piątek, 13 lipca 2007

Zodiac

Hmmm, mogłoby być lepiej, a przynajmniej pod względem ilości dreszczyków przepływających przez grzbiet widza, który przyszedł zobaczyć kolejny thriller autora „Siedem”. Film jest zdecydowanie za długi, przynajmniej o 20-30 minut. Może dlatego (znużenie) fantazja Pana Tadeusza Sobolewskiego poszybowała zbyt daleko i doszukał się on w „Zodiaku” nawet metafory terroryzmu, jaki zaczyna zagrażać współczesnemu światu (rec. w GW). Obawiam się, czy aby krytyk nie wpada w lekką obsesję na tym punkcie, ale w końcu wolnoć Tomku w swoim domku skojarzeń i wyobraźni. Jak się za chwilę okaże, ja też je mam i to zgoła odmienne. :)

Początkowo film odebrałam raczej wprost, jako opowieść o hipnotyzujących i uwodzicielskich właściwościach zła. Zło jako afrodyzjak, narkotyk, niszczący nie tylko jego bezpośrednie ofiary, ale i tych, którzy go na jakiś sposób, także pośrednio, pokosztują.

Oczywiście, podczas seansu automatycznie nasuwają się wszelkie porównania do poprzedniego dzieła Finchera z krainy zła - „Siedem”. Istnieje wiele podobieństw, m.in. gra w jaką zostają wciągnięci śledczy oraz społeczeństwo przez nieuchwytnego i tajemniczego mordercę. Z tym, że zbrodniarz z „Siedem” pod płaszczykiem ręki sprawiedliwości karze maluczkich za siedem grzechów głównych, zapominając o piątym przykazaniu z tablicy mojżeszowej, co też nie przeszkadza mu upajać się torturami i dręczeniem swych ofiar. Zaś Zodiac, inspirację i sposoby na mordy ma mniej wyszukane, lecz dostarczają mu one tyle samo satysfakcji i rozkoszy co jego koledze po fachu – Doe.

Ale jest jeszcze jedno dno filmu, kto wie czy nie ważniejsze od samych zbrodni Zodiaka. Mając na uwadze bardzo wyraźne nawiązanie Finchera do „Wszystkich ludzi prezydenta” Alana Pakuli myślę, że reżyser wziął sobie za cel pokazać także mozół pracy śledczej, który nie zawsze prowadzi wprost do sukcesu oraz docenić rolę dziennikarzy czy innych zapaleńców spoza kręgów policji.

Ale nie tylko. W obu filmach mamy do czynienia z historią, która wydarzyła się naprawdę, spisaną przez bezpośrednich jej uczestników, ludzi biorących udział w tropieniu zła. W filmie Pakuli jest tajemnica polityczna. Jej śladem podąża para reporterów z „Washington Post” (C.Bernstein i B.Woodward). Ich praca znacznie przyczyni się do rozwiązania afery noszącej miano Watergate.
W „Zodiacu” zaś mamy seryjnego mordercę i lokalna gazetę „San Francisco Chronicle”, dziennikarza śledczego – Paula Avery’ego (Robert Downey jr.) i rysownika komiksów, autora książek - baz scenariusza - Roberta Graysmitha (J.Gyllenhaal). Obaj zafascynowani tajemniczym szyfrem, podesłanym przez mordercę do redakcji, postanawiają /tak, jak ww dwójka z „Wszystkich ludzi prezydenta”/, rozpocząć prywatne śledztwo. Zaangażowanie dziennikarzy oraz tok śledztw przebiega równie mozolnie acz uporczywie w obu filmach. Dziesiątki, a może i setki przejrzanych i przeanalizowanych dokumentów, rozmów z informatorami z narażeniem zdrowia i życia, prowadzą wreszcie do kresu – Nixon ustępuje, aczkolwiek główny świadek-informator (tzw. „Głębokie gardło”) nigdy nie zostanie publicznie ujawniony, podobnie jak Zodiac – jego nazwisko do końca pozostanie tylko w sferze domysłów.

Te dwa swoiste thrillery prowadzone są tak samo w dwóch równoległych płaszczyznach. Jedna, dosyć statyczna to właśnie owa praca śledcza na tle scenerii redakcji - duża hala, podzielona na pojedyncze boksy, biurka i stosy dokumentów, biura szefów, sale konferencyjne, gwar, pozorny chaos, wre jak w ulu. I druga warstwa, bardziej wyciszona, ciemna, niebezpieczna – praca w terenie, czyli wyjazdy, spotkania w mrocznych miejscach, zadymionych barach, podejrzanych mieszkaniach, piwnicach, garażach, gdzie napięcie niemal boli.
.
W „Zodiaku”, w odróżnieniu od WLP, mamy dodatkowe „atrakcje” w postaci ataków mordercy na swe kolejne ofiary. Takich akcji mamy sztuk cztery: na otwarcie filmu, dwie mniej więcej w środku i na zakończenie. Trudno z nich wybrać tę najmocniejszą czy najbardziej „efektowną”. Każda jest rasowa i smakowita na swój sposób. A co ciekawe Zodiac zawiadamia o nich redakcję dopiero po zamieszczeniu przez nią notek na łamach swego pisma. Może ktos się jednak pod mordercę podszywa? Wiele w tym śledztwie niejasności, niedomówień, podejrzeń, zabawy w ciuciubabkę nie wiadomo kogo z kim.

Takich morderczych efektów pozbawiony jest WLP, ale za to jest krótszy o prawie pół godziny, dzięki czemu, pamiętam, był zupełnie strawny i fascynujący jako prawdziwy thriller polityczny. W stosunku do „Zodiaca” mam uczucia bardziej mieszane, nieco nużył, nawet mimo paru mocniejszych scen chwytających za gardło. Być może wina leży także w klasie aktorów. Nie ujmując wiele Gyllenhaalowi i Downey’owi jr, których bardzo lubię, Redford i Hoffman okazali się chyba jednak lepsi.

A drążąc dalej w kwestii podobieństw obu filmów (co nie dawało mi spokoju) i moich skojarzeń, można znaleźć i takie:
Nixon obejmował urząd prezydenta w styczniu 1969 – początek działalności Zodiaca i jego zabawy w korespondencję z „San Francisco Chronicle” to lipiec tego samego roku! A ostatni list Zodiaca do redakcji przychodzi w sierpniu roku 1974 – dokładnie w tym samym miesiącu i roku Nixon rezygnuje z najwyższego urzędu państwowego w wyniku odkrycia afery Watergate. Zbieżności aż nadto wyraziste. Czy Fincher chce nam coś dodatkowego przekazać? Największa w dziejach historii USA afera polityczna idzie łeb w łeb z największą nierozwiązaną w dziejach amerykańskiej kryminalistyki zagadką seryjnych morderstw. Dwóch morderców, jeden działa zza biurka, bałamucąc społeczeństwo wypełnianiem szczytnych ideałów walki z komunizmem morduje cudzymi rękami gdzieś w małym kraju zwanym Wietnamem . Drugi bierze sprawę w swoje ręce, dosłownie, nie kryjąc, że zabijanie oraz zabawa w kotka i myszkę z zastraszonymi rodakami sprawia mu prawdziwą rozkosz. Obydwaj w podobnym czasie wycofują się ze swej działalności.
Pewne zamierzone przez reżysera analogie do "Wszystkich ludzi prezydenta" przypieczętowuje David Shire , który zajął się muzyką do obu filmów.

4 komentarze:

  1. "Zodiak" faktycznie jest za długi i mocno przegadany, podobnie jak "The Social Network". Ciekawe porównanie z "Wszystkimi ludźmi prezydenta" - aż nabrałam ochoty na ten film, mimo iż gatunek nie należy do moich ulubionych. Dla mnie "Zodiak" to film o niebezpiecznej fascynacji, wikłanie się w grę, która nie ma końca. Graysmith nie zauważa, że przekracza granicę. Nawet gdy wie, że dowody nie są wystarczające, nie odpuszcza, najważniejsze jest dla niego rozwiązanie zagadki. Musi mieć pewność co do tożsamości mordercy. Czy mu się to udało? Nie do końca wiem, jak interpretować scenę w której staje twarzą w twarz z głównym podejrzanym. Zaletą filmu jest również pokazanie jakim wrzodem na tyłku są takie niemożliwe do rozwiązania sprawy. Jest dużo poszlak, ale brakuje kluczowych dowodów i sprawa stoi w miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  2. David Shire pisał do "WLP"? Nie wiedziałem, a lubię tego kompozytora. Polonistka się jednak nie popisała :-) Ciekawe zestawienie Zodiaca z prezydenturą Nixona. Rozwiń to w jakiś scenariusz, czy chociaż skrypt, a Holllywood jest Twoje! :-) Oni lubią takie historie. Ja zresztą też. Do "Zodiaca" przekonywałem się ze 3 seanse, i teraz jest to dla mnie opus magnum Finchera. Niesamwoite, jak pełną wizję filmowego świata ma Fincher, kiedy staje za kamerą. On nawet te krople krwi, które padają na ubrania i twarze ofiar w scenie morderstwa w aucie, to on je, te całe krople krwi, nie? To on je wygenerował cyfrowo! Bo mu się nie podobało, jak prawdziwe padają :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. A to co cwana bestia z tego Finchera, taki magik!, jego szczęście, że ma komputer pod ręką!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń