wtorek, 28 lutego 2006

Smutek "Brokeback Mountain"

Jak na filmowo przystało, trzeba by chyba napisać parę słów o słynnym "Brokeback Mountain". Nadarzyła się okazja, wybrałam się nawet do kina, a co tam - marne 20 zł + osóbka towarzysząca = 35 zł. A co tam, jam Polka - zastaw się, a postaw się! Dosłownie. Na sztukę nie będę sobie żałować.
Szczególnie, że lubię taką tematykę, jaką porusza Ang Lee w swoim najnowszym filmie. Nie bierze się to z zamiłowania do niezdrowej sensacji. To raczej empatia. Potrzeba, czasem przymus, ciekawość poznawania uczuć mi niedostępnych. Stąd zamiłowanie do filmu. Często wojennnego, typowo męskiego (historie więzienne), psychologicznego, opowiadającego o ludziach, którymi nie będę, nie poznam - raczej, bo w życiu nigdy nic nie wiadomo.

Jestem osobą, która nie ma uprzedzeń do ludzi w ogóle, no chyba że reprezentują skrajną głupotę, tępotę - wtedy wole omijać. I nie rozumiem, dlaczego komuś przeszkadza, że ktoś kogoś pokochał, nie robiąc mu krzywdy, a wręcz przeciwnie - uszczęśliwiając siebie nawzajem. Miłość to pozytywna energia, trzeba dbać, by jej było jak najwięcej. I "Brokeback Mountain" mi jej dostarczył, oj mnóstwo. To znaczy, tak prawdę mówiąc - zasmucił bardzo swą wymową. Ale podbudował sztuką filmową, jaka wykazał się reżyser filmu, operator zdjęć, autor muzyki no i aktorzy, aktorzy!
Niestarzy, dwudziestoparoletni - Heath Ledger i Jack Gyllenhaal, a grający jak prawdziwi wyjadacze w swoim fachu. W ciągu dwóch godzin - zmieniali się psychofizycznie przez okres ponad 20-letni i wyszło im to świetnie. Szczególnie Ledger'owi, któremu nie dodano żadnej charakteryzacji (Gyellenahaal'owi zrobiono szpakowate skronie i doczepiono takież wąsy) - grał tylko postawą ciała i wyrazem twarzy, sposobem mówienia.

To film tak subtelny, że aż strach o nim pisać. Oglądamy dwóch mężczyzn, których połączyła wspólna praca na odludziu. Samotni, zdani tylko na siebie od dłuższego czasu, zżywający się ze sobą z dnia na dzień, często zziębnięci, w końcu ulegają pokusie zbliżeniu swych ciał. Wydawałoby się, i nam i im, że to raczej jednorazowy, okazjonalny, wyskok. Niestety, okazuje się, że to prawdziwe uczucie, które spadło na nich nagle, od którego przez lata nie mogą się uwolnić, czas w tym przypadku nie goi ran. Uczucie, które zamiast uszczęśliwić, niszczy im życie. Uczucie na "niestety" a nie na "szczęście".

Największe wrażenie robi poczucie prawdopodobieństwa zaistnienia tej historii. Ci mężczyźni, żyjący na początku lat 60-tych ubiegłego wieku, to nie żadni np. zblazowani artyści, których moglibyśmy posądzić (a przy okazji - niektórzy potępić), że szukają nowych wrażeń i natchnień do uprawiania swojego poletka sztuką zwanym. Nie, to są najzwyczajniejsi faceci na świecie, prości, przeciętni kowboje, mieszkający na wsi, wynajmujący sie do robót sezonowych. Prowadzą bardzo przeciętne życie na łonie bardzo przeciętnych rodzin. I nagle dotyka ich takie niezwykłe uczucie! A przynajmniej dla jednego z nich - Ennisa, jest ono kompletnym zaskoczeniem. Bo to on zostaje uwiedziony, to nie od niego wychodzi inicjatywa, ale szybko się jej poddaje, a nawet ją przejmuje. Poznaje siebie, już wie, że to nie narzeczona Alma, będzie jego ukochanym człowiekiem.

Ale Ennis (H. Ledger) i Jack (J. Gyllenhaal) czują, że nie mogą się ujawnić światu. Wiedzą, że ich uczucie z góry skazane jest na klęskę. Jedyne co mogą, to wykradać przez długie lata ze swojego oficjalnego poukładanego, albo i nie, na pozór życia, te parę chwil szczęścia ze sobą sam na sam i tylko dla siebie na Brokeback Mountain. Ta góra faktycznie złamała im kręgosłup. Cierpią, ale jednocześnie wiedzą, że żyją.

Przez cały film oczekujemy jakiegoś spektakularnego nieszczęścia, jakiejś kary za te potajemne spotkania, za krzywdę żon, za niepokój dzieci. Dopiero na końcu zrozumiemy, że życie tych dwojga mężczyzn z daleka od siebie było dla nich wystarczającym cierpieniem, większego im nie trzeba było. Zakończenie filmu, mogłabym zaliczyć do jednych z najpiękniejszych, najsubtelniejszych - najlepsze jakie można sobie wymarzyć dla tego filmu. Ciche, spokojne, bez słów, oszczędne w gestach i spojrzeniach, a jakże wymowne.
Rozmowa ojca z córką, jego radość z powodu jej związania się z ukochanym, pomieszana z bólem i żalem za czymś co jego ominęło - jest nadzwyczaj wyraźna.

Ten film nie krzyczy, nie oskarża, nie piętnuje, nie buntuje się, nie szuka winnych.
Z filmu wyłania się cichy, bezgraniczny smutek z powodu straconego czasu, z powodu utraconych marzeń o przeżytym wspólnie z ukochaną osobą życiu, z powodu straconych wspólnych szans. Smutek nad miałkością życia, jakie wiodło się, żeby tylko przeżyć. A jedyną przyczyną smutku jest niezawiniona, zakazana miłość, nie przystająca do ogólnie obowiązujących reguł społecznych, które tworzą przecież ludzie dla siebie samych.

Można się w treści filmu doszukiwać uogólnień (jak to niektórzy czynią), że traktuje on o miłości niedozwolonej, niewłaściwej w szerszym aspekcie. Ileż takich odmian miłości, oprócz homoseksualnej, krąży wokół nas: miłość starego mężczyzny do młodziutkiej dziewczyny; miłość dojrzałej (nazwijmy to tak) kobiety do młodego mężczyzny i na odwrót; miłość nauczyciela do uczennicy, miłość kobiety do księdza, miłość syna do matki...itd. itp. całe mnóstwo odmian miłości, które nie mogą się spełniać, i nie chodzi tylko o kontekst seksualny. Ja bym się jednak do takich uogólnień nie posuwała. Niestety - jak widać, kochać to za mało, trzeba jeszcze mieć szczęście w miłości, takie, żeby sobie znalazła odpowiedni obiekt.

Dla mnie "Brokeback Mountain" - opowiada o smutku tej jednej odmiany miłości, homoseksualnej. Tak prawdę mówiąc, czy tylko taka miłość niesie człowiekowi smutek? Każda miłość, oprócz szczęścia i sił do zycia, daje człowiekowi także chwile zwątpienia, poczucie osamotnienia, zniewolenia, taki czy inny rodzaj cierpienia. Różnica polega głównie na tym, że przy obowiązujacych powszechnie normach społeczno-moralnych w przypadku "takiej innej" miłości tracimy szansę wspólnego spełniania się w życiu. A to jest bardzo duża strata dla dwojga kochających się ludzi.I taki żal krył się w spojrzeniu Ennisa zamykającym film "Brokeback Mountain".

2 komentarze:

  1. Piekna recenzja :-) gratuluje wrazliwosci i przenikliwości.

    OdpowiedzUsuń
  2. To wszystko zasługa filmu i jego twórców. :)

    OdpowiedzUsuń