sobota, 10 października 2009

Dworzec dla dwojga - reż. E. Riazanow

Kobieta i mężczyzna po przejściach spotykają się na dworcu pewnego radzieckiego miasta. On  jest jednym z podróżnych, którzy wysiedli w przerwie przewidzanej w rozkładzie jazdy, by zjeść obiad w dworcowej restauracji, ona, jako kelnerka ten obiad mu serwuje. Niestety, danie nie przypada do gustu Płatonowi, zostawia prawie nienaruszony talerz, postanawiając nie płacić za usługę. Z tym nie może pogodzić się Wiera - za podany posiłek należy się zapłata.  Dochodzi do kłotni, ostrej wymiany zdań, żadne nie chce ustąpić,  spór kończy się interwencją kolejowej milicji.  W takich okolicznościach rodzi się miłość.  Miłość mimo wszystko, mimo wielu różnorakich odległości  jaka dzieli mężczyznę i kobietę. Pierwszy dystans to ten fizyczny, liczony w setkach kilometrów.  Drugi to różnice środowiskowo-statusowe: on  sławny i uznany pianista, ona – prosta kelnerka;  on – żonaty, ona – samotnie wychowująca syna, mająca stałego, acz przejezdnego adoratora (wspaniała, krótka, ale jakże wyrazista rola Nikity Michałkowa)  dostarczającego jej, nie w pełni legalnie, towar na handel na miasteczkowym bazarze.  Wiele ich dzieli, to prawda,  ale i łączy, głównie samotność , powierzchowność związków w jakich od lat żyją,  zżera ich głód prawdziwego uczucia, zainteresowania, troski, jakiej chcieliby doświadczyć ze strony drugiej osoby. Znajomość, nie rokująca początkowo dobrze, zaczyna z upływem każdej godziny przeradzać się w  głębsze więzi, bezinteresowne,  spontaniczne,  inne, od tych, jakie było im przeżywać wcześniej. Ale czy na pewno… ? 

Film posiada zupełnie przewrotne zakończenie. Jedni mogą je postrzegać  jako przemianę Wiery, która wreszcie odnajdzie się u boku ukochanego i z walecznej, krzykliwej kobietki przekształci w potulną, kochającą żonę, podążającą za swoim ukochanym krok w krok, na dobre i na złe.  Inni, jednak, odbiorą sceny oddania się Wiery jako ironię i krytykę tradycyjnie pojmowanej instytucji małżeństwa, gdzie mężczyzna jest od wydawania poleceń, a kobieta od ich spełniania.  Tak, bo rosyjska kobieta, ma w sobie wielki potencjał poświęcenia, dla miłości, kochanego mężczyzny, jest gotowa  oddać wszystko - zdrowie,  dzieci, pracę, całą siebie i iść za nim choćby na koniec świata, nawet jeśli tym końcem miałby być obóz dla więźniów, położony, gdzieś hen, na Syberii . Ot, choćby przypomnieć sobie „Zbrodnię i karę" F. Dostojewskiego i Sonię wlokącą się za Raskolnikoswem zesłanym na Północ. Zresztą, o tym często wspomina się w różnych publikacjach traktujących o współczesnej obyczajowości Rosjan i Rosjanek. Dlaczego w Rosji tyle jest kobiet zarażonych HIV, ano, dlatego, że podobno rosyjska kobieta nie odmówi mężczyźnie miłości bez zabezpieczenia, dla niej najważniejsze, jest by uszczęśliwić swego faceta, może też chodzi o to by go w ogóle mieć, nawet za cenę własnego zdrowia. 

Wielu film Riazanowa postrzega jako komedię romantyczną, melodramat.  I tak miało być, tak samo mieli go odbierać również  radzieccy cenzorzy. Druga warstwa filmu, to olbrzymia krytyka, pomieszana ze śmiechem przez łzy, socjalistycznej gospodarki rynkowej, sprzyjającej m.in. rozkwitowi nielegalnego handlu, tzw. spekulanctwa, będącego obiektem walki  radzieckich służb wewnętrznych, a mimo wszystko zawsze świetnie prosperującego, wskutek kwitnącej korupcji – wiadomo, „tylko ryba nie bierze”. Spekulanctwo, czyli obrót towarami, których brak na rynku, wg własnych zasad,   sprzyjało nie tylko szerzeniu się korupcji, ale także nieprzyjemnemu panoszenie się  wszystkich handlowcow, traktujących wielkopańsko przymilnych klientów, zdanych na ich łaskę lub niełaskę.  

Poza tym, mimo sympatycznego romantycznego tematu miłości, z ekranu wyłania się bardzo niemiły obraz relacji międzyludzkich Kraju Rad.  Zresztą ich sceną zaczyna się cały film - agresja, opryskliwość, brak empatii, zrozumienia i zainteresowania  dla drugiego człowieka, pośpiech, nieuprzejmość – tak odnoszą się ludzie, żyjący w ustroju, który w założeniu  miał być najbardziej przyjazny dla swych obywateli. 

Podczas seansu nieodparcie przypominała mi się inna wersja, zachodnia,   miłości między podróżującymi koleją żelazną,  mianowicie „Miłość przed wschodem słonca” i „Miłość przed zachodem słonca”.  Jest sporo różnic między radzieckim „Dworcem dla dwojga” a dwoma filmami Linklatera. Przed wszystkim – wiek bohaterów, czas akcji – Płaton wraz z Wierą mają dla siebie około 48 godzin, a Celine i Jesse mają ich tylko kilka, a wiąże się to głównie z zamysłem filmowców co do przekazu – „Dworzec” mimo swej emocjonalnej kameralności, jest jednak filmem większej akcji, większego zaangażowan w szerzej pojmowane problemy społeczne,  niż „Przed zachodem i wschodem słonca” razem wzięte, będące tylko i wyłącznie psychologiczną,  intymną opowieścią o spotkaniu kobiety i mężczyzny, o których niewiele wiemy, tak jak i oni o sobie nawzajem. 

Ale oba filmy, mimo wielu różnic wspólnego bądź co bądź tematu tematu,  obrazują  ten sam urok  przelotnego spotkania, przypadkowej podróżnej znajomości, której początek bywa wielką, fascynujacą zagadką i nadzieją na spełnienie, a koniec… może jednak  lepiej, żeby go nie było…  Tak jak to miało miejsce w „To się wydarzyło w Madison County”, gdzie miłość zrodzona, również podczas podrózy (fotograf NG i gospodyni domowa),  pozostała dla kochanków wielkim skarbem i podporą w ich życiu, mimo, a może właśnie dlatego,  że kobieta nie złożyła na oltarzu miłości siebie i swej rodziny. 

Film ogląda się bardzo dobrze, może jest ociupinkę za dlugi, można go było skrócić o 20-30 minut, na pewno nic by nie stracił, ani na akcji ani w swej wymowie. Ale, cóż, socjalistyczne rządy nie żałowały pieniędzy na kulturę pod warunkiem, że grzecznie się ona prowadziła i nie podskakiwała zbyt wysoko do rządowych gardeł. Fabuła biegnie podwójnym torem czasoprzestrzeni – retrospekcja i akcja bieżąca, czyli pobyt Płatonowa w obozie karnym przeplata się z życiem na wolności. Tak, tak, jednego dnia wielki artysta, bywalec wielkich sal koncertowych pokocha prostą kelnerkę prowincjonalnej restauracji dworcowej,  a innego, wskutek różnych zbiegów okoliczności może znaleźć się  wśród skazańców za kratkami.  Czyli, jednak wielkie socjalistyczne przesłanie – nie wywyższajmy się jedni nad drugimi, wszyscy jesteśmy równi, fortuna nie wybiera, a już na pewno równi jesteśmy w obliczu  miłości.  :)
 

1 komentarz: