Jeśli do tej pory nie wiedziałeś, kto kryje się pod nazwiskiem Timothy Treadwell, to dzięki Wernerowi Herzogowi poznasz człowieka, który postanowił żyć i umrzeć inaczej. Polska Wikipedia lakonicznie informuje, iż TT: „ urodzil się w Nowym Jorku 29 kwietnia 1957 roku a zmarł 5 października 2003. 46 lat życia. W tym kilka miesięcy z ostatnich 13 lat nasz bohater spędził w surowym klimacie Parku Narodowego Katmazi na Alasce. Stał się sławny w całych Stanach Zjednoczonych, chętnie dzielił się swoimi odkryciami, udzielał wywiadów, robił też wykłady w wielu szkołach. Pod koniec trzynastego sezonu, w nocy z piątego na szóstego października, niedźwiedź grizzly podszedł do obozowiska Treadwella. On i jego dziewczyna, Amie Huguenard, zostali przez niego zabici i częściowo pożarci. Podczas ataku włączona była kamera Timothy'ego, która zarejestrowała dźwięki.Wraz z Jewel Palovak napisał książkę Among Grizzlies: Living with Wild Bears in Alaska. Razem z nią i Jonathanem Byrnem założył organizację Grizzly People.W 2005 roku Werner Herzog, wykorzystując obszerne fragmenty nagrań Timothy'ego, nakręcił film Grizzly Man.” Ot, i wszystko.
13 jesiennych sezonów w niedźwiedzim labiryncie zakończonych tragiczną śmiercią. Na szczęście, powstał wspomniany film Herzoga, wielkiego entuzjasty ludzi z pasją, kochających dziką przyrodę, który przybliża tę tragiczną, bądź co postać, pozwala go zroumieć, ale czy polubić, docenić, zafascynowac się (?). Wątpię, wypowiedzi i zachowanie bohatera przed kamerą obnażają jego infantylizm, brak autentyzmu, niedojrzałość emocjonalną, skazanie się na życie w ułudzie, w przeświadczeniu, że świat drapieżników można obłaskawić i dostosować do swoich marzeń. Nie potrafił dostosować się do świata drapieżników w Nowym Jorku, spróbował w leśnej tajdze? Również poniósł klęskę?
Timothy Treadwell postanowił na pewnym etapie życia zainteresować sie niedźwiedziami grizzly, uczynić z tego swoją pasję, poświęcić się jej... bezgranicznie? Może, chyba, ale raczej wątpię. Bardziej, wydaje mi się, postanowił uczynić z tego sposób na życie, by wypełnić pustkę, w jakiej być może spostrzegł, że się znalazł, by uciec do bezludnej krainy i na nowo budować tam swoje marzenia i zamki z piasków. Nie dowiadujemy się bowiem, skąd się nagle wzięła jego miłość do niedźwiedzi, facet nie potrafi o nich nic interesującego powiedzieć, jedyne co potrafi, to płakać nad ich losem, wzruszać się ich odchodami, wołać je po imieniu i biegać w zachwycie i sprawnie po ścieżkach (może stąd to przybrane nazwisko, bo prawdziwe brzmi inaczej), wydeptanych przez zwierzęta.
Na szczęście, Tim potrafił także filmować. I tej oto czynności, mam wrażenie, oddał się bezgranicznie. Co zaowocowało blisko 100 godzinami filmu z życia niedźwiedzi na tle pięknej dzikiej przyrody. Nie są to jednak zdjęcia jakoś dogłębnie analizujace zwyczaje tych zwierząt, które wymagałyby jakichś specjalnych przedsięwzięć czy poświeceń ze strony operatora. Ot, filmy odważnego człowieka, zauroczonego ogromem, surowością przyrody. Trzeba przyznać, odwagi mu nie brakowało, a może to była jakaś rozpaczliwa desperacja? Ale i pokorą również się nie wykazał.
Dokument Herzoga ma także tę zaletę, iż ukazując tak dziwaczną postać, jak Timothy Treadewell, stara się być w miarę obiektywny. Nie ocenia tego człowieka, choć przytacza różne, czesto skrajne opinie przyjaciół, współpracowników i bliskich z rodziny oraz przyjaciół. Co ciekawe, mężczyźni na ogól wypowiadają się na jego temt sceptycznie i dość krytycznie, kobiety są zachwycone. Film opatrzony jest także komentarzem reżysera, pełniącego jednocześnie rolę narratora, łączacego fragmenty filmów Treadwella, składających się w wiekszej części na filmową opowieść Herzoga. Reżyser co rusz podkreśla zasługi Treadewella w zakresie sfilmowania pięknej dzikiej przyrody. Niestety, bardzo często, za często, na pierwszym planie tych filmów pojawia się jęczący albo płaczący nad losem niedźwiedzi /lub lisów/Timothy, z obwiązaną malowniczo głową kolorową bandaną., twarzowymi ciemnymi okularami na nosie i zastanawiący się od czasu do czasu, jaki kolor okrycia lepiej wyjdzie na zdjęciu. Ale w momencie przybycia na zamieszkane przez niego tereny ludzi fotografujących jakiś obiekt (on ich nazywa kłusownikami), ktorzy obrzucają zbliżającego sie do nich niedźwiedzia kamieniami, ich dzielny obrońca w ogóle nie reaguje, tylko bierze nogi za pas.
Przerażający brak pokory i świadomości swego miejsca, granic, ktorych w przyrodzie nie można przekraczać. Są obszary, gdzie rządzą zwierzęta, oczywiście za zgodą czlowieka, ale jednak. I tu należy się szacunek dla Timothy’ego, że nie korzystał z przywileju bycia cywilizowanym człowiekiem, nie miał broni. A popularonośc jaką zdobył, dzięki rozlicznym programom, wywiadom w telewizji, służyła mu bardziej dla satysfakcji, zaspokojenia jakichś psychicznych potrzeb, niż do budowania dobrobytu.
Mimo wszystko, trudno mi było wykrzesać, dla tego bądź co bądź miło wyglądającego lecz naiwnego, mężczyzny choćby iskierkę podziwu, fascynacji. Wbudzał raczej zdziwienie, zniecierpliwinie, litość. Nie chcę go oceniać na podstawie tego filmu. Mogę jedynie zrozumieć, że z jakichś powodów, postanowił porzucać na parę miesięcy w roku cywilizację, by później do niej wrócić i robić za gwiazdę w mediach czy gdzieś tam. Jak sam mówił, nie potrafił utrzymać przy sobie dziewczyny, żałował, że nie jest gejem (bo oni, jak twierdził nie mają potrzeby miłości, co komplikuje życie), opuścił dom rodzinny, wyrzekł się swego nazwiska, pochodzenia. Może miał jakieś zaburzenia emocjonalne, osobowości, czort wie jeszcze czego, czuł się niedoceniony, odrzucony, ale dlaczego akurat musiał szukać przyjaciół wśród jednych z najbardziej niebezpiecznych zwierząt na ziemi? Niechby sobie nawet i szukał, jeśli to mu dawało szczęście, czy potrzebną do funkcjonowania ekscytację, ale po co zwał się obrońcą tych zwierząt, jeśli one tak naprawdę nie były na tych bezludnych terenach aż tak zagrożone? Z filmu wynika, że nie był ani obrońcą ani badaczem, może co najwyżej entuzjastą, nie był nawet samotnikiem, raczej zagubionym samotnym człowiekiem, poszukującym rozpaczliwie pasji, nadającej sens życiu. Tragiczna postać.
Żal, że czasy prawdziwych podróżników, badaczy dzikich ostępów przyrody już dawno minęły. Glob ziemski został zjechany wzdłuż i wszerz. Teraz świat objeżdżają jedynie ludzie mediów, przykladający się bardziej do swego wizerunku, niż do wizerunku obiektów, które wzięli na tapetę (dosłownie, tapetę - tło ich wasnej prezentacj) masowych produkcji telewizyjnych.
13 jesiennych sezonów w niedźwiedzim labiryncie zakończonych tragiczną śmiercią. Na szczęście, powstał wspomniany film Herzoga, wielkiego entuzjasty ludzi z pasją, kochających dziką przyrodę, który przybliża tę tragiczną, bądź co postać, pozwala go zroumieć, ale czy polubić, docenić, zafascynowac się (?). Wątpię, wypowiedzi i zachowanie bohatera przed kamerą obnażają jego infantylizm, brak autentyzmu, niedojrzałość emocjonalną, skazanie się na życie w ułudzie, w przeświadczeniu, że świat drapieżników można obłaskawić i dostosować do swoich marzeń. Nie potrafił dostosować się do świata drapieżników w Nowym Jorku, spróbował w leśnej tajdze? Również poniósł klęskę?
Timothy Treadwell postanowił na pewnym etapie życia zainteresować sie niedźwiedziami grizzly, uczynić z tego swoją pasję, poświęcić się jej... bezgranicznie? Może, chyba, ale raczej wątpię. Bardziej, wydaje mi się, postanowił uczynić z tego sposób na życie, by wypełnić pustkę, w jakiej być może spostrzegł, że się znalazł, by uciec do bezludnej krainy i na nowo budować tam swoje marzenia i zamki z piasków. Nie dowiadujemy się bowiem, skąd się nagle wzięła jego miłość do niedźwiedzi, facet nie potrafi o nich nic interesującego powiedzieć, jedyne co potrafi, to płakać nad ich losem, wzruszać się ich odchodami, wołać je po imieniu i biegać w zachwycie i sprawnie po ścieżkach (może stąd to przybrane nazwisko, bo prawdziwe brzmi inaczej), wydeptanych przez zwierzęta.
Na szczęście, Tim potrafił także filmować. I tej oto czynności, mam wrażenie, oddał się bezgranicznie. Co zaowocowało blisko 100 godzinami filmu z życia niedźwiedzi na tle pięknej dzikiej przyrody. Nie są to jednak zdjęcia jakoś dogłębnie analizujace zwyczaje tych zwierząt, które wymagałyby jakichś specjalnych przedsięwzięć czy poświeceń ze strony operatora. Ot, filmy odważnego człowieka, zauroczonego ogromem, surowością przyrody. Trzeba przyznać, odwagi mu nie brakowało, a może to była jakaś rozpaczliwa desperacja? Ale i pokorą również się nie wykazał.
Dokument Herzoga ma także tę zaletę, iż ukazując tak dziwaczną postać, jak Timothy Treadewell, stara się być w miarę obiektywny. Nie ocenia tego człowieka, choć przytacza różne, czesto skrajne opinie przyjaciół, współpracowników i bliskich z rodziny oraz przyjaciół. Co ciekawe, mężczyźni na ogól wypowiadają się na jego temt sceptycznie i dość krytycznie, kobiety są zachwycone. Film opatrzony jest także komentarzem reżysera, pełniącego jednocześnie rolę narratora, łączacego fragmenty filmów Treadwella, składających się w wiekszej części na filmową opowieść Herzoga. Reżyser co rusz podkreśla zasługi Treadewella w zakresie sfilmowania pięknej dzikiej przyrody. Niestety, bardzo często, za często, na pierwszym planie tych filmów pojawia się jęczący albo płaczący nad losem niedźwiedzi /lub lisów/Timothy, z obwiązaną malowniczo głową kolorową bandaną., twarzowymi ciemnymi okularami na nosie i zastanawiący się od czasu do czasu, jaki kolor okrycia lepiej wyjdzie na zdjęciu. Ale w momencie przybycia na zamieszkane przez niego tereny ludzi fotografujących jakiś obiekt (on ich nazywa kłusownikami), ktorzy obrzucają zbliżającego sie do nich niedźwiedzia kamieniami, ich dzielny obrońca w ogóle nie reaguje, tylko bierze nogi za pas.
Przerażający brak pokory i świadomości swego miejsca, granic, ktorych w przyrodzie nie można przekraczać. Są obszary, gdzie rządzą zwierzęta, oczywiście za zgodą czlowieka, ale jednak. I tu należy się szacunek dla Timothy’ego, że nie korzystał z przywileju bycia cywilizowanym człowiekiem, nie miał broni. A popularonośc jaką zdobył, dzięki rozlicznym programom, wywiadom w telewizji, służyła mu bardziej dla satysfakcji, zaspokojenia jakichś psychicznych potrzeb, niż do budowania dobrobytu.
Mimo wszystko, trudno mi było wykrzesać, dla tego bądź co bądź miło wyglądającego lecz naiwnego, mężczyzny choćby iskierkę podziwu, fascynacji. Wbudzał raczej zdziwienie, zniecierpliwinie, litość. Nie chcę go oceniać na podstawie tego filmu. Mogę jedynie zrozumieć, że z jakichś powodów, postanowił porzucać na parę miesięcy w roku cywilizację, by później do niej wrócić i robić za gwiazdę w mediach czy gdzieś tam. Jak sam mówił, nie potrafił utrzymać przy sobie dziewczyny, żałował, że nie jest gejem (bo oni, jak twierdził nie mają potrzeby miłości, co komplikuje życie), opuścił dom rodzinny, wyrzekł się swego nazwiska, pochodzenia. Może miał jakieś zaburzenia emocjonalne, osobowości, czort wie jeszcze czego, czuł się niedoceniony, odrzucony, ale dlaczego akurat musiał szukać przyjaciół wśród jednych z najbardziej niebezpiecznych zwierząt na ziemi? Niechby sobie nawet i szukał, jeśli to mu dawało szczęście, czy potrzebną do funkcjonowania ekscytację, ale po co zwał się obrońcą tych zwierząt, jeśli one tak naprawdę nie były na tych bezludnych terenach aż tak zagrożone? Z filmu wynika, że nie był ani obrońcą ani badaczem, może co najwyżej entuzjastą, nie był nawet samotnikiem, raczej zagubionym samotnym człowiekiem, poszukującym rozpaczliwie pasji, nadającej sens życiu. Tragiczna postać.
Żal, że czasy prawdziwych podróżników, badaczy dzikich ostępów przyrody już dawno minęły. Glob ziemski został zjechany wzdłuż i wszerz. Teraz świat objeżdżają jedynie ludzie mediów, przykladający się bardziej do swego wizerunku, niż do wizerunku obiektów, które wzięli na tapetę (dosłownie, tapetę - tło ich wasnej prezentacj) masowych produkcji telewizyjnych.