czwartek, 16 stycznia 2014

Prisoners (Labirynt) - reż. Denis Villeneuve

Ojcze nasz,
któryś jest w niebie:
święć się imię Twoje,
przyjdź Królestwo Twoje,
bądź wola Twoja jako w niebie,
tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego
daj nam dzisiaj.
I odpuść nam nasze winy,
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
I nie wódź nas na pokuszenie,
ale nas zbaw ode złego.Amen.
Każdy szanujący się katolik z dziada pradziada zna tę modlitwę. Jeden odklepuje ją bezmyślnie, bo to się Bogu należy, jak za przeproszeniem, psu zupa. Drugi zaś odmawia ją bardziej refleksyjnie, starając się na co dzień zasłużyć u Boga na odpuszczenie grzechów i grzeszków, odpuszczając winy swoim winowajcom, choć to nie jest takie proste. Życie czasem ludzi przerasta, stawiając ich przed nie lada dylematami, próbami odporności na ból, rozpacz, wystawiając ich wiarę na nieludzkie wręcz doświadczenia. Tak jak np. Keller Dover (Hugh Jackman), prowincjonalny stolarz, przykładny mąż i ojciec dwójki dzieci. 

Otóż, pewnego dnia, pobożny (a przynajmniej sprawiający takie wrażenie) bohater, po odmówieniu "Ojcze nasz" i jednoczesnym zabiciu w towarzystwie młodocianego syna niewinnej sarenki oraz skonsumowaniu jej na kolację w towarzystwie sąsiadów, nagle i niespodziewanie ma możliwość przekonania się, że jego ulubione powiedzenie - "pragnij tego co najlepsze, ale spodziewaj się najgorszego" jest jak najbardziej zasadne. Jego córka, wraz z córką przyjaciół, zostaje porwana. Podejrzenie (nieudowodnione) pada na opóźnionego w rozwoju młodego mężczyznę, mieszkającego z ciotką w domu za miasteczkiem. Oszalały z rozpaczy Kelly porywa chłopaka, więzi go w starej rodzinnej, niezamieszkanej posiadłości, chcąc wymusić torturami zeznania o miejscu ukrywania dziewczynek.
W proceder wciąga małżeństwo sąsiadów. Jego żona, na szczęście (w nieszczęściu), otumaniona przez leki, leży po całych dniach w łóżku. Nie muszę chyba dodawać, że tortury prowadzone są w tajemnicy i w taki sposób, żeby podejrzany mocno cierpiał, ale nie na tyle, by umrzeć. Znęcania takiego nie powstydziłyby się nawet służby specjalne w Guantanamo (począwszy od  zastraszania psychicznego po wyrafinowane naprzemienne kąpiele typu lód - ukrop. 
W chwilach największego zwątpienia i zmęczenia oraz dla dodania sobie otuchy, Dover posiłkuje się.. . oczywiście modlitwą "Ojcze nasz". Głos mu więźnie na chwilę w gardle, przy słowach, "odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy...", po czym naprawdę bez zachwytu, ale jednak ogarnięty obsesją myśli,  że to właśnie ten chłopak wie, gdzie znajduje się porwana córka, kontynuuje swoje przesłuchanie. I bardzo nienawidzi lokalnego detektywa Loki'ego, który prowadząc śledztwo w sprawie, nabiera podejrzenia wobec niego, zrozpaczonego ojca, że zachowuje się on dokładnie samo, jak porywacz jego córki - uprowadza, więzi, i torturuje.
Widz, oczywiście nie śmie oceniać Dovera, choć słowa potępienia ma na końcu języka, bo przecież nie wie, jak by się sam zachował w takiej sytuacji. Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że podobnie.

No i tak, przez 2 i pół godziny, bez cienia znużenia, towarzyszymy obłędowi jaki ogarnia nawzajem ludzi w labiryntach ich psychiki i zawirowaniach życia. No właśnie, polski tytuł to "Labirynt" - od biedy, można go zaakceptować, ale bardziej trafny jest jednak oryginalny "Prisoners"". Mamy bowiem na ekranie paradę więźniów, w sensie dosłownym, czyli fizycznym, jak i mentalnym - więźniów swoich obsesji, przeżytych traum, lęków, leków (i innych polepszaczy życia, patrz wstęp notki) przymusów moralnych, zawodowych, wszyscy tu są, albo stają lub staną się więźniami.

Jako, że jestem sceptykiem w kwestii całkowitego porozumienia i nadzwyczajnego zbliżenia świata przeżyć, uczuć i emocji kobiety i mężczyzny, za bardzo ważny uważam w filmie wątek możliwości rozpadu więzi małżeńskich w momencie utraty dziecka. Pamiętam, mój szok, gdy po raz pierwszy przeczytałam o takim przypadku wiele lat temu, w reportażu opisującym losy rodziców dziecka, które też zostało porwane (a działo się to w jednym z większych miast Wielkopolski), a następnie po wielu dniach odnalezione martwe, już nie napiszę, jak zabite i w jakich warunkach. Będąc, bowiem bardzo młodą i jeszcze bardziej naiwną dziewczyną, wierzyłam w nadorzyrodzoną moc miłości, która jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeciwności i nieszczęścia. Niestety, miłość miłością, a życie życiem, relacje między rodzicami ulegaja rozchwianiu, bo sposób radzenia sobie z rozpaczą nie jest jednakowy,a wręcz jest skrajnie różny, i każdy obstaje przy swoim (we wspomnianym przypadku z reportażu matka chciała jak najszybciej się wyciszyć, a ojciec szukał zemsty).
 Przy okazji, polecam wspaniały film "W kręgu miłości", który bardzo dobitnie, a jednocześnie w sposób naprawdę poruszający ukazuje rozpad pięknej miłości i osobność światów męskiego i kobiecego w obliczu utraty ukochanego dziecka. 

Jakie jeszcze plusy mają "Więźniowie"? Oczywiście - obsada. Rewelacyjny Jake Gyllenhaal jako detektyw Loki. Życzyłabym każdej jednostce policyjnej na świecie takiego detektywa - oddany sprawie, baczny obserwator,  żaden podejrzany ruch nie ujdzie jego uwagi. Poza tym, uczciwy, z poświęceniem, a nawet narażeniem życia, badający każdy trop (nie tak jak nasi fachowcy, a może krętacze, którzy guzik na samochodzie Papały "przeoczyli"). No i... jaki ładny on ci jest!   Szczególnie, gdy się uśmiecha (taki by nie musiał dwa razy prosić o pokazanie dokumentów), co prawda rzadko to robi, śledząc bezustannie ciężkie kryminalne sprawy, wiadomo!  Ba, nabawił się wręcz nerwowego tiku - mrugające powieki. Ale to mu nawet dodaje uroku.  Jak to mówią...  ładnemu ze wszystkim ładnie... Ale mówiąc już poważnie - Lokiego możemy oceniać tylko jako pracownika policji, natomiast nie wiemy jakim jest człowiekiem, nie wiemy skąd pochodzi, co go ukształtowało, jak żyje prywatnie. Może dlatego właśnie tak ciekawe jest zakończenie filmu, całkiem nie takie jednoznaczne jak się niektórym może wydawać. Ten film ma to do siebie, że nie możemy, albo nie mamy prawa, oceniać żadnego z bohaterów. I tego też powinniśmy się trzymać w życiu.

Druga ważna i dobra rola to Keller Dover w kreacji Hugh Jackmana. Zupełne przeciwieństwo opanowanego (zazwyczaj, bo raz nerwy puszczają) Lokiego. Tak jak żona Dovera, która by nie czuć bólu, całymi dniami leży bez czucia w łóżku, tak jej mąż nie może wytrwać bez ruchu ani minuty. Rola zdecydowanie wyczerpująca fizycznie, bardzo wyrazista, dynamiczna mimika twarzy, gwałtowne ruchy ciała. Podczas, gdy Gyllenahaal pracuje oszczędnie, kamienne oblicze, wymowne milczenie,  ruch gałek ocznych, jedynie tik powiek daje sygnał, że nerwy są prawdopodobnie z nadszarpnięte.
Byłabym niewdzięczna, gdybym nie zauważyła w tych kilku słowach o seansie, postaci Paula Dano - jak zawsze w swoim żywiole. No i Melissa Leo - jako jego ciotka. Dobra charakteryzacja.  Maria Bello, Terrence Howard. Viola Davis (pamiętamy "Służące" prawda?). Jest naprawdę dobrze, w ich towarzystwie można zapomnieć o całym świecie i przeniknąć przez ekran, być tam gdzie oni.

Do uświetnienia klimatu tej dość ponurej opowieści, przyczyniają się też w ogromnym stopniu zdjęcia R. Deakinsa (och! jego niezapomniane "Zabójstwo Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda"). A nie ma on łatwo. Smętne, małe prowincjonalne miasteczko, na tle jesiennej szarugi, nie jest raczej wdzięcznym obiektem do filmowania, niełatwo takimi pejzażami zachwycić przeciętnego widza. Ale za to świetnie pomagają budować klimat rozpaczy, beznadziei życia człowieka, któremu dla dodanie otuchy i poczucia sensu zaleca się wiarę w Boga.  Mniejsza o wiarę w człowieka, kto by się nim przejmował?  Trzeba się pomodlić "Ojcze nasz...." i robić swoje. 



9/10