wtorek, 10 maja 2016

Strach na wróble - reż. Jerry Schatzberg

To jeden z filmów, który mogłabym zaliczyć do przysłowiowej dziesiątki filmów, które kocham i powracam do nich, gdy tylko nadarzy się okazja. Nie muszę go oglądać w całości, mogę choćby kawałek i jestem szczęśliwa.

Jednym z powodów, dla którego warto zobaczyć ten film, jest m.in. aktorski duet A. Pacino - G.Hackman. Jakże wspaniale i przekonywująco, wzruszająco a przy tym wszystkim zabawnie, i ani odrobinę nieckliwie, ukazali oni przyjaźń mężczyzn, których drogi zetknęły się zupełnie przypadkowo - podczas powrotu z długiej włóczęgi do miejsc, gdzie chcieliby już osiąść na dłużej. Reprezentują oni dwie bardzo odmienne postawy życiowe. Max (G. Hackman) wszelkie problemy rozwiązuje pięścią, "Lione" (A. Pacino) zaś żartem, bo jak twierdzi - "ludzie, jeśli się śmieję, to przechodzi im ochota na kłótnie".

Mężczyźni, podczas wspólnej podróży uczą się wiele od siebie nawzajem, ich postawy przenikają się, każdy z nich przekonuje się, że nie ma jednej recepty na życie.
Piękny film o bolesnym późnym dojrzewaniu i o jednej z najważniejszych cech człowieka - o odpowiedzialności, za czyny i słowa.

A końcowa scena z fontanną miażdży (emocjonalnie) i zachwyca (wizualnie), choćby tylko dla niej warto na ten film popatrzeć - pozostanie w pamięci na zawsze. 







1 komentarz:

  1. Długo tu nie zaglądałem. "Strach na wróble" to także "mój" film, niby nic niezwykłego. Historia pary włóczęgów. W wykonaniu Pacino i Hackman to mistrzostwo. Tak jak innym duecie Hofman-Voight w "Nocnym kowboju", to ta sama liga.

    OdpowiedzUsuń