wtorek, 14 kwietnia 2009

"Miasto ślepców" czyli ...

...pomroczność jasna. Epidemia ślepoty spada na mieszkańców pewnego miasta. Wszyscy pogrążają się, tym razem nie w ciemności, a w jasności. Taka ciekawostka – formalny wybieg -  mający uatrakcyjnić film w prześwietlone zdjęcia. A poza tym – względy praktyczne - łatwiej było coś pokazać na jasnym ekranie niż na ciemnym.

Genezy nieszczęścia zesłanego na ludzkość nie znamy.  Zapewne jest to sprawka opatrzności, w ramach kary za to, że człowiek nie dostrzega człowieka. Apokalipsa ma na celu uwrażliwić na odbiór tego, co w nas, czyli na ducha, bez względu na materię, jaka go otacza. Nikt nic nie widzi, nie ma kontroli, nie ma wstydu, wszystko wszystkim wolno.  Dla pozornego bezpieczeństwa zarażonych izoluje się w szpitalu. Ludzie brzydną, pogrążają się w brudzie, także mentalnym. Jak zawsze,  w skrajnie ekstremalnych warunkach walki o byt, człowiek ukazuje swą prawdziwą twarz. Społeczność, jak zazwyczaj,  dzieli się na  dwie grupy – na trzymających władzę i na poddanych.  Tym razem będący przy władzy w tak specyficznych warunkach, zdając sobie sprawę ze swej bezkarności, rządzą, wyzbyci jakichkolwiek hamulców. Garstka ślepców, pod wodzą młodego cwaniaka, obwołującego się królem oddziału III (Gael Garcia Bernal) przejmuje zapasy żywności i zaczyna swe rządy całkowicie absolutne, oparte na wyzysku i przemocy wszelkiej. Najpierw łupią wygłodniałych ślepców z ich kosztowności. Po zaspokojeniu materialnych potrzeb, żądają igrzysk na miarę swych możliwości, czyli seksu. I znowu, jak na każdej wojnie domowej (bo przecież z rodzajem takiej mamy tu do czynienia), najbardziej pokrzywdzone są kobiety. Ale pokrzywdzone nie znaczy pokonane. W filmie Meirellesa wyraźnie wychodzi na to, że w obecnej dobie, w razie jakiejś totalnej katastrofy, świat może liczyć jedynie na płeć, nazwaną kiedyś, kiedyś,  przez mężczyzn dla swej satysfakcji – płcią słabą. Faceci w “Mieście ślepców” są już albo kompletnie zdegenerowani, albo zupełnie zniewieściali. To kobiety muszą brać sprawy w swoje ręce, walczyć o byt, i honor, nie tylko dla siebie, ale i dla swych mężczyzn. I tu – jedna jedyna, najbardziej przejmująca scena w filmie – powrót kobiet z nocnej orgii (w zamian za jedzenie) na łona swych mężów i kochanków,  chowających głowy pod kołdry ze wstydu,  by ukryć straszliwą niemoc i upokorzenie faktem, że nie było ich stać na wspólną męską walkę, nie tylko o pokarm, ale i o cześć swych ukochanych.

Przy okazji – widziałam nieco filmów dokumentów z wojen domowych w różnych częściach świata, najczęściej z Afryki. To charakterystyczne – jak bardzo okrutnymi, bezwzględnymi stają się mężczyźni, ktorzy jak psy moczem, tak oni swą spermą muszą zaznaczać tereny, na ktorych mają władzę. Ale, zwykły gwałt, dozwolony (po cichu) w czasie wojny, jest tak mało podniecający. Tortury, najwymyślniejsze, ktore jeśli kobiety nie zabiją po dlugich cierpieniach, to w najlepszym razie okaleczą ją do końca życia – to jest dopiero zabawa i satysfakcja. Rzadko, który mąż, ryzykując śmierć z ręki pogromców niewiast, rzuca sie w obronie swej połowicy. Mężowie najczęściej uciekają, a po fakcie oskarżają  zgwałcone o lubieżność z wrogiem. Ot, męska filozofia.

A wracając do filmu. Słabawe to dzieło, niestety. Meirelles swojego czasu zaostrzył nam apetyt rewelacyjnym “Miastem Boga”. Liczyliśmy i tym razem na dzieło równie zwarte, wartkie i różnokolorowe. Co do barw, sensu stricte, nie można mieć oczywiście pretensji – “ślepcy” w tytule zapowiadają ascezę w tej kwestii. Bardziej chodzi o paletę odcieni w strukturze osobowości bohaterów przewijających się przez ekran. Filmowe postaci są, niestety, są zbyt jednowymiarowe, albo do szpiku kości złe, albo mdląco szlachetne. Dlatego, myślę, tak trudno się z kimkolwiek identyfikować, kogoś polubić , rozumieć i chcieć iść ręka w rękę przez tę apokoaliptyczną drogę przez mękę (oj, całkiem ładny rym rodem z Częstochowy mi wyszedł). Bohaterowie są płascy, ich czyny zawsze na tej samej emocjonalnej skali, nie zaskakują, nie przerażają, nie wzruszają, a jedynie  nużą, zniecierpliwiają.Ot, choćby żona lekarza (Julianne Moore), jedyna osoba, która jakimś cudem nie utraciła wzroku, to kobieta od początku do końca uwłaczająco dobra. Jej szlachetność aż boli, zawsze anielsko cierpliwa, gotowa każdemu do pomocy, tolerująca każdą niedoskonałość, każdą niedyspozycję, każdy wyskok swego ociemniałego  męża, doprowadzając go tym do żenady i zlości. A na drugim biegunie – zły, ach! jakże bardzo zły! – "król oddziału trzeciego", czyli Gael Garcia Bernal. No właśnie – bohaterowie miasta ślepców są anonimowi, nie mają imion, nazywani są wg funkcji albo jakichś  charakterystycznych cech. Wszystkie osoby poznajemy w momencie wybuchu zarazy, gdy są poddawani egzaminowi na człowieczeństwo.   Nie wiemy o nich nic więcej,  jakimi są, czy raczej jakimi ludźmi byli przed nieszczęściem, nie możemy skonfronotwać ich postaw "przed" i "po". Pewnie  właśnie dlatego są one tak jednoznaczne, bo wykrystalizowały się dokładne w momencie zagrożenia, a my nie mamy niczego na ich usprawiedliwienie, albo na potępienie. Może twórcy filmu nie chcą przyklaskiwać tezie że “tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono”?

“Miasto ślepców” dyszy olbrzymim, niewykorzystanym, niestety, stłumionym potencjałem. Fabuła – marzenie, obsada aktorska również wymarzona – Julianne Moore, Danny Glover, Gael Garcia Bernal, Mark Ruffalo. Niestety, moja reakcja na całość również zbliżona do marzenia – by koniec nastapił jak najszybciej. Wszystko jedno, czy i komu będzie dane przeżyć, odzyskać wzrok, byle szybko, jak najszybciej... 

1 komentarz:

  1. Mocne. Ta recenzja. Oglądać nie mam zamiaru, ale jestem wdzięczna za właściwy kierunek. Pewnie wrócę za kilka lat, by jeszcze raz przeczytać i zastanowić się, czy podjęłam właściwą decyzję.

    Pozdrowienia od miłośniczki klasy B :)

    OdpowiedzUsuń