życie ocalić, nie tylko swoje.  On się nawet specjalnie przez tę wojnę nie zmieniał, nie przeobrażał w kogoś innego, lepszego. Właściwie, jest zawsze sobą, tylko sceneria zycia się zmieniała, a on się do niej dopasowywał.  Być może, gdyby nie wojna, nie miałby okazji przekonać się, jak wielkie i dobre ma serce.

Bardzo mi się podobał uczciwy, jak myślę,  obraz relacji, jakie istniały między Żydami i Polakami. Ich wzajemna nieufność, to złe mniemanie jakie mają jedni o drugich, często pogardliwy i lekceważący ton, jaki przybierają wobec siebie, ta ciągła wzajemna podejrzliwość i ten brak wdzięczności w stosunku do Sochy, za pomoc, bo przecież skoro płacą… jak zawsze, myślą, że wszystko można kupić.  Oraz kompletny brak wzajemnej wiedzy o sobie nawzajem obu narodów, mimo wielowiekowego przecież współistnienia.  Może stąd ta niechęć między nimi. A może inaczej - ignorancja wynika z powodu niechęci? Scena zdziwienia Szczepka, na wieść, że Jezus, którego kocha, też był Żydem – bezcenna i jestem pewna, że odegrana nie raz w wielu polskich współczesnych katolickich domach.

Na docenienie zasługuje również mnogość wątków ukazujących, że wojna to nie tylko heroiczna walka o wolność i przetrwanie, to także mnóstwo codziennych prozaicznych czynności, ktore składaja się na życie - pranie, gotowanie, zakupy, a także modlitwa, zabawy z dziećmi, spanie no i w końcu kochanie się, nawet w kanałach. Po prostu wojna wojną, a życie życiem.  Walka Tanatosa i Erosa, daje o sobie znać w najbardziej ekstremalnych warunkach, tym bardziej w takich -  gatunek musi przetrwać.

Film jest bardzo dobry, głównie ze względu na postać Sochy, jako przewodnikiem w mroku wojny.  Dobre zdjęcia (Jolanta Dylewska), czytelne mimo ciemności. Piękna muzyka (Antoni Komasa-Łazarkiewicz). Gra aktorska całego zespołu bez zarzutu, także dziewczynek grających Krysię i córkę Poldka. Trzeba by jeszcze wyróżnić Julię Kijowską (Chaja), Krzysztofa Skoniecznego jako Szczepka - wspólnika Poldka, czy Michała Żurawskiego - Ukrainiec Bortnik, że o Kindze Preis nie wspomnę, czy Benno Furmannie.

Choć "W ciemności"  nie porywa, nie rzuca na kolana, nie szlochamy w głos w czasie seansu, ale uczciwie (to słowo bez przerwy przychodzi mi na myśl, gdy piszę o tym filmie), mądrze, pokazuje jak wtedy i tam (wschodnie kresy) było, że mimo wojny, strachu, choć w upokarzających warunkach, wbrew usilnym staraniom okupanta, potrafili przeżyć, i to godnie, podniesionym czołem. Ba! nawet z satysfakcją -  „Ludzi, te Żydy to moi, moi dzieło!”

niedziela, 7 kwietnia 2013

Polowanie - reż. T. Vinterberg

Mówiąc wprost i bez ogródek - film porusza bardzo drażliwy i trudny temat - molestowanie seksualne dzieci przez bliskich dorosłych. Thomas Vinterberg już raz zajął się taką sprawą w "Festen". Wtedy mieliśmy do czynienia z ojcem molestującym własne dzieci. W "Polowaniu" oskarżonym jest najbliższy przyjaciel rodziny.
Co mi się w tym filmie podobało najbardziej, oprócz Madsa Mikkelsena rzecz jasna, to to, że nie obwinia się dziecka, które swoją niezbyt mądrą wypowiedzią na temat Lucasa, wywołało całe to piekielne zamieszanie, niszcząc rajską sielankę małego  duńskiego miasteczka.

Ani razu, przynajmniej z ust dorosłych, nie pada słowo "kłamiesz, Klaro". Ona sama kilkakrotnie stara się przekazać swym opiekunom, że powiedziała coś głupiego,  wszyscy puszczają to mimo uszu, ale nikt, łącznie z Lucasem, nie zarzuca jej kłamstwa. To jest bardzo ważne, żebyśmy z góry nie zakładali, że dzieci celowo kłamią, konfabulują, zmyślają, bo... no właśnie, dlaczego miałyby to robić?  Bo mówiąc tak sugerujemy, co jest przewinieniem wielu przeszłych pokoleń, zakładamy z góry, że to dorośli mają rację. Co było powodem wieloletnich przemilczeń niezliczonych ofiar takich przestępstw oraz braku wyciągnięcia konsekwencji wobec ich sprawców.

Zdarza się, że dzieci, mające przecież wybujałą wyobraźnie ( a tym bardziej Klara, cierpiąca na zespół natręctw - stara się, chodząc nie przekraczać linii ciągłych, niczym Nicholson w „Lepiej być nie może”), powiedzą, wiedzione różnymi pobudkami i nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swoich słów, coś nieprawdopodobnego, jakąś bujdę. Wynika to z nieświadomości wagi słów, chęci zabawy, ciekawości "co się stanie, gdy..", czasem złośliwości, albo jak u filmowej Klary z rozgoryczenia, zawodu, zazdrości w stosunku do osoby, którą kocha, ale która nie spełniła jej oczekiwań, zraniła w jakiś sposób jej uczucia.  To co się stanie z tymi słowami, jaki im nada się bieg, zależy tylko od dorosłych.

Dobrze, że dyrektorka przedszkola nie zlekceważyła komunikatu Klary. Inną sprawą jest jej histeryczny do niego stosunek i zbyt pospieszne, nieodpowiedzialne wyciąganie wniosków.  Źle, bardzo źle, że głupi (kiedyś byłam bardzo ostrożna z takim określeniem drugiego człowieka, czym dłużej żyję, zauważam coraz więcej głupoty i nie boje się nazywać jej po imieniu), napalony psycholog (jak on się mentalnie ślinił roztaczając przed dziewczynką erotyczne wizje jej seksualnego kontaktu z dorosłym mężczyzną ) prowadząc z nią wywiad, zmyślnie zasugerował i nakierował odpowiedzi Klary na tor, który jemu pasował. Tak bardzo chciał, żeby w miasteczku zaczęło się coś dziać i strasznie się podniecił na myśl, że on się może do tego przyczynić.  I bardzo źle, że nie porozmawiał jako zawodowiec z Lucasem.
Dziewczynka nie rozumiejąc o co chodzi, a chcąc czym prędzej wyjść na podwórko, na pytania tego pożal się Boże fachowca, odpowiadała potakująco, byle tylko dał jej święty spokój. Od razu widać, jaką moc mają psychologowie, także sądowi, w takich sprawach. Jak umiejętnie, zgodnie z życzeniem klienta mogą pokierować odpowiedziami dzieci. Coraz częściej bywa w życiu, że na korzyść rodzica, a dokładnie matki, walczącej w sprawie rozwodowej o dziecko. Gdy zaczyna brakować argumentów przeciw małżonkowi jako broń ostateczną wytacza się armatę pod tytułem "molestowanie seksualne dziecka przez ojca". To zazwyczaj działa skutecznie na wysoki sąd. Czemuś, co dzieje się między dwoma osobami, bez świadków, nie da się ani zaprzeczyć ani to potwierdzić. Wszystko leży w rekach psychologa, jego interpretacji zachowań dziecka, manipulacji jego zachowaniami i wypowiedziami, w zależności od założenia celu jaki sie chce osiągnąć.

Reżyser wyraźnie w tym filmie podkreśla (a przynajmniej ja to wyczuwam) – nie dziecko jest tu winne, ale dorośli żądni krwi i dyszący nienawiścią do bliźniego jak do siebie samego. Tak jak ojciec Klary, wiecznie pijany, nie interesujący się na co dzień córką, nagle gdy jest okazja do zadymy, skwapliwie ją wykorzystuje. Sam Lucas nie czuje do Klary urazy, czy rozgoryczenia, rozumie jej zachowanie. Wykazuje olbrzymią cierpliwość także w stosunku do tzw. przyjaciół, dopiero gdy czuje bezpośrednie zagrożenie życia syna, ogarnia go gniew, ale i wtedy zwraca go ku swoim przyaciołom, ba nawet ku Bogu ducha winnej Nadii, kobiecie z którą wiązał duże nadzieje, lecz wątpiącej przez chwilę, w to, że nie jest on zboczeńcem. 

W końcu, co najważniejsze, cała rzecz dzieje się w środowisku myśliwych, rzekomych dozgonnych przyjaciół, którzy jak się okazuje, ograniczają swoją przyjaźń jedynie do polowań oraz szaleństw i rechotu przy wódce. Nikt, oprócz jednego, nie porozmawiał szczerze z Lucasem, a przecież znali się od dzieciństwa. Słowa córki jednego z nich przyjęli za pewnik, zajmując jak jeden mąż postawę świętego oburzenia.
Reżyser wyraźnie sugeruje, wplatając w fabułę scenę bezmyślnego zabijania zwierząt, że w kulturze czerpiącej przyjemność z polowania na niewinne stworzenia, nie należy oczekiwać litości czy skrupułów, gdy pojawia się sposobność zapolowania na człowieka. Czy słuszna to sugestia? To już każdy rozsądzi wg siebie i swego sumienia. Ja sama, dokładnie w tym momencie, gdy Lucas z zimną krwią zabija jelonka, poczułam jak opadło ze mnie potworne napięcie, jakie męczyło mnie od samego początku filmu, to czekanie ze strachem na moment, kiedy coś złego spotka Lucasa było potwornie. W momencie śmierci jelonka z rąk Lucasa lekko wyluzowałam. Tak jakbym podświadomie godziła się z tym, że skoro on zabija dla samej satysfakcji zabijania, to niech się nie dziwi, że inni mogą robić to samo w stosunku do niego. Dlatego właśnie myślę, że te sceny z polowaniem były wprowadzone w tym konkretnym celu, by obudzić w widzu tego rodzaju odczucia. Oczywiście, zaraz potem, dalej się strasznie denerwowałam i bałam o los Lucasa, i życzyłam mu jak najlepiej, ale tamto wrażenie gdzieś pozostało.

Film oceniłam 10/10. Bo opowiada w sposób zajmujący i niebanalny i z zupełnie innej perspektywy o wstydliwych sprawach nurtujących całe społeczeństwa, które przez całe wieki istniały i były przemilczane, bo tyczyły dzieci, nad którymi dorośli mają władzę. Teraz, gdy lody puściły, gdy przestały istniec tematy tabu, okazało sie, że sytuacja może zosatć odwrócona o całe 180 stopni i to dzieci, w sposób bardziej lub mniej świadomy, moga wziąć przysłowiowy "odwet" i przejąć pałeczkę w tej rozgrywce. I tak jak one kiedyś niewinne cierpiały samotnie przez całe lata, tak teraz cierpieć mogą niewnni mężczyźni. Jedna z ostatnich scen, gdy Lucas bierze na ręce Klarę, by tak jak kiedyś, przed tym całym zdarzeniem, pomóc jej pokonać przestrzeń pokrytą całą masą lini prostych, a ona go czule obejmuje, a my widzimy jej spojrzenie, którego nie może zobaczyć Lucas, sprawia, że drżymy o jego dalszy los.

Inny powód mojej wysokiej oceny? Bo zagrał w nim, rewelacyjnie (też mi nowość!) jak zawsze Mads Mikkelsen (czym starszy tym ładniejszy). A także za scenariusz idealnie dopracowany, i zagrany przez wszystkich aktorów. Należy wspomnieć także Thomasa Bo Larsena (stary znajomy z "Festen"). Dzieci grały, a szczególnie dziewczynka w roli Klary, cudownie.  "Polowanie" ma wiele bardzo dobrych, precyzyjnie przemyślanych scen, funkcjonujących nie dla ozdoby ale po coś. Oprócz tej wspomnianej wyżej są nimi na przykład: świąteczna msza w kościele, bójka w sklepie, deszczowy pochówek Fanny, ale najlepsza z najlepszych jest ta  otwierająca film, mogąca jednocześnie stanowić jego podsumowanie.  Mianowicie - te dzieci, te ich oczy, ta niejednoznaczność ich spojrzeń, groźne, zapowiadające jakieś nieszczęście, a zaraz się okazuje, że to tylko zabawa. Dzieci w równym stopniu i w każdej chwili są gotowe do okrucieństwa i niewinnych psot (Klara w momencie wypowiadania swoich  oskarżających słów zachowała się niczym okrutna zazdrosna kobieta, po to by zaraz przyznać "Powiedziałam coś głupiego"). Co nie znaczy, że nie mamy dzieci traktować poważnie, ale przy tym powinniśmy pamiętać, aby także rozważnie.

Czy historia z podejrzeniem czy oskarżeniem o pedofilię może skończyć się happy-endem?  Zobaczcie najnowszy film Vinterberga z Mikkelsenem w roli głównej. Będzie was to kosztowało sporo nerwów, ale warto je poświęcić. Będziecie narażeni na przeróżne mocne emocje i zapewniam, nie są one tanie, a mogłyby być, mając na uwadze nośność i ciągłą aktualność tematu.