poniedziałek, 6 czerwca 2005

Przekleństwa niewinności

Debiut reżyserski pani od tego co „Między słowami”. Film poruszający – samobójstwo pięciu niewinnych dziewczyn (jak wskazuje tytuł oryginalny) z tzw. dobrego domu. Być może właśnie w tym tkwi przyczyna, że dom był za dobry? Rodzice za mocno i za egoistycznie kochali? Wszak matka na końcu podsumowuje – miłości u nas nigdy nie brakowało, nasz dom był wypełniony miłością. To straszne – ta kobieta do samego końca chyba nie zrozumiała swoich córek – ich śmierć niczego jej nie uzmysłowiła. Pewnie do kresu swego życia – winiła dzieci za to zrobiły. A może szukała tylko usprawiedliwienia, żeby móc dalej żyć? Żeby nie zwariować jak mąż i ich ojciec, którego początki choroby już się objawiły w filmie?

Bardzo spodobał mi się sposób narracji filmu. O wydarzeniach sprzed lat opowiada (głos Giovanni’ego Ribbisi) zza kadru jeden z chłopców, rówieśników dziewczyn, sąsiad, którego tajemnica ich śmierci drąży przez całe życie. Bo samobójstwo, odebranie sobie życia przez człowieka, a szczególnie młodego, będzie zagadką do końca dla świadków tego czynu, a szczególnie, gdy świadkami są też ludzie dorastający. Takie wydarzenie wbija się w pamięć i zarasta, jak drzazga, której nie można usunąć spod skóry. W końcu jakoś roztapia się ona w ciele, jest w nas.
Tak jak moja historia z Czarneckim – minęło już wiele, wiele czasu od momentu, gdy się powiesił, a ja ciągle pamiętam jego roześmianą twarz i włosy jak u Brada Pitta. Byliśmy w podstawówce, nie rozumiałam kompletnie co się stało. Nawet nie umiałam się nad tym dobrze zastanowić. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że można, i dlaczego?, odebrać sobie życie. Dopiero po latach zaczęłam snuć domysły, z nikim o tym nigdy nie rozmawiałam, nie wiem kto mu zrobił krzywdę, domyślam się, że musiał się czuć bardzo podle i bardzo samotnie, choć być może samotny nie był. Chyba przestał wierzyć w cokolwiek, chyba... chyba... Czasem ja mając swoje chwile zwątpienia myślę, a może gdyby on żył?.. To ta drzazga... I szybko przenoszę się do chwili obecnej.

A więc i do filmu - wspomnienia o samobójczyniach snuje dorosły już mężczyzna, który razem z nimi dojrzewał, obserwował je wspólnie z kolegami, był zafascynowany nimi, także ich niezwykłą sytuacją rodzinną. W okolicy nieszczęście unoszące się wokół tego domu było wyczuwalne w powietrzu, szczególnie gdy wycięto stare wiązy w pobliżu.
Film klimatem przypomina mi nieco „Piknik pod wiszącą skałą” Peter’a Weir’a. Mamy tak samo do czynienia ze zniknięciem dziewczyn, pierwszymi męskimi fascynacjami budzącą się kobiecością u rówieśniczek, i nieustającą tęsknotą późniejszych mężczyzn, za utraconym poznaniem tajemnic wzajemnego odnajdywania się w miłości, która miałaby szanse między nimi się narodzić.
Tajemnica została tajemnicą – fascynacja, ból, tęsknota przerodziły się w niezaspokojoną wieczną pokusę.
I tak właściwie to o tym jest ten film, nie o matce, ojcu, córkach.
To piękna chłopięco-męska opowieść o początkach życia, pierwszych uniesieniach, nadziejach, marzeniach, sekretach – tych niespełnionych, nieodkrytych, niewytłumaczonych – o magii jaka dzieje się między mężczyzną i kobietą w początkach ich wzajemnego spotkania.