piątek, 5 lutego 2010

"Boisko bezdomnych" - reż. K. Adamik

Jacek Mróz (świetny, jak zawsze M. Dorociński)– były piłkarz reprezentacji Polski wskutek kontuzji nogi i alkoholizmu związanego z degradacją w branży, wyrzucony z domu przez żonę Ewę (naprawdę ciekawie prezentujaca się Maria Seweryn), chcącą w ten sposób nakłonić męża do terapii, ląduje, wiedziony róznymi zbiegami okoliczności, na warszawskim Dworcu Centralnym. Włócząc się po peronach i przejściach podziemnych trafia na podobnych sobie, grupę mężczyzn usiłujących zabić czas kopaniem czegoś, co ma wygląd piłki. Przewodzi im niejaki Indor, były marynarz żeglujący na statkach towarowych czyli Eryk Lubos,  aktor budujący spokojnie i konsekwentnie swą karierę od czasu występu w sztuce P. Wojcieszki „Made in Poland” (gdzie brawurowo zagrał rolę naiwnego buntownika Bogusia). Jacek początkowo nie przyznaje się przed swymi nowymi znajomymi do swego piłkarskiego życiorysu.  Przystaje natomiast na propozycję przespania się w noclegowni. Oczywiście, jest jeden warunek – trzeźwość. Tam poznaje resztę swej przyszłej drużyny, której niebawem zostanie trenerem i doprowadzi na międzynarodowy  turniej piłki nożnej odbywający się w Niemczech. Nie będzie to łatwa praca.  Każdy z mężczyzn to jakaś indywidualność, mający swoje przyzwyczajenia, nawyki, fobie, niełatwo poddający się rozkazom, w końcu to często brak pokory przywiodł ich w miejsce, w którym mamy przyjemność ich poznać.  A wachlarz zawodów, środowisk, z jakich się panowie wywodzą, jest dość różnorodny:  ksiądz alkoholik (tu przewrotnie zaangażowano Jacka Poniedziałka), jest Minister, jest Wariat, Mitro (Ukrainiec z pochodzenia), Górnik, a wraz z nimi cała parada naprawdę dobrych aktorów polskich – oprócz wspomnianych wyżej Poniedziałka, Lubosa, Dorocińskiego mamy B. Topę (porucznika Mroza z „Domu Złego”), jest M. Kalita,  K.Kiersznowski i Maciej Nowak –bardziej  znany jako smakosz i tester polskich restauracji niż aktor, radzący sobie całkiem dobrze przed kamerą.

Fabuła filmu nie jest specjalnie skomplikowana. Jej atrakcyjnośc zasadza się głównie na bogactwie i barwności  typów ludzkich, jakie przewijają się przez ekran, czyli boisko, bardzo dobrze zagtranych, bez cienia fałszi czy sztuczności. A także na rozmaitych scenkach rodzajowych związanych z życiem codziennym, i niecodziennym – treningi, wyjazd za granicę, ludzi wyrzuconych na margines.. Oczywiście postaci są tak skonstruowane, że mimo swych dziwactw, niepochlebnych życiorysów, potknięć, a nawet pewnej degrengolady w niektórych przypadkach, budzą naszą niekłamaną  sympatię. Kibicujemy tym dużym chłopakom ćwiczącym na boisku, ale takż w  ich walce z alkoholizmem, w której zdani są tylko na własne siły, nie stać ich przeciez na terapię. Różne są skutki tych zmagań, ale ważne, że w ogóle im się chce,  ważne, że od czasu do czasu dają radę, czego widocznym i całkiem miłym, zaskakującym ich samych także, efektem, jest wyjazd na międzynarodowy turniej bezdomnych.

Bardzo sympatyczny film, z jasnym i pozytywnym przesłaniem -  każdy z nas nie zna dnia ani godziny, dziś mamy i jesteśmy, jutro możemy nie mieć, ale nadal możemy być. Czasem koniec, wyznacza początek nowego.
Dobre aktorstwo, dobra muzyka (Antoni Łazarkiewicz), zupełnie przyzwoite, często dowcipne dialogi – to trzeba podkreślić - „Boisko bezdomnych” posiada sporą dawkę dobrego humoru. Uważam, że jak na drugi film początkującej reżyserki Kasi Adamik, córki świetnej reżyserskiej pary, A. Holland i L. Adamika – wyszło bardzo dobrze. Niektórzy malkontenci mogą się krzywić, że znowu bida z nędzą na ekranie, Marud, a szczególnie wśród polskich widzów polskich filmów nie brakuje. Mnie ten film dał dużo radości i pozytywnej energii i za to twórcom (wszystkim) bardzo dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz