wtorek, 5 lutego 2008

Pusty dom Kim Ki-duka

Poezja!  Początkowo mamy  wrażenie, że oglądamy coś z sensacji.  Tae-suk włamuje się  do różnych mieszkań podczas nieobecności gospodarzy. Ma swój mały skuterek i udaje  roznosiciela ulotek. Rano zawiesza je na klamce,  wieczorem wraca i jeśli ulotka jest na swoim miejscu, włamuje się  do takiego pustego domu  na noc.  W gruncie rzeczy nic złego tam nie czyni, przynajmniej świadomie. Chce tylko pomieszkać parę godzin, zaspokoić różne przyziemne potrzeby. Może to jakiś samotny, bezdomny chłopak, znalazł  sposób, by odpocząć, a przy okazji pomarzyć, że ma rodzinę i dom?  Niczego sobie nie przywłaszcza, a za swoistą „gościnę” odwdzięcza się nieobecnym gospodarzom praniem, czy naprawą zepsutego sprzętu domowego.  Ale,  mimo tego prawie idyllicznego nastroju  cały czas odczuwamy jakiś niepokój, czekamy na jakieś wydarzenia...

No i,  nie obywa się bez niespodzianek. Otóż, pewnego razu, zdarza się, że w domu jednak ktoś jest, mimo, że ulotka wisi od rana do wieczora. W ten sposób Tae-suk poznaje  Sun-hwa, fotomodelkę, której fotografie zdobią cały piękny, bogaty dom,  jaki zajmuje wraz  z mężem. Sun-hwa jest taka nieszczęśliwa w swoim związku! Ta nieoczekiwana wizyta kogoś obcego, kto czuje się u niej jak u siebie w domu, nie robi na niej wrażenia. Obserwuje uważnie przybysza i czeka na rozwój wypadków.
W końcu następuje pierwszy przełom filmu.  Tych dwoje samotnych ludzi,  nie wymawiając ani jednego słowa,  osiągają najwyższy stopień porozumienia. Ona porzuca swoje dotychczasowe życie i od tej pory wędrują już razem po mieście w poszukiwaniu schronienia, by odciąć się na chwilę od świata, gwarnego miasta i pobyć w pustym domu ze sobą sam na sam.
W tym momencie błyska iskierka olśnienia - to film o wyzwoleniu się z wszelakich ograniczeń, przymusów, nawet przymusu mówienia.  Ale  czy  jest możliwe?
Odpowiedzi na to pytanie będzie można poszukać w trzeciej sekwencji filmu, rozpoczynającej się w mieszkaniu, w którym na dwójkę miejskich wędrowców czeka kolejna niespodzianka.  Tym razem jest to stary martwy mężczyzna. Tae-suk trafia do więzienia.  I teraz zaczyna się kolejny etap jego wędrówki do wyzwolenia się od fizycznej formy do duchowości, nawet w dosłownym sensie. Zaczynają się dziać rzeczy z pogranicza snu i jawy, rzeczywistości i wyobraźni. A życie Sun-hwa, która w końcu z pomocą policji wróciła do męża – nabiera nierealnego wymiaru. Sun-hwa zaczyna być szczęśliwa, nawet u boku męża, którego nie kocha.  Skupiła się na życiu duchowym. Świat materialny, wraz ze swoim ciałem pozostawiła mężowi.

Każdy „Pusty dom”, który odwiedza Tae-suk, oglądamy co najmniej w dwóch odsłonach. Jedna z nich, to ta, kiedy dom  jest rzeczywiście pusty i pojawiają się w nim on albo oni – Tae-suk i Sun-hwa. Wtedy dom zaczyna żyć, zaczyna go wypełniać miłość. W drugiej odsłonie dom zapełnia się gospodarzami – coś tam mówią do siebie, czasami warczą, krzątają się wokół swoich zajęć, uprawiają seks.  Ale czy dom naprawdę jest pełny?  Mimo obecności  właścicieli, każde z tych mieszkań jest tak naprawdę martwe - Puste.   Nie ma w nich miłości, bo nie ma porozumienia  dusz, pokrewność ducha. To duchowość człowieka, jego wewnętrzna moc jest najważniejsza. Człowieka można pokonać fizycznie, ale nie można zniewolić jego ducha. Dzięki wewnętrznej mocy można obalić mury każdego więzienia, także mentalnego.  Przykład Sun-hwa i jej męża, który  być może posiądzie ją fizycznie,  ale nigdy nie dojdzie  między nimi do prawdziwego spełnienia.  A ona już nie będzie się czuła zniewolona przy boku męża.
W filmie główną rolę gra milczenie. Myśle, że ten film dlatego też jest taki dobry, ponieważ doszło do całkowitego porozumienia jeszcze jednych dusz, tych z planu filmowego. Doskonała współpraca między reżyserem a aktorami oraz operatorem i autorem pięknej muzyki nie byłaby możliwa bez istnienia owego zespolenia i zrozumienia się wszystkich nawzajem.
Prawdę mówiąc, ja przez dłuższy czas nie zauważyłam, że główni bohaterowie nie mówią, tak świetnie aktorzy potrafili wygrać swymi twarzami całą gamę uczuć i tę nić porozumienia jaka zaczęła ich łączyć od pierwszego spotkania. Mówi się, że milczenie jest złotem. Coś w tym jest. I to nie tylko w tym sensie, mów mało, wtedy nie wygadasz się co czujesz, ale w sensie - mów mało, bo nie słowa świadczą o człowieku.

Poza tym – praktyczna korzyść z filmu – tak wędrując razem z Taek-sui Sun-hwa od mieszkania do mieszkania – mamy całkiem przyzwoity przegląd i ogląd standardów socjalnych, architektury wnętrz czy poszczególnych dzielnic w jakich żyją współcześni „zurbanizowani” koreańczycy.

Polecam ten film tym, którzy lubią poetykę twórczości Kim Ki-Duk. Jeśli ktoś nie wie czy lubi, niech spróbuje. Żal byłoby stracić szansę poznania tak niebanalnego, ciekawego i pięknego kina.

4 komentarze:

  1. Fatalnie napisana recenzja (?)... Po co mam oglądać film skoro został w całości i z detalami opisany? Na szczęście film widziałem już wcześniej ale raczej nie idź tą drogą. Recenzja ma zachęcić do oglądnięcia filmu nie zdradzając jego fabuły ani zakończenia. Wiem, że to trudna sztuka ale właśnie dlatego nie każdy recenzje może (potrafi) pisać...

    Co do filmu to w całej rozciągłości się zgadzam. Cudowny klimat. Egzotyka i spokój, które robią wielkie wrażenie na nas europejczykach. I w sumie uniwersalna opowieść o ludzkich losach i poszukiwaniu miłości...

    OdpowiedzUsuń
  2. Frowyz - pokornie i z podziękowaniem przyjmuję krytykę, ale nie zaliczam się, ani tym bardziej nie aspiruję, do zawodowych recenzentów, którzy jakże często popełniają ten sam grzech (łącznie ze zdradzeniem zakończenia), co ja ww wpisie. Dlatego nigdy nie czytam recenzji przed zobaczeniem filmu. No, chyba, że mi na filmie bardzo nie zależy, a czasem tylko przebiegam wzrokiem, żeby mieć pojęcie o rodzaju sprawy poruszanym w filmie.
    Staram się świadomie (bo wiem, tak jak i Ty, na czym polega recenzowanie)unikać określenia na moją radosną twórczość "recenzja". Blog ma tytuł babka filmowa (babka - z naciskiem na podwójne znaczenie słowa "babka") i nie opisuje się jako zbór recenzji filmowych ani jako poradnik pt. "jaki film warto zobaczyć dzisiejszym wieczorem) :)
    Blog jest zapisem osobistych wrażeń z moich filmowych przygód, spotkań... itp.
    Jasne, że w moim komentarzu do filmu "Pusty dom" mogłabym się ograniczyć do tego typu ogólników, jakimi ty się posłuzyłeś, plus kilka słów zachwytu nad sztuką filmowców-artystów, bez zdradzania na jakiej treści są one osadzone, ale przyznasz, że mogłyby one pasować do setki filmów (także azjatyckich) jakie krążą po naszych ekranach. :)
    Jedyne co mogę, to poradzić ci omijanie mnie baaardzo szerokim łukiem, do czego zresztą, sądząc po twoim obrzydzeniu wyrażonym we wstępie, sam doszedłeś. :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, oj... wyczuwam wyraźną drwinę w Twoim poście. Dosyć to nietypowe zachowanie blogujących - wyrzucać gościa z bloga i zachęcać do nie zaglądania. Może i mój komentarz był cokolwiek bezpośredni ale korzystając z takiego nośnika jak internet trzeba być gotowym i na coś takiego. To tak tytułem wstępu.

    Jak widzisz wróciłem, więc jest w tym blogu coś co mnie zainteresowało. A tym czymś jest kolumna po prawej z tytułami filmów. Większość z nich widziałem, a skoro widziałaś i Ty to chyba mamy podobny gust... W przeciwieństwie jednak do Ciebie (przynajmniej ja tak to zrozumiałem) przed oglądnięciem filmu staram się czegoś o nim dowiedzieć. Obecnie jest taki wybór filmów, a czasu wolnego mam tak mało, że po prostu szkoda mi go na niewypały. Niestety, w całym internecie powszechna jest praktyka opowiadania treści filmu i nazywania tego recenzją. A sama mam nadzieję rozumiesz, że oglądanie filmów, które już Ci ktoś opowiedział jest cokolwiek niefajne...

    Pozdrawiam i mimo wszystko będę zaglądał. Będę takim nieproszonym gościem...

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety, Frowyz, Twoje wyczucie cię tym razem zawiodło. Nigdy nie drwię z moich gości, a tym bardziej, jeśli się kulturalnie zachowują, tak jak Ty. Mówię poważnie, zarzuciłeś mi to, z czego sobie doskonale zdaję sprawę, przynajmniej we wpisie na temat tego konkretnie filmu. Może w innych bywa lepiej, jest mniej treści, staram się bardzo, ale nie zawsze mi to wychodzi. :)

    Nie wyrzucam Cię, skąd taki pomysł? Po prostu, nie zabiegam specjalnie o frekwencję, bo zdaję sprawę, że jest wiele więcej ciekawych miejsc w internecie niż mój blog. Ale jest mi bardzo, bardzo miło, że wróciłeś. Cieszę się bardzo, jak zawsze, gdy spotykam kogoś o podobnym guście filmowym - znaczy się swojak. :)

    Co do wyboru filmów, jasne, że jest mnóstwo, i czasem nie wiadomo na co się zdecydować. Ale mimo wszystko nie czytam recenzji przed, bo rzadko kiedy bywa tak, że się nie dowiem o co w filmie chodzi, bo chyba trudno napisać coś o filmie bez zdradzenia fragmentów treści, czy interpretacji. Wolę jednak poczytać o filmie po seansie, wtedy mam więcej niespodzianek podczas oglądania, a i interpretacja filmu jest tylko moja, nieskażona czyjąś opinią, a po filmie mogę ewentualnie uzupełnić coś czego nie wiedziałam, albo nie zwróciłam uwagi.

    Pozdrawiam Cię, gościu zawsze mile widziany. I nie przejmuj się, mów prosto z mostu, co ci się nie podoba (nie znoszę blogów wzajemnej adoracji), wszsytko zniosę, jeśli będzie sprawiedliwe i uzasadnione, ale jak zasłużę, to chwal. :)

    OdpowiedzUsuń