sobota, 7 marca 2009

"Luksus" czyli echa festiwalu "Prowincjonalia" 2009

Czas na krótkie wspomnienia z festiwalu "Prowincjonalia 2009". W tym roku, niestety, widziałam bardzo niewiele filmów. O, może wymienię, zajmie to naprawdę bardzo mało miejsca: "Luksus" (krótki metraż), dokumenty: "Afrykański sen" Władysława Jurkowa, "Fabryka wolności" Macieja Walczaka i fabuły, te bardziej znane czyli: "Rysa" Michała Rosy, "Drzazgi" Macieja Pieprzycy i mniej - "Kup teraz", Piotra Matwiejczuka "11 nie uciekaj"  Roberta Wrzoska. Inne albo już znałam, albo musiałam zrezygnować ze smutkiem z ich projekcji - z przyczyn obiektywnych. Spróbuję co nieco opowiedzieć o każdym z wymienionych tytułów. Zaczynam od "Luksusa" (tak, tak "Luksusa" nie "luksusu").

"Luksus", czyli krótkometrażowy film fabularny,  etiuda filmowa, bardziej poetycko rzecz ujmując. Zrealizowany przez Jarosława Sztanderę (reżyseria, scenariusz, montaż), mającego na koncie już dwa filmy krótkometrażowe po około 15 minut każdy. „Luksus” ma tych minut już  prawie 40, a więc reżyser być może wkrótce zmierzy się z filmem pełnometrażowym. I być może z sukcesem, jako, że na tegorocznych Prowincjonaliach za „Luskusa” otrzymał Nagrodę Publiczności - „Jańcio Wodnik” za najlepszy krótkometrażowy film fabularny . Początkowo myślałam, że jest to dokument fabularyzowany, z naturszczykiem w roli głównej grającego samego siebie. Niestety, chyba się myliłam. Jest to historia z półki z tematami, do których polscy filmowcy zaglądają rzadko, z racji ich niewygody, dla twórców jak i narodu-odbiorcy, który w dużej części nie ma odwagi spojrzeć na siebie krytycznie i przyjąć do wiadomości, że jest nękany wszystkimi chorobami i nieszczęściami jakie tylko na świecie istnieją, z prostytuującą się  homo-pedofilią na czele. „Luksus” – to ksywa uroczego blondaska, urzędującego na warszawskim Dworcu Głównym, który niestety, mimo swych około 18-19 wiosen, musi wypaść z gry, jako że w branży, w której pracuje osiągnął już wiek emerytalny. Przyjmuje to z niedowierzaniem, smutkiem i trwogą, gdyż teraz jedyną formą jego zarobku będzie dostarczanie chętnym podtatusiałym klientom innych „luksusów’, czyli chłopców w okolicy 12-13 lat.  No niestety, wymagania klientów wraz z ich wiekiem rosną, Luksus, aby przeżyć musi im sprostać. Koniec już z wyjazdami do Egiptu, do kilkugwiazdkowych zacisznych hotelików, pozostają tylko wspomnienia i ciężka harówa naganiacza. Przypadek styka go z  uroczym żebrzącym na dworcu blondynkiem, z prześlicznym psem, który umie i lubi jeść paluszki. Finał historii jest mocno przewidywalny.  Tu przypominam pewną starą sceanariuszową prawdę o broni, która nigdy nie pojawia się w filmie bez powodu.  No tak. Niby temat bardzo bulwersujący, poruszający, obnażający etc., potrzebny w kinie, szczególnie polskim, ale tak jakoś, wg moich odczuć, zrobiony bardziej ze względu na to właśnie zapotrzebowanie, na jego specyficzną atrakcyjność, na chwytliwość niż z potrzeby serca. Nie przejął mnie los tych dzieci, choć powinien, i nie pomógł nawet świetny zazwyczaj Zbigniew Zamachowski, którego udało się reżyserowi namówić do współpracy. Po filmie pozostałam z wrażeniem,  że nakręcono go, nie tylko dlatego, żeby ujawnić problem, potrząsnąć tymi co przed ekranem, ale także z  przekonania, że nic tak nie działa na widza, jak krzywda małego blondynka z fajnym pieskiem,  wrabianego w seksualny biznes  przez niewiele starszego blondynka (choć tlenionego). 

„Luksus” zdobył kilka nagród na krajowych i zagranicznych festiwalach filmów krótkometrażowych.  Z pewnością więc ma zalety, które dostrzegli oceniający go fachowcy. Moje kryteria, którymi są dreszcze na plecach podczas seansu, mówiły temu filmowi „nie”, to znaczy w ogóle się nie odzywały. Historia ma potencjał, to oczywiste, ale moim zdaniem, jak na 38 minut została efekciarsko przeszarżowana. Oczekiwałam bardziej czegoś w rodzaju małej psychodramy, a otrzymałam spory, ale średniej jakości, kryminał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz