sobota, 18 maja 2013

Hotel Marigold - reż. John Madden

Hotel Marigold,
czyli bajka jak pięknie urządzić się na stare lata. Jest tylko jeden warunek - trzeba mieć dość swojego dotychczasowego życia i ogromną determinację do  podjęcia definitywnych decyzji, by się od niego uwolnić. Mile widziana jest także odrobina fantazji, na przykład - pomysł na spędzenie reszty życia, albo choć jego kawałka, w Indiach, w mieście Jaipur, rezydując w hotelu Marigold. Zasobność portfela nie jest w tym przypadku  aż tak ważna, jako że hotel nie należy do obiektów pięciogwiazdkowych, ani nawet dwu. Zarządzający hotelem, Sonny Kapoor (Dev Patel - pamiętacie Jamala Malika z "Slumdog. Milioner z ulicy", to właśnie ten aktor), nie jest nawet jego formalnym właścicielem. Walczy z matką, by ta nie sprzedawała resztek dziedzictwa, które zostawił rodzinie ojciec bankrut. Sonny jest świetnym chłopakiem, zdecydowanie nie docenianym przez matkę. Jego optymizm, poczucie zadowolenia  w każdym, nawet złym, położeniu, filozofia szklanki w połowie pełnej, zjednuje mu olbrzymią sympatię nie tylko u widzów, ale i u  starszych ludzi, którzy zagościli w  zabytkowym hotelu, po to by daleko od domu, i w egzotycznej scenerii spełniać swoje marzenia, których nie udało im się zrealizować w chmurnej i mglistej ojczyźnie.

A kogóż to wśród gości Sonny'ego nie ma! Jest gospodyni domowa jako świeżo upieczona wdowa (cudowna, przepiękna Judi Dench). Jest zgorzkniałe małżeństwo (rewelacyjny Bill Nighy wraz Penelope Wilton), które wszystkie oszczędności życia pożyczyło córce, rozkręcającej internetowy biznes. Jest i Tom Wilkinson grający samotnego biznesmana (a dlaczego jest samotny, choć mający powodzenie u kobiet, to się dowiecie z filmu). Jest i kolejna dama angielskiego kina, równie urocza co Dench, Maggie Smith, wcielona w rolę samotnej starej panny, będącej całe życie na służbie u bogatych. Złośliwa i zgryźliwa, nie bez powodu, ale o tym opowie wam i pewnej służącej, ona sama. Jest i para, pan i pani starsi, którzy chcieliby się jeszcze zakochać i pokochać. Czy Indie to dobre miejsce, by u schyłku życia spotkać nową miłość? Kto wie? Tu serce bije zupełnie w innym rytmie.
Wszyscy oni tego samego dnia o tej samej porze udają się w daleką podróż do byłej kolonii, z nadzieją, że znajdą tam spokój, przygodę, starą miłość, nowe nieoczekiwane spełnienie. Niestety, na miejscu okazuje się, jak już nadmieniłam, że perspektywy nie są tak różowe, ale od czego jest hinduski zaraźliwy optymizm i pogodzenie się z losem, w imię znanego przysłowia, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Sprawdza się! Także w przypadku losu, nie ma sensu z nim na siłę walczyć. Czego  na własnej skórze doświadczyli niemal wszyscy bohaterowie filmu.

Hotel Marigold czyli Hotel Nagietek. Jeśli ktoś wie, jak wyglądają te kwiatki (ja wiem, bo to z nich miałam bukiecik ślubny), już na samo wspomnienie ich widoku uśmiechnie się. To takie małe wesołe, żółte lub pomarańczowe słoneczka. Hotel czy film z ich nazwą zapowiada dobrą energię, i tak też jest. Ten wiekowy i stylowy budynek, choć biedny i zdewastowany, tak jak większość Indii, zdaje się być dla przyjezdnych z dalekiej szarej Anglii miejscem zaczarowanym, barwnym, hałaśliwym, pobudzającym wszystkie uśpione zmysły. Tu człowiek cieszy się życiem, które, jak uważają Hindusi, uwaga! -  jest przywilejem, a nie tym co nam się należy. Tu chce się żyć, kochać, szukać swego miejsca, nawet jeśli miałoby się na nim zagrzać tylko kilka lat, albo... dni. Jedni z bohaterów znajdują tu szczęście, inni przekonani, że ich dom jest jednak w ojczyźnie, wyjeżdżają. Każdy z nich, w każdym razie, dochodzi do swojej prawdy, wie czego chce (na to jak się okazuje nigdy nie jest za późno) i zaczyna życie w zgodzie z nią. 

Film bardzo przyjemny, ciepły, pogodny. Dobrze jest czasem zobaczyć, że im człowiek starszy tym młodszy, że starość to nie tylko choroby, zmarszczki, że namiętności i marzenia nie wygasają, co więcej - na starość można zmienić także poglądy, którym się wiernym było od lat. Również te najbardziej zatwardziałe, kulturowe i imperialistyczne.  Wystarczy tylko otworzyć się, także na młodość i jej żywiołowość, zacząć odważną podróż (w jakiejkolwiek postaci) i odkryć nieznane, także swoje oblicze.

4 komentarze:

  1. Bardzo ciepły i mądry film:) Ja pamiętam, że dużo ładnych zdań z niego wyłowiłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, dialogi, a głównie monologi Sonny'ego są naszpikowane wieloma sentencjami, które warto by było sobie w czasie seansu wynotować. Jedyna, którą zapamiętałam brzmi mniej więcej tak : "Życie jest przywilejem, a nie czymś co się należy" (jeśli się pomyliłam, popraw mnie), pozwala ludzim Zachodu choć trochę zrozumieć, skąd u Hindusów bierze sie tak wielki optymizm, radość życia, duchowe bogactwo, mimo ubóstwa, często wręcz nędzy materialnej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po obejrzeniu tego filmu od razu pojawił mi się uśmiech na twarzy. Dobry na deszczowe dni (mam już w swojej filmotece). Fajnie byłoby spędzić tam emeryturę. Chociaż wiem, że kraj ten nie grzeszy czystością to jednak kocham go za kolor, który widoczny jest w slamsach i na śmietnikach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, cudnie byłoby tam wyjechać choć na jakiś czas. Kraj może i nie grzeszy czystością, w takiej makroskali, wielu ludzi zraża się do Indii z tego powodu, ale ludzie podobno, choć biedni dbają o czystość (te ich zęby, to co widziałam na reportażach filmowych, tylko ludzie naprawdę starzy ich nie mają, reszta ma je w pełnej krasie). Nie to co u nas, epidemia próchnicy z powodu braku higieny.

    Poza tym powiem ci szczerze, że wolę, przynajmniej teoretycznie, bo w Indaich jeszcze nie byłam, ten brud i chaos, ale kolorowy, wszystko tam aż tętni życiem, niż naszą martwą sterylność i elegancję. Bogactwo bywa takie obleśne. w końcu -prawdziwe zycie tam kwitnie, gdzie są bakterie (można to też zrozumieć jako przenośnię), jasne, że bywa różnie, czasem niewesoło, ale ludzie tam żyją, i potrafią się cieszyć tylko tym faktem. U nas ludzie umierają za życia. Takie mam przynajmniej wrażenie.
    :)


    OdpowiedzUsuń