poniedziałek, 2 stycznia 2012

Warrior - reż. Gavin O'Connor

Film, w którym wielu może znaleźć coś dla siebie, w zależności od płci, wieku, może własnych doświadczeń. I tak, jedni, sugerując się tytułem, będą oczekiwali filmu o twardzielach walczących stricte na ringu/klatce. Drudzy, zobaczą w nim dramat psychologiczny rodziny dotkniętej alkoholizmem w szerszym znaczeniu, ale i w zawężonym, między braćmi, których takie a nie inne relacje z ojcem miały bardzo duży wpływ na ich wzajemny stosunek w dojrzałym życiu. Co by o tym filmie nie mówić, zawsze dojdziemy do jednego wniosku, że jest to świetny dramat psychologiczno-obyczajowy z  MMA w tle.
Brendan i Tommy (kolejność wg wieku) są braćmi, których drogi rozeszły się, gdy byli jeszcze bardzo młodzi. Młodszy Tommy nie mógł wytrzymać z ojcem alkoholikiem znęcającym się nad matką i wyjechał  z nią do innego miasta. Brendan, na którego pomoc liczył Tommy, pozostał w domu ojca, gdyż związał się z miejscową dziewczyną. Po ślubie on także od razu opuścił rodzinny dom.
My, na początku filmu spotykamy się z Tommy’m, który po wielu latach,  przypadkowo, jak sam mówi, zahaczył o dom ojca. Ojciec jest po kuracji odwykowej,  nie pije już trzy lata, liczy więc po cichu na przebaczenie syna. Jednak to nie takie proste, uzyskać przebaczenie od dziecka, które nosi głęboką zadrę w sercu, wynikającą z osamotnienia i bólu zmarnowanego dzieciństwa. Chociaż, był czas, że ojciec poświęcał mu dość dużo czasu, trenując go do walk w MMA (Mixer Martial Arts), jednak Tommy nie może zapomnieć upokorzenia jakich doznawał wraz z matką z jego strony. Teraz traktuje ojca instrumentalnie, postanowił wykorzystać go jako trenera przed wielką rozgrywką MMA w Atlantic City i za nic w świecie nie pozwala ojcu na nic więcej.
Po chwili odwiedzamy Brendana, który także kiedyś trenował pod okiem ojca. Brendan zerwał już z walkami, pracuje jako nauczyciel fizyki, ma żonę i dwie córki. Wydawałoby się sielanka! Niestety, dom który kupił pod zastaw hipoteczny jest zagrożony, Brendan musi więc poszukać większego zarobku, niż pensja nauczycielska. Jak się można domyśleć i on kieruje swe kroki w kierunku sali treningowej. I na tym już skończę wprowadzenie w fabułę, nie powiedziałam nic więcej, czego byśmy się nie dowiedzieli zaraz na początku filmu. Najlepsze czeka nas w finale, którego treści co prawda domyślamy się, to nie jest trudne, ale mimo wszystko oglądamy go z zapartym tchem, przynajmniej ja. Bo nie ważne co dzieje się na ringu, ważne co dzieje się w sercach obu braci.

Obraz walki finałowej jest fascynujący nie tylko z emocjonalnych względów. Możemy przypatrzeć się dwóm postawom jakie reprezentują bracia, nie tylko na polu walki, ale w życiu.
Tommy'ego, nie może opuścić poczucie ogromnego osamotnienia jakiego doświadczył w dzieciństwie ze strony ojca i starszego brata. Ma poza tym, takie cechy osobowości, które nie pozwalają tego im wybaczyć. Cały czas wewnętrznie, jako syn i brat, czuje się małym, niekochanym, zbuntowanym i obrażonym na cały świat dzieciakiem. Rządzi nim złość, zła energia, którą zamienia na agresję, choć nie tylko  - w wojsku przekładał ją na czyny bohaterskie. Wali na oślep, nie bacząc, że może kogoś zabić. Nie tylko pięścią, ale i słowem (przejmująca scena z ojcem w kasynie). Wydaje się, że nie ma serca, że jest automatem rozdającym ciosy na prawo i lewo. Jednak jest taki moment w filmie, przepiękny, kiedy widzimy, że jego serce, mimo wszystkich doświadczeń z dzieciństwa, nie zamieniło się w kamień. Gdy jego ojciec, Paddy, niczym Ahab z powieści „Moby Dick” (której na okrągło słucha z audiobooka),  „tonie” pokonany przez białą bestię, znajduje ukojenie w ramionach Tommy’go, niczym mały chłopiec w ojcowskich objęciach. Objęciach, jakich może nigdy nie użyczył swemu synowi.

Brendan jest inny, potrafił się zakochać, zbudować rodzinę, znaleźć stateczną pracę nauczyciela, chce malutkimi kroczkami dążyć do zgody, a przynajmniej równowagi. Jest bardziej rozważny, systematyczny, nie może sobie pozwolić na szaleństwo, na błąd, ma na utrzymaniu dzieci. Jest wojownikiem, wiedzącym  czego chce,  walczącym „w sprawie”. Tak samą taktykę obrał w klatce. Nie szaleje, przyjmuje ciosy, atakuje wykorzystując momenty nieuwagi przeciwnika, wynikające z zacietrzewienie, mówiąc bardziej obrazowo „wkurwu”, który też jest dobry, jeśli chodzi o siłę, energię, ale nie zawsze pomaga zwyciężać taktycznie.

Film porusza jeden z moich ulubionych tematów, trącający o motyw Kaina i Abla. Może w dzieciństwie za bardzo przejęłam się ich biblijnymi losami? Tak jak już wspominałam nieraz, fascynuje mnie ten rodzaj miłości, jakże trudnej do spełnienia między dwoma mężczyznami połączonymi najbliższymi więzami krwi. A między nimi ojciec, o którego względy walczą i męska rywalizacja o palmę pierwszeństwa na wielu polach.
Rolę synów, buntownika i wojownika, zagrali po mistrzowsku Tom Hardy (Tommy) i Joel Edgerton (Brendan),  w ich ojca i nauczyciela walk ale nie życia, wcielił się stary dobry Nick Nolte. Wspaniałe trio! To dzięki nim, a także świetnemu montażowi, szczególnie podczas scen walki, ten film autentycznie wzrusza.Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek uronię łzę patrząc, jak dwóch umięśnionych facetów okłada się po grzbietach. A jednak...

14 komentarzy:

  1. Ale sobie narobiłam sobie smaku! Uwielbiam takie filmy, które są pełne podskórnych emocji i ukazują trudne relacje.

    To, co napisałaś trochę przypomina mi to film "Fighter", który bardzo mi się podobał, więc na pewno obejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. O! Teraz mi uzmysłowiłaś, że przegapiłam "Fightera". Nie wiem jak to sie stało, przecież gra w nim Bale, i to oskarowo! Muszę koniecznie nadrobić.
    Też myśle, że "Warrior" ci się spodoba, nie może być inaczej. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo chcę obejrzeć ten film. Nigdy nie przepadałam za historiami z ringiem w tle, aż do czasu "Fightera". Od wtedy wiem, że mordobicie to nie wszystko, że to tylko tło do prawdziwszych walk, tych w życiu. Mam nadzieję, że "Warrior" choć w małym stopniu da mi to, co obłędny Bale. Zaciekawiłaś mnie jeszcze bardziej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. obejrzyjcie, obejrzyjcie; zgadzam się z babką że warrior to świetne kino i powiem wam szczerze że ja też przegapiłam fightera ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No to nadrabiać, dziewczęta, nadrabiać, bo szkoda nie zobaczyć:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No i obejrzałam "Warrior". Choć rzeczywiście dobry, to nie aż tak, jak myślałam. Jednak nie będę ukrywać, że na końcówce się poryczałam. ;)
    Wydaje mi się, że w "Fighter" jednak więcej jest psychologii relacji i postaci.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z jednym nie mogę się zgodzić. Tommy też walczy o sprawę. I to ważniejszą niż Brendan, który tak naprawdę walczy jedynie o kasę na dom, który kupił choć go na niego nie było stać. Sprawa Tommy'ego jest o wiele poważniejsza. Nie dość, że walczy o pieniądze dla wdowy po żołnierzu, którego zabił kraj, którego niby miał strzec, to jeszcze walczy o własną duszę. I choć mogę zrozumieć dlaczego w filmie Tommy musiał przegrać, ponieważ to mogło go uleczyć, o tyle reżyser nie potrafił tej idei przekonująco sprzedać. W ten sposób, ja wyszedłem z morałem, że posiadanie jest ważniejsze niż życie. Dom ważniejszy jest od krwi poległych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nikt, ani ja ani tworcy filmu, nie odmawiają Tommy'emu, że walczy o sprawę! Obaj bracia są zupełnie inni, mają swoje problemy, tak samo ważne dla nich ważne. nagrodą za wygraną walkę są pieniądze i o nie stricte walczy Brendan - dla ciebie to jest "tylko" dla niego to jest "aż" - ma rodzinę, dwójkę dzieci - dla niego to jest cel, żeby zapewnić im dach nad głową. Czuje ciężar odpowiedzialności za rodzinę, jakiego brakowało jego ojcu. Tommy walczy mniej o pieniądze, chociaż też, ale do walki przystępuje także z nawyku - walki sa jego sensem życia, a że akurat trafia na brata - dodaje to tej walce dodatkowego smaku - ma szansę by się zbratem rozliczyć za stare sprawy (nie może Brendanowi wybaczyć, że odszedł z domu). Walkę Tommy przegrał, ktoś musiał przegrać, pieniądze poszły do Brendana, ale Tommy wygrał wcześniej coś więcej - poczuł w motelu jakieś inne, oprócz pogardy, nienawiści, uczucie do ojca, coś zrozumiał, może także w stosunku do brata i to była jego największa, a nawet całej trójki mężczyzn, wygrana.
      Nie wiem dlaczego piszesz, że dom jest ważniejszy od krwi poległych - to nie jest film na cześć wojaków USA w Iraku. Polegli bo taki jest los żołnierza, na wojnę nie idzie się, żeby się poopalać, nikt ich tam na łańcychu nie ciągnął,po co tu mieszać te dwie sprawy. Wątek wojenny jest tu po to, by pokazać samotność i desperację Tommyego, który nie mógł sobie znaleźć miejsca, koił swój ból w walce, czy to na ringu na polu bitwy.

      Usuń
  8. "Walkę Tommy przegrał, ktoś musiał przegrać, pieniądze poszły do Brendana, ale Tommy wygrał wcześniej coś więcej"

    I to jest jeden z moich zarzutów do filmu, ta próba salomonowego wyroku, który jest dla mnie fałszywy. Tak samo jako w romansach czy komediach romantycznych, kiedy jest dwóch porządnych facetów, a kobieta wybiera tego "lepszego". Wtedy żal mi tego drugiego, który - mam tylko wrażenie - nie tyle przegrał, co został przez twórcę oszukany, stworzony tylko po to, żeby zostać wystrychniętym na dudka.

    "Nie wiem dlaczego piszesz, że dom jest ważniejszy od krwi poległych - to nie jest film na cześć wojaków USA w Iraku."

    Ja bym powiedział wręcz, że film jest rasistowski. Mamy dwie rodziny, które potrzebują pieniędzy: pierwsza to rodzina Brendana, druga to rodzina kumpla Tommy'ego, który zginął. Powstaje pytanie, dlaczego to rodzina Brendana jest lepsza, że to Brendan "musiał" wygrać.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale przecież - Brendan wygrał walkę, ale sympatię widza wygrał jego brat, a przynajmniej moją. Sympatia, wspólczucie,była większa po stronie Tommy'ego, który miał ciężej w życiu, bo zawsze dokonywał trudniejszych wyborów - to on został z matką po odejściu brata, to jemu ojciec nie pozostał obojętny, bo nienawiść i pogarda to też uczucia, choć negatywne, ale jednak uczucia. To Tommy poszedł na wojnę, myślę, że nie w myśl idei, a po to by zabić pustkę, jaka wytworzyła się w jego duszy, czy sercu, na wskutek braku miłości ( a przynajmniej jej okazywania) ze strony ojca. Przecież w końcu ryczałam jak bóbr nie z powodu Brendana, a z powodu Tommy'ego, który wcześniej miał scenę z ojcem w motelu, który może wreszcie teraz, po walce, znajdzie swoją przystań w tej resztce rodziny, jaka mu pozostała. Tak więc, jak sam wiesz, pieniądze to nie wszystko, nie liczy się to co widzimy stricte na ekranie, liczy się to co czujemy pod wpływem tego obrazu. A to Tommy i jego relacje z bratem, czy ojcem są nośnikiem największych emocji w filmie.

    Powiadasz film rasistowski, bo pieniądze pójdą na poczet rodziny, której głowa nie poszła na wojnę, by ginąć za fiksacyjne, i tylko im przydatne, idee polityków, a nie na poczet rodziny, której głowa zginęła na wojnie za interesy tychże polityków. Powiadasz post wyżej - po co Brendan brał kredyt jesli go nie mógł spłacić? Ja cię spytam, czemu tamten żołnierz poszedł na wojnę (jako agresor, do obcego kraju), skoro miał żonę i dziecko? Ten film nie jest rasistowski a jest pacyfistyczny - dlatego kasa poszła do Brendana.

    Ale przecież sam mówisz, że to nie kasa powinna być najważniejsza, więc o co te boje? :) przecież tak naprawdę, ten film jest głównie o utraconej, czy zmarnowanej miłości i braku dobrych relacji w rodzinie dotkniętej alkoholizmem i konsekwencjach tego, rzutujących, na całe przyszłe życie, do samiuśkiej śmierci, każdego z jej członków.

    OdpowiedzUsuń
  10. Owszem. Sympatię widza może i wygrał Tommy, ale dla mnie właśnie to jest nie fair. Konstrukcja opowieści jest tu zbyt jasna, widać wyraźnie, że reżyser dąży do wydania salomonowego wyroku. Ja nie miałbym nic przeciwko wygranej Brendana, gdyby reżyser potrafił to lepiej, w sposób mniej oczywisty, opowiedzieć.

    A co do rasizmu, to chodziło mi o to, że Tommy walczy za rodzinę latynoską, która przegrywa z białą, która na dodatek wcale aż tak bardzo pieniędzy nie potrzebuje. Ta potrzeba wynika z dumy, którą reprezentuje status posiadania własnego domu. Jakby tylko wynajmując mieszkanie byli gorsi.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ok, torne, wszystko jasne. Może formalnie masz rację, twoje argumenty mozna uznać za słuszne, choć nie muszę się z nimi zgadzać (zwłaszcza w temacie rodziny i wojny), nie to, żebym nie chciała, ale po co mam sobie burzyć emocje związane z tym filmem. Bo to ja miałam, tak jak już pisałam u Ciebie, szczęście przeżycia chwilki zapomnienia się w czasie seansu. Nie zdarza się to ostatnio za często, a przecież po to istnieje kino. Przeżycia estetyczne, ekstra poprawność formy, jest poza tym. Uważam, że największa w tym moim zapomnieniu jest zasługa trójki aktorów, tak więc mniejsza o scenariuszowe niuanse, dotyczace tego, komu się należała wygrana. Dla mnie najważniejsze były uczucia (oczywiście na tle takich a nie innych konkretnie wydarzeń), braci i ich ojca, a te zostały wprost zagrane koncertowo.
    Ale dzięki za zwrócenie uwagi na te pewne smaczki, które mi umknęły podczas uczty. Dobrze jest być świadomym tego co się łyknęło. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Broń mnie Boże przed przekonywaniem Ciebie do moich racji. Nie ma nic cenniejszego niż zatracenie się w filmowej opowieści, w końcu po to istnieje kino. Ja niestety tym razem pozostałem w "trybie cynika" (co też chyba widać po tym, na czym skupiłem uwagę) i niestety nie dałem się wciągnąć.

    OdpowiedzUsuń
  13. A tam zaraz "tryb cynika", po prostu - facet jesteś, żartuję oczywiście (dodaję pospiesznie, by nie być posądzoną, jak to drzewiej tu bywało - by chichiro w"Zapiski z Toskanii - o seksizm) :) A może to ja łykam bez popitki wszystko co tyczy miłości braterskiej, tej z krwi, nie z ducha. :) Mniam - to na mnie zawsze działa! :)
    A możesz mi podać, tak z ciekawości przyjaznej pytam, jaki film Cię porwał, tak bez reszty, że zapomniałeś o bożym świecie, o logice, dogłebnej analizie fabuły itp. ?

    OdpowiedzUsuń