"My jesteśmy najlepsi w silnikach, Stany (Zjednoczone) wyprzedzają
nas w informatyce i komunikacji" - szczera, acz nieco ryzykowna,
konstatacja na temat konkurencji, jednego z pracowników radzieckiego
kosmodromu. "Papierowy żołnierz" to smutny krajobraz ZSRR z czasów
zimnej wojny z USA, której jednym z pól bitwy (oprócz wyścigu zbrojeń i
zdobywania wpływów politycznych na świecie) był wyścig w podboju
kosmosu. Doktor Daniła Pokrowskij (świetny i równie przystojny aktor
gruzińskiego pochodzenia Merab Ninidze) pracuje nad kondycją i zdrowiem
pierwszego człowieka, który wyleci w kosmos. Czuje w związku z tym
olbrzymią odpowiedzialność, zżera go pionierska samotność. Na stres
nakłada się także rozłąka z piękną żoną, również lekarką, pracującą w
Moskwie oraz opresyjna miłość kochanki Wiery, no i, delikatnie mówiąc, spartańskie warunki pracy - badania i przygotowania do lotu
odbywają się na kazachskim głuchym stepie.
Jakiż straszny, przytłaczający, rozdźwięk panuje między marzeniami o potędze, nie tylko na globie ziemskim, państwa radzieckiego i zmanipulowanego odpowiednią propagandą narodu a rzeczywistością w jakiej żyje on na codzień. Walka z USA o światową palmę pierwszeństwa zarówno w zbrojeniu armii jak i budowaniu rakiet kosztuje. A przecież nie trafiło na bogatego. Zaledwie kilkanaście lat wcześniej ZSRR wykrwawił się, dosłownie i w przenośni, w II wojnie światowej. Fakt ten stawia USA od razu, z marszu, na lepszej pozycji. Tylko oszczędzając i zaniżając poziom życia przeciętnych obywateli, ZSRR może sobie pozwolić na luksus, czy kaprys, zdobywania kosmosu. Kazachski kosmodrom, tak jak i reszta Sojuzu, prezentuje się nadzwyczaj ubogo i szaro. Na szczęście są ludzie, to oni stanowią prawdziwe piękno tego kraju. To ich zapał, ambicje, patriotyzm, sprawiają, że robią dobrą minę do tej nierównej gry, dzięki czemu wpisują się na wieki w historię lotów kosmicznych. Wśród nich pojawia się oczywiście Gagarin, główny podopieczny doktora. Po kilku latach, także w formie pośmiertnego pomnika.
"Papierowy żołnierz" nie przypomina w niczym produkcyjniaka wypuszczonego z państwowego studia filmowego ku chwale ojczyzny. I takim nie jest. Choć formalnie, trzeba przyznać, że ktoś, kto nie zna daty jego produkcji (2008) może mieć wrażenie, że film był nakręcony w latach jego akcji (zdjęcia, klimat, muzyka, gra aktorów). Wręcz przeciwnie, obraz ZSRR z czasów jego największych osiągnięć, przesycony jest bezgranicznym smutkiem i melancholią, przeczuciem zbliżającej się nieuchronnie klęski, osobistym niespełnieniem radzieckiej inteligencji. Która podzielona, na pracującą na chwałę reżimu i na błądzącą swoimi ścieżkami, czuje się zagubiona i nieszczęśliwa (spotkania na podmoskiewskiej daczy) choć dzielnie nadrabia miną, przywołując na pociechę acz z nutą goryczy, fragmenty z klasyka, piewcy tragicznego rozdźwięku między marzeniami a rzeczywistością, "Wujaszka Wani" A. Czechowa. Jak by nie było kolegi po fachu Daniły Pokrowskiego, również lekarza.
W tle filmu pojawia się ballada Bułata Okudżawy "Papierowy żołnierzyk", której słowa, jak myślę są jedną z inspiracji dla jego scenarzystów. Mogą one być metaforą imperialistycznych zapędów ZSRR, który porywając się z przysłowiową motyką na słońce (w tym konkretnym przypadku raczej na Księżyc), przysporzył może i chwałę narodowi, ale ludziom szczęścia trochę mniej, jeśli w ogóle.
Mnie, wielką miłośniczkę kina naszych wschodnich sąsiadów, bardzo ten obraz zadowolił (jest kilka absolutnie genialnych scen- np. ostatnia z szalikami, albo na poły oniryczne spotkania Daniły z rodzicami, czy przyjaźń kobiet, które kochały tego samego mężczyznę). Nastroił nie tylko melancholijnie, ale i po trosze nostalgicznie. Nie żebym tęskniła za komuną, co to to nie, ale natychmiast po seansie, oddałam się narkotycznemu przesłuchaniu utworów śpiewanych starego, cudownego Bułata Okudżawy, dziwiąc się, jak mogłam o nim zapomnieć. Kończąc przytoczę zwrotki "Papierowego żołnierzyka".
Raz pewien żołnierz sobie żył,
odważny i zawzięty,
lecz cóż?... zabawką tylko był,
z papieru był wycięty.
Choć zmieniać świat i zwalczać zło
niezmiennie był gotowy,
lecz nad łóżeczkiem wisiał, bo
był tylko papierowy.
Pod kule chętnie by, jak w dym,
szedł za was bez namowy,
i mieliśmy sto pociech z nim -
był przecież papierowy.
I nigdy mu nie zwierzał sztab
tajemnic swych wojskowych.
A czemu tak? Dlaczego tak,
że był on papierowy.
Wyzywał los, w pogardzie miał
tchórzliwych maruderów,
i "Ognia! Ognia!" ciągle łkał,
choć przecież był z papieru.
Niejeden wódz już w ogniu znikł,
niejeden szeregowy...
I poszedł w ogień...
Zginął w mig
nasz żołnierz papierowy.
Jakiż straszny, przytłaczający, rozdźwięk panuje między marzeniami o potędze, nie tylko na globie ziemskim, państwa radzieckiego i zmanipulowanego odpowiednią propagandą narodu a rzeczywistością w jakiej żyje on na codzień. Walka z USA o światową palmę pierwszeństwa zarówno w zbrojeniu armii jak i budowaniu rakiet kosztuje. A przecież nie trafiło na bogatego. Zaledwie kilkanaście lat wcześniej ZSRR wykrwawił się, dosłownie i w przenośni, w II wojnie światowej. Fakt ten stawia USA od razu, z marszu, na lepszej pozycji. Tylko oszczędzając i zaniżając poziom życia przeciętnych obywateli, ZSRR może sobie pozwolić na luksus, czy kaprys, zdobywania kosmosu. Kazachski kosmodrom, tak jak i reszta Sojuzu, prezentuje się nadzwyczaj ubogo i szaro. Na szczęście są ludzie, to oni stanowią prawdziwe piękno tego kraju. To ich zapał, ambicje, patriotyzm, sprawiają, że robią dobrą minę do tej nierównej gry, dzięki czemu wpisują się na wieki w historię lotów kosmicznych. Wśród nich pojawia się oczywiście Gagarin, główny podopieczny doktora. Po kilku latach, także w formie pośmiertnego pomnika.
"Papierowy żołnierz" nie przypomina w niczym produkcyjniaka wypuszczonego z państwowego studia filmowego ku chwale ojczyzny. I takim nie jest. Choć formalnie, trzeba przyznać, że ktoś, kto nie zna daty jego produkcji (2008) może mieć wrażenie, że film był nakręcony w latach jego akcji (zdjęcia, klimat, muzyka, gra aktorów). Wręcz przeciwnie, obraz ZSRR z czasów jego największych osiągnięć, przesycony jest bezgranicznym smutkiem i melancholią, przeczuciem zbliżającej się nieuchronnie klęski, osobistym niespełnieniem radzieckiej inteligencji. Która podzielona, na pracującą na chwałę reżimu i na błądzącą swoimi ścieżkami, czuje się zagubiona i nieszczęśliwa (spotkania na podmoskiewskiej daczy) choć dzielnie nadrabia miną, przywołując na pociechę acz z nutą goryczy, fragmenty z klasyka, piewcy tragicznego rozdźwięku między marzeniami a rzeczywistością, "Wujaszka Wani" A. Czechowa. Jak by nie było kolegi po fachu Daniły Pokrowskiego, również lekarza.
W tle filmu pojawia się ballada Bułata Okudżawy "Papierowy żołnierzyk", której słowa, jak myślę są jedną z inspiracji dla jego scenarzystów. Mogą one być metaforą imperialistycznych zapędów ZSRR, który porywając się z przysłowiową motyką na słońce (w tym konkretnym przypadku raczej na Księżyc), przysporzył może i chwałę narodowi, ale ludziom szczęścia trochę mniej, jeśli w ogóle.
Mnie, wielką miłośniczkę kina naszych wschodnich sąsiadów, bardzo ten obraz zadowolił (jest kilka absolutnie genialnych scen- np. ostatnia z szalikami, albo na poły oniryczne spotkania Daniły z rodzicami, czy przyjaźń kobiet, które kochały tego samego mężczyznę). Nastroił nie tylko melancholijnie, ale i po trosze nostalgicznie. Nie żebym tęskniła za komuną, co to to nie, ale natychmiast po seansie, oddałam się narkotycznemu przesłuchaniu utworów śpiewanych starego, cudownego Bułata Okudżawy, dziwiąc się, jak mogłam o nim zapomnieć. Kończąc przytoczę zwrotki "Papierowego żołnierzyka".
Raz pewien żołnierz sobie żył,
odważny i zawzięty,
lecz cóż?... zabawką tylko był,
z papieru był wycięty.
Choć zmieniać świat i zwalczać zło
niezmiennie był gotowy,
lecz nad łóżeczkiem wisiał, bo
był tylko papierowy.
Pod kule chętnie by, jak w dym,
szedł za was bez namowy,
i mieliśmy sto pociech z nim -
był przecież papierowy.
I nigdy mu nie zwierzał sztab
tajemnic swych wojskowych.
A czemu tak? Dlaczego tak,
że był on papierowy.
Wyzywał los, w pogardzie miał
tchórzliwych maruderów,
i "Ognia! Ognia!" ciągle łkał,
choć przecież był z papieru.
Niejeden wódz już w ogniu znikł,
niejeden szeregowy...
I poszedł w ogień...
Zginął w mig
nasz żołnierz papierowy.
Bardzo dobry tekst! Czuję się zaintrygowana, poszukam tego filmu. Pozdrawiam :).
OdpowiedzUsuńMiło mi. :) Film "leciał", już nie raz, na TVP Kultura.
UsuńNareszcie nowy wpis. :) Pierwsze jego słowa od razu skojarzyły mi się z piosenką Jacka Kaczmarskiego "Spotkanie w porcie". Poszukaj w internecie jeśli nie znasz. Jak się okazuje, potęgę ZSRR można było zawsze i wszędzie głosić - wystarczyło w nią wierzyć :)
OdpowiedzUsuńPonoć, "wiara czyni cuda" - mówią/mówili nie tylko komuniści. :)
Usuń