poniedziałek, 21 maja 2012

Świnki - reż. R. Gliński

Były sobie świnki trzy, Tomek, Marta i Łukasz „Ciemnym” zwany. A dlaczego, pan reżyser, tak brzydko przezywa dzieci? Jak się okazuje, to nie pan reżyser, a ludowe porzekadło, tak dzieci nazwało. A dlatego, że te dzieci bardzo brzydko bawią się z dorosłymi. I nie robią tego z dobrego serca, czy pod przymusem, a za pieniążki lub w zamian za atrakcyjne przedmioty, na których brak narzekają , np. rajstopy, komórka, buciki itd. Znamy? Znamy! "Galerianki" Katarzyny Rosłaniec, zrobione w tym samym roku, co "Świnki", rok wcześniej powstał "Luksus" krótki film Jarosława Sztandery, a jescze wcześniej, bo w 2005 roku, dokumentalista Sylwester Latkowski nakręcił "Pedofilów". Oto kilka tytułów filmów z ostatnich lat, które zajęły się przykrym tematem prostytucji małolatów w przeobrażonej, kapitalistycznej Polsce. Tym razem, Robert Gliński, w odróżnieniu od kolegów, akcję filmu  przeniósł z Warszawy do małego miasteczka na polsko-niemieckim pograniczu. Czas akcji obejmuje moment wejścia Polski do Układu z Schengen, czyli, chciałoby się powiedzieć, dla zainteresowanych procederem handlu usługami seksualnymi - "hulaj dusza, piekła nie ma!".  Czy rzeczywiście? Chyba nie musimy czekać na koniec filmu, żeby poznać odpowiedź.

Mam bardzo mieszane uczucia wobec tego filmu. Niby Robert Gliński, świetny reżyser, mający na swoim koncie takie filmy jak "Benek" (bardzo polecam - również jak radzić sobie w kapitaliźmie, ale, na uczciwą modłę), "Wróżby kumaka", "Wszystko co najważniejsze". Reżyser poniekąd wyspecjalizowany, a przynajmniej znający się na temacie trudnych dzieci, trudnego dzieciństwa, a nie przekonuje, tak jak choćby w "Cześć, Tereska!" czy "Niedzielne igraszki".  Niby film z ambicją, misją,  pochyleniem się nad dziećmi, czyli tymi, którzy często zaniedbani, samotni, odsunięci na bok, czy to przez zapracowanych rodziców, czy przez państwo,  nie za bardzo dbające o tych którzy nie przynoszą bezpośredniego zysku.  Czy da się jeszcze powiedzieć coś więcej, czego byśmy jeszcze nie wiedzieli, odpowiadając na pytanie, skąd bierze się w kraju nad Wisłą, w przypadku "Świnek" konkretnie nad Odrą, dziecięca prostytucja? Na jednym oddechu można wyrecytować, że z biedy, rozbuhanego konsumpcjonizmu, braku perspektyw w życiu młodych ludzi, braku troski rodziców, którzy za mało uwagi poświęcają swoim dzieciom, gonitwy za pieniądzem, że - co najważniejsze -  wszyscy wolą "mieć" niż "być" - wiadomo, temat przeorany wzdłuż i wszerz, niczego już się nie da odkryć, można jedynie zaskoczyć formą, pomysłem na fabułę, zaskakującym scenariuszem, jakąś świetną aktorską kreacją, dokładnie tym, czego brakuje filmowi Glińskiego, tak mi się przynajmniej wydaje.

Tego rodzaju film, by porwać widza, nie może być schematyczny czy łopatologiczny. Koronnym i wręcz karykaturalnym tego przykładem, jest scena na Polach Lednicy, młodzież kiwająca się z wyciągniętymi ramionami, w rytm kościelnych pieśni, a później scena w dyskotece i tak samo potrząsane ręce w górze jak na zjeździe katolickim. I to rozgraniczenie, że jedni się bawią tam, są cacy, a drudzy tu i są "be".  A przecież,  jedno nie wyklucza drugiego - ta sama młodzież, może spędzać, i spędza, czas na Lednicy i w dyskotece. Tomek, główny bohater, wcześniej, gdy jeszcze nie jest skażony prostytucją, jedzie na Lednicę, a nie uzyskując finansowego wsparcia ze strony księdza (chłopak marzy o telskopie dla szkoły), idzie do dyskoteki i wpada w bagno, odwraca się od kościoła. Zgadza się, tak to działa u dzieci, modlą się do pana Boga o nowy komputer, a jeśli on nie spadnie im z nieba, wtedy są pewni, że Boga nie ma i odwracają się do niego plecami. Zgadzam się z przekazem, który reżyser nam wysyła, kościół nie jest prawdzwiym moralnym czy duchowym wsparciem dla młodych, kościół to celebra i rytuał, ale czy trzeba tę myśl wykopywać szpadlem? A poza tym ileż to młodych, bez żadnych egzystencjalnych problmów łączy Lednice z dyskoteką, bo tak jest wygodniej, panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek i wszyscy są happy.

Z założenia scenariusz jest dobry, pokazuje jak niewinny, porządny z gruntu chłopak znieczula się i twardnieje. Nikt go nie rozumie, matka pielęgniarka haruje by zarobić na życie, ojciec za darmo trenuje podwórkowych piłkarzy, a jemu marzy się teleskop. Nawet ulubiony nauczyciel nie może mu pomóc, a co dopiero ksiądz, który zajęty jest głównie nauczaniem pieśni i rytualnego tańca.  A już całkiem źle się dzieje, gdy Tomek poznaje Martę. Takie samo chucherko jak on, ale za to z jakimi potrzebami i jakim życiowym doświadczeniem. Martyna, to jedna z wschodzących gwiazdek miejskiej dyskoteki "Zodiak". Czyż to nie przeznaczenie? Tomek bujający w obłokach, astronom in spe, odnajduje swoją miłość w Zodiaku.  Jak tu się nie zakochać? Zakochuje się ślepo w dziewczynce (ale, niestety, bardziej sie tego domyślamy, niż jest ot zagrane), a ta postanawia to wykorzystać i spełniać swoje marzenia, bynajmniej nie romantyczne, o pocałunkach pod księżycem, a  ot zwyczajne, przyziemne, takie sobie zachcianki.  Zaczyna od licówek na  zęby, bo wie, że bez białych zębów to dziewczyna dziś przyszłości nie ma. No i Tomek nie ma wyjścia, musi się wziąć do roboty, żeby ukochanej zrobić przyjemność i zapewnić powodzenie w życiu.  A jakąż on robote znajdzie w tej mieścinie? Pomaga jak może miejscowym kombinatorom, handlarzom, ale oni trochę mało płacą, a licówki to  nie tania inwestycja. Tomek jest zdesperowany. Do diaska, (on zaklnie inaczej), co za podłe życie, nie może spełnić żadnego marzenia, najpierw byl teleskop, teraz miłość! No bo, niestety, do ich spełnienia potrzebne są tylko pieniądze. A o te trochę trudno. Postanawia więc wejść w mroczny interes, tym bardziej, że widzi, iż podoba się mężczyznom. A jego kumpel "Ciemny", trochę starszy, zaczyna już wypadać z interesu, więc dlaczego by nie miał wskoczyć w jego miejsce.

 Jaka szkoda, wzdychamy w duchu, że Tomek nie marzy o dobrych ocenach na świadectwie, byłoby mu znacznie łatwiej, albo o prawdziwej miłości i skromnej dziewczynie, a nie pazernej, wymalowanej siksie z dyskoteki. Ale takie to już jest  to życie, że ani ocenami, ani szarą dziewczyną nikomu w miasteczku nie zaimponuje. Tomek (w swoim mniemaniu) nie ma wyjścia, musi zacząć się świnić. I tu, przy okazji, zastanawia mnie pewna niekonsekwencja - tytuł filmu brzmi "Świnki", czyli jak tłumaczy Ciemny Tomkowi, tak określa się puszczalskie dziewczęta, którym płaci się za "razy" (ile razy wyświadczą daną przysługę klientowi), a film skupia się raczej na puszczalskich chłopcach, czy ich także nazywa się świnkami?

Tragizm Tomka polega na tym, że w gruncie rzeczy, nie musiał tego robić. Ma intelektualny potencjał. Ma dom, matkę, ojca... Właśnie, ojciec. Zatrzymam się przy nim na chwilę. Ojciec, czy to nie on ponosi największą winę za upadek syna? Otrzymuje mnóstwo sygnałów, że z chłopakiem dzieje się coś podejrzanego. I tu mamy wzrocowy przykład,  szereg przykładów, na co rodzic powinien zwrócić uwagę w prowadzeniu sie dzieciaka. Tomek, zarabiający dotychczas grosze u miejscowych "przedsiębiorców", nagle dysponuje dużą gotówką, nocuje poza domem, któregoś dnia pojawia się zatroskany zachowaniem Tomka nauczyciel, Niemiec (a więc nie wszyscy Niemcy są źli), chce porozmawiać na jego temat, niestety, zostaje wyproszony z domu. Ojciec, zamiast być zaniepokojony tymi zdarzeniami,  wyraża dumę, że chłopak jakoś sobie radzi w życiu, a on ma święty spokój, może trenować grupkę obcych dzieciaków i patrzeć w telewizor.

A sam Tomek?  Może,  gdyby wzniósł się ponad  szarą rzeczywistość miasteczka, szarą, dlatego szukającą odbicia od dna w pospolitym tanim blichtrze, może wtedy, jego życie potoczyłoby się inaczej, a jego marzenia spełniłyby się? Może nie od razu, za pstryknięciem palców, jak sobie tego życzył, a za kilka lat.  Niestety, nie miał nikogo, kto by z nim porozmawiał (rola matki ograniczała się tylko do zaganiania do szkoły i kościoła, o ojcu już wspominałam), uzmysłowił mu pewne rzeczy, uczulił go na konsekwencje pewnych czynów.  Inne pytanie -  czy Tomek by posłuchał? Młodość ma to do siebie, że jest niecierpliwa oraz durna.

Dlaczego, skoro tyle pytań oraz niniejszy tekst zrodził ten film, mój stosunek do niego jest chłodny? Bo "Świnki" są przewidywalne, od samego początku wiadomo jak przebiegnie akcja, i jak się skończy.  Mnie się kojarzyły z "Luksusem" i  okazało się, że zupełnie słusznie. Poza tym, mało przekonują i wzruszają. Może mają na to wpływ braki w scenariuszu, jego schematyczność, może gra aktorska?  Młody Garbacz w zasadzie nie jest zły, ale jakoś nie porywa. Ujmuje wątłością ciała, kojarzącą się z niewinnością, duże ciemne oczy w chudej twarzyczce też  robią wrażenie. Są sceny, w których zagrał fajnie, np. scena w wannie, ale w sumie pozostawia obojętnym wobec swej posatci, a nawet irytuje, prowokuje do riposty "chciałeś, gówniarzu, głupi byłeś, to masz". Nawet wtedy, gdy oddaje część zarobionych pieniędzy matce, by ta pokryła swój dług, nie wzrusza, spełnia się w tym momencie nasze kolejne przewidywanie co do fabuły, na taką dokładnie scenę przecież czekaliśmy.  Obawiam się, że bardziej przejął mnie los drugoplanowego Ciemnego, tylko nie wiem, czy to zasługa samego aktora (D. Furmaniaka), czy jego postaci (jakże podłego pochodzenia), który w wieku 18 lat wkracza, paradoksalnie, w smugę cienia, taki fach!  A może zabrakło  kreacji aktorskiej, ciągnącej za sobą cały film,  na miarę tej Z. Zamachowskiego w "Cześć Tereska", albo w "Luksusie"?

"Świnki" reklamuje się na okładce w wersji dvd jako film "mocniejszy od "Galerianek" - Hmm, może są i mocniejsze, czytaj:  "bardziej drastyczne", ale czy przez to bardziej przejmujące? Tego bym nie powiedziała. Wg mnie, debiutantka Rosłaniec nie wypada gorzej od  doświadczonego reżysera.

8 komentarzy:

  1. Strasznie się zawiodłem tym filmem. Spodziewałem się czegoś na miarę, no bądź co bądź dobrych Galerianek, a dostałem film, który mnie przynajmniej utwierdził w przekonaniu iż albo ludzie są głupi, albo pan reżyser chce sprawić, by ludzie myśleli iż są głupi. Końcówka to już w ogóle nie wiem, rodem z Davida Lyncha chyba. Słabo, oj słabo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak końcówka była kuriozalna, ja rozumiem, że gniew, nienawiść, dodaje sił i adrenaliny, ale żeby aż tyle? :) Mieliśmy już w kinie śmierć z gaśnicy (jeśli wiesz o jakim filmie mówię), a teraz przyszło nam oglądać z kasku. :) Tylko sprawcy się nieco różnili wagowo :)
      Ja też liczyłam na coś lepszego, tym bardziej, że niedawno widziałam "Benka". :)

      Usuń
  2. nie widziałam całych "Świnek", jedynie połowę, jakoś nie mogłam wejść w tę sytuację bo film jest zwyczajnie zły, podobnie jak wspomniane "Galerianki", niby przejmujący temat no ale ja nic nie czułam, no może po za nudą...

    a co Garbicza, zaszpanuje, że chłopak pochodzi z mojej małej miejscowości i o dziwo skończyliśmy to samo gimnazjum, ja wcześniej niestety ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wytrzymałam mimo wszystko, nie nudziłam się aż tak bardzo, liczyłam do końca, że może jednak zostanę czymś zaskoczona, ale jednak się przeliczyłam.
    No, proszę, szpan jak sie patrzy! No to ja nie pozostanę dłużna i pochwale się, że kończyłam to samo liceum co aktor Gonera, z tym, że on oczywiście o wiele, wiele lat później ode mnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zauważyłaś może, że świnkami czasami nazywano po prostu pieniądze. To takie luźne skojarzenie z filmem, ale może coś w tym jest.
    A sam film, wcale nie jest taki zły.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, ja nie spotkałam się z takim określeniem pieniędzy - "świnki". A film, rzeczywiście, tak jak napisałam - choć przewidywalny, mimo wszystko trzyma przed ekranem w nadziei, że może ktoś taki jak Robert Gliński jednak czymś zaskoczy, niestety - płonne to były nadzieje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem Gliński zrobił całkiem przyzwoity film (mimo niezbyt przyzwoitego tematu ;) ), choć rzeczywiście po reżyserze "Wszystkiego, co najważniejsze" (ten film Glińskiego spodobał mi się chyba najbardziej) można się było spodziewać czegoś o większym ciężarze gatunkowym.
    Gliński moim zdaniem wart jest tego, by umożliwić mu realizację filmu z większym rozmachem (a takie wrażenie sprawił na mnie właśnie film nakręcony w oparciu o wspomnienia Oli Watowej).

    OdpowiedzUsuń
  7. Owszem, "Wszystko, co najważniejsze" to, powiedziałabym nawet, bardzo piękny film, z jednym z moich ulubionych aktorów Krzysztofem Globiszem,także widziałam, dość dawno, trochę mi się już zakurzył w pamięci. Jeśli chodzi o "Świnki", nie zarzucam mu, że jego ciężar gatunkowy jest za lekki, o nie. Ja nawet doceniam, jesli reżyser próbuje się siłować z różnymi gatunkami. Tutaj były ambicje by zmierzyć się z bolącym współczesnym tematem, został on podniesiony, owszem, jednak nie udźwignięty do końca. Polecam "Benka", temat może mniej podniosły jak we "Wszystko co najważniejsze", ale za to z pięknym śląskim klimatem, tym razem nie uderzajacym w płaczliwy ton, jak to ostatnio się zdarzało, a wręcz przeciwnie, z humorem i pełną bojowością.

    OdpowiedzUsuń