czwartek, 27 kwietnia 2006

Kawa i papierosy

Cudowne, ożywcze kino. Lekkie jak piórko, ale wiadomo, że to co lekkim się wydaje, rodzi sie bólach i pocie. Podobno Jarmusch "Kawę i papierosy" pił i palił przez prawie 17 lat, żeby w końcu zaprosić nas na spotkanie przy "Kawie i papierosach". Jestem tak tym filmem zachwycona, jak również "Nocą na Ziemi", że ośmielę sie nieśmiało porównać Jarmuscha, autora mistrzowskich opowiadań filmowych do Antoniego Czechowa - arcymistrza krótkiej formy w literaturze. Pewnie to trochę na wyrost, z krzywdą dla Antoniego, ale tak mi się to towarzystwo jakoś nasunęło.

Podoba mi się, że reżyser ma pomysły. W "Nocy na ziemi" wymyślił, abyśmy przejechali się o tej samej porze z nocnymi taksówkarzami i ich pasażerami w różnych miastach świata. A w "Kawie i papierosach" podsłuchujemy z kolei, w okolicach pory lunchu, krótkie dialogi, przeważnie dwuosobowe, przy kawie ( rzadko herbacie) i papierosie w przeróżnych lokalach/kawiarniach Ameryki.
Dialogi nie są krótkie z tej przyczyny, że Jim Jarmusch postanowił w czasie tylu a tylu minut zmieścić tyle a tyle nowelek filmowych. Nie, ludzie po prostu nie mają sobie wiele do powiedzenia. Czasem do tych rozmów wtrącają się osoby trzecie. I wtedy bywa dość zabawnie (Steve Buscemi czy Bill Murray), albo i poważnie - jak np. w miniaturze "Kuzynki" (świetna podwójna rola Cate Blanchett).

Wspaniałą, zabawną niespodzianką jest udział w filmie znanych ludzi - muzycy, aktorzy także - którzy grają pod swoimi imionami nazwiskami, jakby samych siebie w wyimaginowanych sytuacjach. I tak mamy tu m.in. duet Jack White i Meg White (zespół White Stripes), Iggy Pop i Tom Waits czy Alfred Molina i Steve Coogan. Nawiasem mówiąc, to właśnie z nimi filmiki najbardziej polubiłam ("Jack pokazuje Meg cewkę Tesli", "Gdzieś w Kalifornii" i "Kuzyni").
Ale tak w gruncie rzeczy, to wszystkie są świetne, bardzo trudno jest wyróżnić najlepszy. Historie są dowcipne, zabawne, ale zabarwione goryczą,która pozostawia w nas jakiś smutny osad.I jakże są prawdziwe. Ileż to razy spotykamy sie z ludźmi, np. "na kawie", pełni nadziei, że będzie to extra wydarzenie, że nagadamy sie za wszystkie czasy, albo i pomilczymy nieuciążliwie w przyjażni, co jest chyba najtrudniejsze - być ze sobą i nerwowo nie trajkotać. A tu znowu okazuje się, że nić porozumienia i zrozumienia między ludźmi jest bardzo trudno zawiązać. Ot, choćby z tego, miedzy innymi powodu, że gdy jesteśmy młodzi, każdy żyje swoimi sprawami, skupiony jest na swojej osobie, swoich dążeniach. Gdy jesteśmy już starsi, mamy czas i chętnie posłuchalibyśmy już co ma do powiedzenia o świecie i sobie ten drugi, ale cóż - starość nie radość, bywa że zasypiamy znużeni podczas rozmowy - kapitalna ostatnia miniatura zamykająca całość!
Zwykle nasze pospieszne, albo obowiązkowe spotkania kończą się z ulgą i bywa smutkiem, że znowu udało sie tylko wypić zdrowie, stukając sie filiżanką lub plastikowym kubkiem z kawą, przypalając kolejnego papierosa, który świetnie pomaga przykryć nerwowość i powierzchowność kontaktów między ludźmi, nawet sobie bliskimi, czy to z powodu więzi rodzinnych czy zawodowych.

Ale oczywiście, nie tylko o to chodzi w piciu kawy i paleniu papierosow, a o co, to juz każdy, który UŻYWA, wie sam...
Ja w nałóg papierosowy pogrążam się coraz bardziej wmawiajac sobie, że pozwala mi jaśniej myśleć, uspokoić się, wyciszyć, stłumić głód, zwieńczyć posiłek i tak jak w filmie - nawiązać rozmowę, przybliżyć kontakt, zająć ręce - to takie totalne chodzenie na łatwiznę, przyznaję. Moja wina, moja wina, moja wielka wina. Kary - mam nadzieję, nie dostąpię.