piątek, 7 grudnia 2007

Małe dzieci

Ten film to taki klaps dla dorosłych małych dzieci, którzy w pewnym momencie, znudzeni zabawą w dom, mamę i tatę zapominają, że nie bawią się lalkami, a ich domy nie są z tektury. Klaps jaki otrzymują Sarah (K.Winslet) i Brad (P. Wilson) jest dosyć potężny, ale ratuje zycie im i ich rodzinom. Są wydaje mi się za wrażliwi, by ich romantyczna ucieczka w nowe wspólne życie, mogła ich w pełni uszczęśliwić. A poza tym, Brad tak naprawdę kocha żonę, jest tylko może nieco znudzony monotonią roli, jaką przyszło mu chwilowo spełniać, roli "matki" małego dziecka. A może nieco nawet odgrywa się na żonie, której zycie zawodowe ułożyło się bardziej pomyslnie niż jemu? Co innego Sarah, której mąż w jej oczach to kompletne zero. Niczym jej, i nam, nie jest w stanie zaimponować. Mógłby jedynie majątkiem, ale to nie jest dla niej najważniejsze. To Sarah jest inicjatorką grzesznego związku między nią a Bradem, to ona go ciągle wodzi na pokuszenie, a on ulega, bez wiekszych oporów. A my ją rozumiemy i nawet ją po trochu rozgrzeszamy - ten mąż! Ta świnka Cay i jej frywolny prezencik dla niego! Gdzie on ma oczy? Ta Sarah taka piękna, taka niezaspokojona! Dobrze mu tak. Ale, ale – jest przecież Lucy! Ich słodka córeczka. Tak bywa, że czasem kobieta zwycięża nad matką w kobiecie. Matka nie może być dobrą matką, jeśli nie jest szczęśliwą kobietą. Dopingujemy więc schadzkom Brada i Sarah i trzymamy kciuki, żeby się nic nie wydało.

Niestety, w pewnym momencie nasi bohaterowie dostają prztyczka w nos. Każdy na miarę takiego kim jest. Sarah jak na matkę przystało – przekonuje się, że nie ma dla niej na świecie nikogo cenniejszego niż jej córka. A Brad dostaje po głowie, dosłownie, tak jak na faceta przystało. Mały wstrząs mózgu i wszystko wraca do normy. Przynajmniej tak się nam wydaje.

Do normy wróci być może także życie Ronniego, miejscowego ekshibcjonisty, który w momentach napiecia seksualnego, nie przebiera w obiektach straszenia swoim przyrodzeniem - często są nimi dzieci, co doprowadza do psychozy mieszkańców przedmieścia. Jego powrót do społeczności, jeśli się uda, jest również okupiony wielkim wstrząsem i bólem, dosłownie i w przenośni.

A Larry, były policjant, którego tak trafnie opisuje dovi, także dostaje potężnego klapsa od losu. Kolejny raz jest winien czyjejś smierci. Tego już za wiele, bo on, tak naprawdę, nie jest z gruntu zły, tylko bardzo, bardzo nieszczęśliwy. Tak jak zresztą, wszystkie małe - duże dzieci w tym filmie. Biedne, zagubione małe dzieci ukryte w dorosłych ciałach, samotne, opuszczone, nieświadome odpowiedzialności i dorosłości, czasem naiwne, bezradne, nie dające sobie rady z życiem. Niektóre mają jeszcze matki, które czuwają nad nimi (Ronnie i żona Brada) i im jest łatwiej, mają wsparcie. Pozostali idą na żywioł w radzeniu sobie ze swymi różnego rodzaju emocjami. Na szczęście dla nich – opatrzność czuwa i w odpowiednim czasie daje im nauczkę, albo naukę.

Bo ja nie odbieram losu Sarah w tragicznym wymiarze, nie widzę jego  powiązania z zakończeniem wspomnianych w filmie przeżyć "Madame Bovary". Finał romansu Sarah nie było dla niej przyjemne, fakt. Plany ich miłosnej eskapady nie spełniły się, ale czy można zawyrokować, że to jest tragedia? Kto wie, jak długo byliby razem? Ich zauroczenie realizowało się tylko w sferze seksualnej, bo ta najbardziej kulała w obu małżeństwach. Brad ma piękną, mądrą, kochającą żonę, kto wie, jak szybko by do niej zatęsknił, i do syna. I to nie Sarah została uwiedziona przez Brada, to raczej ona się w nim zakochała i od początku brała inicjatywę w swoje ręce. To on ulegał. Czy została bez szans na przyszłość? Ma takie same szanse po romansie jak przed romansem. Obydwoje wracają do takich samych rodzin jakie zostawili. Może Sarah powinna bardziej zadbać o rodzinę, o córkę, czego do tej pory jakos nie robiła. Była zatopiona w swoim świecie, córka ją denerwowała. To Brad, jej kochanek, był bardziej spełnionym ojcem niż ona matką. Teraz, gdy poczuła TEJ nocy w parku, jak bardzo kocha Lucy, będzie miała szansę to nadrobić. Czyli jakieś szanse ma. A może i na męża spojrzy z czasem łaskawszym okiem? Może on też czuje się samotny i dlatego szuka pocieszenia u pań z ekranu komputera. To nie jest jeszcze jakaś wielka zdrada. Jest żałosny, ale nie jest zły.

To naprawdę bardzo optymistyczny film. Pełen zrozumienia dla ludzkich ułomności, błędów i błądzeń. Nieprzekreślający nikogo, dający szansę każdemu, pod warunkiem, że dorośnie i zda sobie sprawę, że przeszłości nie da się przekreślić, trzeba z nią żyć, ale jest przecież szansa w przyszłości, na której kartach możemy na nowo pisać swoje życie. I dobrze, jeśli będzie ono bazowała na od lat niewzruszonych wartościach, do których należy m.in. rodzina. Tu wspaniale przedstawiona i zagrana rola matki (Phyllis Somerville) Ronniego, czy młodsza Jennifer Conelly, jako żona Brada. One dwie, wydaje się, najlepiej zdają sobie z tego sprawę. Sarah dowie się o tym znacznie później. Aż by się chciało, żeby tak zdarzało się częściej w prawdziwym życiu. Bądźmy małymi dziećmi i uwierzmy, że to może być możliwe. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz