czwartek, 28 stycznia 2010

Czas, który pozostał - reż. F. Ozon

Kolejny film F. Ozona, świetny, w jego klimacie, opowiadający jak zwykle o relacjach rodzinnych, o nieuniknionej stracie, która wpisana jest w ludzki los.
Już w pierwszej scenie filmu dowiadujemy się, że nasz bohater, przystojny, 34-letni gej,  bardzo obiecujący fotografik ( moda ), o imieniu  Romain (bardzo dobry Melvil Poupaud) skazany jest na rychłą śmierć. Ma bardzo złośliwego, mocno zaawansowanego raka.  Szanse na wyleczenie są poniżej 5%. Decyzję co do leczenia lekarze zostawiają swojemu pacjentowi. Romain rezygnuje, zamiast leżeć w szpitalu, tracić włosy, wagę, woli jeszcze trochę pożyć i uregulować pewne sprawy ze swymi bliskimi, nie wtajemniczając ich absolutnie w swój problem. Wyjątek czyni tylko dla babci, z którą jest najbardziej zaprzyjaźniony. To właśnie jej powie o śmierci, której spodziewa sie lada moment, bo tylko babcia, mimo, że w bardzo dobrej formie, ale jednak stojąca nad grobem (ma już grubo powyżej 80-ki, a ludzie przecież nie żyją 100lat), może wiedzieć, tak naprawdę, co on czuje.

Tak więc, Romain zaczyna ostatnią podróż przez swoje życie. Odwiedz rodzinny dom, spotyka sie z rodzicami i siostrą, z którymi ostatnio nie miał najlepszych relacji. Jest „innej” orientacji, a to jak wiadomo, nie sprzyja rozkwitowi uczuć rodzinnych. Choć stosunki w rodzinie, trzeba to przyznać, osiągnęły już stopień poprawności, rodzice wyglądają na pogodzonych z niezręczną sytuacją, to jednak ciągle jeszcze skrzy na linii siostra i brat, między rodzeństwem dochodzi do scysji.Nieprzyjemna rozmowa ma także miejsce miedzy Romain’em a jego partnerem Sashą. Romain – podejmuje decyzję zerwania z kochankiem. Z takim zamiarem nosił się juz od dawna, wizja śmierci tylko decyzję przyspieszyła. Ogólnie atmosfera robi się przykra, smutna.
Ktoś może się oburzać, nazwać Romaina egoistą,  postanawia umierać w samotności. Egoizm? A być może odwaga?  Cały bagaż strachu i niepewności dźwigać samemu. Nie obciążać bliskich swoją traumą. Śmierć i tak przyjdzie, dlaczego nie stawić jej czoła nie rozpaczając, dlaczego by nie wykorzystać czasu, który pozostał, na rozliczenie się z życiem (później Romain szuka jeszcze raz zbliżenia z siostrą i Sashą), albo nawet na danie komuś nowego życia? Ale, być może, faktycznie, bliscy będą  mieli żal, że nie uprzedził o swoim odejściu - być może oni też by mu chcieli coś powiedzieć na odchodnym, za coś przeprosić, przytulić ostatni raz. Bardzo ciekawy problem, czy jest jakiś jeden cudowny hipotetyczny przepis, jak go rozwiązać? Wielu z nas przekona się kiedyś na własnej skórze, jakie wyjście jest najlepsze. Bo jedno jest pewne – strata, odejścia, są wpisane w los człowieka, można się buntować, można to przyjąć na klatę. Jest w filmie piękna opowieść babci Romaina, o tym jak ona poradziła sobie ze swoją stratą (śmierć męża), dała radę, przeżyła, ale okaleczyła przy okazji całą rodzinę, głównie swego syna, czyli ojca Romaina. Każdy wybiera swoją drogę, którą będzie podążał na spotkanie ze śmiercią.
Film warto także zobaczyć dla pewnej sceny - jak pięknie można rozwiązać problem niepłodności męża w małżeństwie, które pragnie mieć dziecko - scena trójkąta w hotelu, czegoś takiego jeszcze nie było. Wielkie brawa dla twórców.

Tę krótką filmową opowieść dedykuję innemu, trzydziestoparoletniemu fotografikowi, Irkowi-Erykowi, bardzo utalentowanemu, który podobnie jak Romain, musiał niespodziewanie opuścić, w pełni życia i sił twórczych, swoją żonę i córeczką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz