środa, 18 lutego 2009

"Vicky, Cristina, Barcelona" - reż. Woody Allen

Tym razem Woody Allen, pobywszy przez trzy filmy ("Match Point", "Scoop" i "Sen Kasandry") w zachmurzonej Anglii, za cel swojej europejskiej peregrynacji wybrał rozświetloną, zmysłową i upojną Hiszpanię. I tak trzymać! Nic tak dobrze nie robi starym kościom jak słoneczne kąpiele. A jeszcze na dodatek, w tak pięknym regionie jak Katalonia i w towarzystwie tak uroczych i pełnych seksapilu kobiet, jak Penelope Cruz (Maria Elena), Scarlett Johansson (Cristina) i Rebecca Hall (Vicky). Żeby paniom nie było smutno, za zgodą reżysera, dołączył do nich równie jak one pociągający, w całej swej krasie (a rzadko miał ostatnio okazję, by ją widzom ukazać) – Javier Bardem. Jak to w Hiszpanii, wino leje się strumieniami, smętne dźwięki gitary zmiękczają serca pań, a hiszpański macho, na dodatek artysta malarz (ojej !), zręcznie lawiruje między nimi, kusząc je swymi wdziękami i perspektywą upojnych nocy. Czy może być coś bardziej ekscytującego na Ziemi? Czy jest coś co może zakłócić ową sielankę? A i owszem, jest. I jest to, o ironio losu, miłość, która pojawia się niespodziewanie, nieproszona,  burzy zastany porządek, stare uczucia,  plany i przyzwyczajenia, nie dając nadziei, że będzie wieczna i że zaprowadzi do portu zwanego "szczęściem".
 
   Amerykanki, Vicky i Cristina, są przyjaciółkami na śmierć i życie, mają wiele wspólnego.  Różnią się jedynie kolorem włosów (jedna jest szatynką, druga blondynką), a przede wszystkim podejściem do miłości. Vicky jest osóbką bardzo pragmatyczną, uważa, że miłość powinna być stateczna, dawać oparcie na całe życie,  czyli prowadzić do małżeństwa, a także przekładać się na dobrą pensję ukochanego i solidny, dobrze wyposażony dom –  wspolne gniazdko gruchającej pary. Vicky nie lubi i nie dąży do żadnych szaleństw, stara się być wierna swemu narzeczonemu, ktorego zostawiła w ojczyźnie, sama wybierając się z przyjaciółką do Kataloni, w celach badawczych nad kulturą jej mieszkańców.Cristina jest przeciwieństwem Vicky. To eteryczna blondynka, niepoprawna romantyczka, uważająca, że miłość powinna przynosić cierpienie. Jest otwarta na nowe znajomości,  i miłosne eksperymenty. Niczego w życiu nie kalkuluje, cieszy się tym co przynosi jej chwila bieżąca.Obie dziewczyny,  ulegają pokusom pieknego Bardema. Inaczej być nie mogło. 

   Oczywiście Allen nie byłby sobą, gdyby wszystkiego nie wywrócił do góry nogami. Życie poukładanej Vicky o mało co nie rozsypuje się jak domek z kart, a Cristina, musi na chwilę wyjechać z gorącej Hiszpanii do zimnej Francji, by ochłonąć i pocierpieć w samotności z  miłości, o której po raz pierwszy zamarzyła, by była ukojeniem a nie bólem. W sumie, dzięki otwartemu i bardzo pojemnemu sercu Hiszpana dzieje tego miłosnego trójkąta nie musiały by przybierać tak niekorzystnego obrotu – i Vicky i Cristina mogłyby kochać Juana Antonio – miłość przecież nie zna granic. Ale niestety, pojawiła się ta trzecia – czyli jego była żona Maria Elena – również malarka, utaleniotowana bardziej niż małżonek, ognista, rodrażniona, na granicy obłędu, oczywiście z miłości, która z uwagi na ich hiszpańskie temperamenty nie może się tak jak trzeba zrealizować. I w ten sposób, cała czwórka oscyluje na granicy namiętności, zafascynowania i samozniszczenia – jednym słówem dzieje się, oj dzieje! Allen nam się kompletnie nie starzeje. Jak to śpiewali Starsi Panowie (Przybora i Wasowski):  Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu - ciągle maj!” :)

Miłość, jaką przeżyły dwie Amerykanki Vicky i Cristina, mogła zmienić ich życie. Mogła rozbić ich przyjaźń, co się na szczęście nie zdarzyło. Mogła rozbić także małżeństwo Vicky (jej narzeczony, wiedziony chyba przeczuciem, co ona wyprawia w tej Barcelonie, postanowił przyjechać i  tam ją poslubić).  Niestety, albo na całe szczęście (jak wiemy punkt widzenia zależy od punktu siedzenia), tak też się nie stało. Wszyscy Amerykanie, jak jeden mąż wracają po wakacjach na swe stare śmieci. A nasze przyjaciółki są bogatsze o wspomnienia romantycznego pieknego Juana Antonio i jego ognistej żony Marii Eleny i o wiedzę jaką zdobyły,  że miłość jest panią, która nie lubi żadnych kalkulacji, ograniczeń, dopadnie cię, omota, ubezwłasnowolni, choćbyś się broniła przed nią rękami i nogami, zasłaniała się wrodzoną sobie uczciwością i przyzwoitością, wszelkimi zobowiązaniami, miłością i godnością własną nawet, gryzła, drapała, a nawet strzelała do niej z niebezpiecznej zabawki - małego pistolecika – nie dasz jej rady. Więc po co się bronić? Może lepiej zaryzykować, poddać się jej, niech się nasyci, może padnie pokonana swoją własną bronią – nieokiełznaną namiętnością?  
 
  Film sprawia wrażenie lekkiej komedi romantycznej, i taki jest. Ale,  patrząc na losy Vicky i Marii Eleny, jakoś tak dziwnie połączył mi się, tym smuteczkiem, który zawsze unosi się nad filmami Allena, z losem April z  „Revolutionary Road”. I powiem to teraz odważnie i głośno, czy to nie jest tak, że kobieta, ma w życiu do wyboru dwie możliwości:  zabić siebie, albo swoje marzenia? :(  /Wzruszyłam się. Proszę o chusteczkę.  :) /

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz