poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Wyspa skazańców - reż. Marius Holst

Ten film boli od pierwszej minuty, gdy patrzymy na zmarznięte, przykurczone sylwetki chłopców, stojących na redzie statku wiodącego ich ku samotnej wyspie, leżącej na tle wzburzonego morza.  Pierwsze zimne kadry  przyprawiają o dreszcze niepokoju, przepowiadając, poetycką historią o zranionym wielorybie, mękę jaka czeka wywiezionych na odległą norweską wyspę Bastoy, gdzie wpadną w sidła chrześcijańskiej resocjalizacji początków XX wieku. Jeśli ją przeżyją, moga już iść tylko do nieba, bo piekło mieli na ziemi.  Dzieciak, który przykładowo ukradł coś z kościoła jest na kilka, kilkanaście lat izolowany od społeczeństwa w kompletnej głuszy i zapomnieniu, pod opieką cynicznych zwyrodnialców i bandytów, którzy zamiast "wychowywać", powinni siedzieć w więzieniu.

Na czym polega przywracanie do społeczeństwa chłopców, pochodzących z najgłębszych nizin społecznych, którym powinęła się noga? Otóż, jak powiada sam wielebny dyrektor ośrodka, chodzi o wykształcenie w osadzonych prawdziwie chrześcijańskich cech i wszczepienie wiary w miłosiernego Boga.  Prawdziwie chrześcijańskie cechy, to oczywiście pokora i bezwzględne posłuszeństwo wobec zwierzchników. A jak je najszybciej i najskuteczniej zaszczepić? Rzecz jasna za pomocą bata, głodu, chłodu, pracy ponad siły, w poniżeniu i brukaniu godności ludzkiej. Dyrektor wraz ze swym sztabem pedagogicznym odnoszą na tym polu znaczne sukcesy - chłopcy bez szemrania chodzą jak w szwajcarskim zegarku. Wszystko idealnie gra, dopóki na wyspie nie pojawi się Erling czyli C-19. C-19 zaprzyjaźnia się z C-1 (Olav). Oj, niedobrze - nie chodzi przecież o to, jak w przypadku każdej tyranii, by ludzi się lubili, to może zwiastować koniec władzy.  Erling, były chłopiec okrętowy, jest zdecydowany na ucieczkę, choć na zdrowy rozum, wydaje się ona niemożliwa. Jeśli nawet uda mu się odpłynąć na starej łódce, to albo szybko zgarnie go jakaś jednostka morska powiadomiona o jego oddaleniu, albo polegnie w zmaganiu z morzem. Jednak C-19 to natura buntownicza, nie wyobraża sobie życia w tym odosobnieniu bez marzenia o osiągnięciu wolności. I to nie za kilka, czy kilkanaście lat, w zależności od widzi mi się opiekunów, ale natychmiast. Podejmuje więc odpowiednie kroki, by swe zamiary urzeczywistnić. Jak się można domyślić, nie będzie łatwo. Musi przechytrzyć nie tylko grono pedagogiczne, ale także niektórych swoich, zawistnych, czy wystraszonych, rówieśników.

"Wyspa skazańców" trzyma w napięciu nie tylko ze względu na, co prawda ograny, ale zawsze atrakcyjny, temat:  ucieczka czy bunt w więzieniu. Tym razem chodzi o poprawczak, ale w takich warunkach wiele się od więzienia nie różni.  Mnie ten film urzekł (tak urzekł, mimo strasznej scenerii), ze względu na piękną, fascynującą, ciągle ewoluującą,  umacniającą się przyjaźń C-1 z C-19. Żeby przyjaźń mogła przetrwać w tak urągających człowieczeństwu warunkach, trzeba niezwykłego hartu ducha i szlachetnego charakteru, o których to istnienie czasem nawet siebie nie posądzamy, dopóki nie przyjdzie się sprawdzić (tak jak C-1).  A jeśli takowe się ma, to trzeba mocno się starać, żeby ich nie złamać, nie dostosować się do narzuconej przez otoczenie podłości. I to tyle. Nie ma co więcej się rozpisywać - molestowanie nieletnich, głodzenie, wykorzystywanie na wszelkie możliwe sposoby, w końcu bunt podopiecznych, te sprawy są jak najbardziej oczywiste w historiach o miejscach odosobnienia, nad którymi nikt praktycznie nie ma kontroli. Ktoś powie, phi! wszystko można wymyślić. Jasne, ale wiemy, że życie pisze najlepsze scenariusze, więc po co wymyślać?

Oczywiście, zaślepione środowiska prokościelne zawsze mogą podciągnąć tego rodzaju obrazy, jako jeszcze jeden z oręźy walki z kościołem.  Ale przecież każdy rozsądny człowiek wie, że takie rzeczy zdarzają się także w świeckich  placówkach. Wiadomo - władza absolutna deprawuje jak nic na świecie. Chodzi tylko to, że od instytucji wychowawczych mieniących się chrześcijańskimi wymaga się nieco więcej. W imię wymachiwanych haseł, jakimi chcą naprawiać ludzi, powinni spojrzeć najpierw na siebie. Oczywiście, akcja filmu dzieje się 100 lat temu, ale podejrzewam, że mentalność ludzka wiele się nie zmieniła w tej kwestii.

 "Wyspę skazańców" ogląda się świetnie, mimo przewidywalności głównego zarysu akcji. Niuanse i związane z nimi niespodzianki tkwią w szczegółach, w pewnych nieoczekiwanych reakcjach bohaterów. Film wyróżnia rewelacyjne aktorstwo, nie tylko głównego tuza obsady Stellana Skarsgarda, czy Kristoffera Jonera, ale takżę młodych aktorów na których czele stoją: odtwórca roli króla wyspy, C-19 - Benjamin Helstad i Trond Nilssen (C-1). Zdjęcia utrzymane w tonacji bieli i czerni z domieszką szaroniebieskiego uwydatniają atmosferę przygnębienia i beznadziei, jaka panuje na wyspie. A i muzyka nie pozostaje w tej kwestii w tyle. Jednym słowem - rzecz dla tych, którzy, tak jak ja, bez popitki łykają w kinie wszystko co skandynawskie.
Poza tym, lubiący historie oparte na faktach, a tym bardziej historie tragiczne, z małą domieszką optymizmu ( ta filmowa opowieść jest dowodem, że co najmniej jeden ze skazańców na pewno przetrwał, bo ją opowiedział) -  też powinni być z seansu zadowoleni. :)

6 komentarzy:

  1. Co u mnie, już czytałaś, odpowiem więc tutaj: używałam stwierdzenia, że kat trafił na katach może troszkę niefortunnie. Rzeczywiście, wykroczenia wychowanków Bastoy miały różny kaliber, trudno więc to ujednolicać, ale może tak: "kat" trafił na kata (dyrektora). Choć o dyrektorze też można tu pisać godzinami - trudno jest przecież jednoznacznie orzec, czy był to człowiek ideologii, święcie wierzący w słuszność tego, co robi czy raczej bezwzględny, cyniczny tyran. Czasem - szczególnie w scenach z jego partnerką, która później opuszcza wyspę - mam wrażenie, że to drugie. Bo w niej jakby coś w końcu pękło, nie mogła znieść tego, co ogląda. On tak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że marudzę i czepiam się :)
    Co do dyrektora, niestety, jest to postać jednoznaczna, hipokryta bez krztyny serca. To przez niego zabił się jeden z chłopaków, gdyż nie dopuścił do swojej wiadomości, że na terenie placówki mogą dziać się czyny lubieżne z udziałem wychowawcy. Co gorzej, udaje że go (wychowawce) odprawia, a okazuje się, że to tylko była taka gra z chłopcami, żeby osłabić ich nieufność. Odpowiedzialność za samobójstwo zrzuca na Olava. Poza tym, głodzi chłopaków, gromadząc stosy jedzenia dla siebie i wychowawców, robi jakieś przekręty, czym szantażuje go Brathen ( zboczeniec).
    Jedyną jego zaletą jest to, że nie molestuje i własnoręcznie nie bije, co nie przeszkadza dawać na to przyzwolenie, by robili to inni.
    Ale trzeba przyznać, że mimo wszystko, chłopcy tak bardzo spragnieni jakichkolwiek autorytetów, czuli do niego coś w rodzaju szacunku , najlepszy dowód, że go nawet palcem nie tknęli podczas buntu.
    Dla mnie jednym z potworniejzych widoków, był ten zmasowany atak marynarki wojennej na tych kilkudziesięciu chłopaków, w dużej części dzieci. Nie dał im kompletnie żadnej szansy na przeżycie, a oni mu życie darowali. Wiem, że bunt buntem trzeba go stłumić, ale wysyłać setki uzbrojonych po zęby żołnierzy przeciw wyczerpanym, wygłodzonym, uzbrojonym w widły dzieciakom, bez przesady. Gdzie to miłosierdzie?
    Masz rację, jego kobieta przejrzała go na wylot, dlatego go zostawiła. Mnie on brzydził na równi z tym Brathanem, w inny sposób, ale jednak.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze napisane. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję, skromnie spuszczając oczęta. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam zamiar w najbliższych dniach zabrać się za ten film, dlatego też nie czytałem jeszcze Twojej recenzji - nie chce psuć sobie zabawy :) Kino skandynawskie jest ostatnio coraz ciekawsze, więc dla mnie jest to pozycja obowiązkowa - jak się tylko zapoznam z produkcją, oczywiście przeczytam Twoją opinię na jej temat i skonfrontuję ją ze swoją. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kino skandynawskie jest super! No to czekam na konfrontację. Mam nadzieję, że się nie pobijemy :) Póki co, pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń