Nie jestem miłośniczką horrorów, to sie wie,
patrząc choćby na spis filmów przeze mnie opowiedzianych. Horrory natomiast
lubi A., tak więc w ramach zbliżania pokoleń, od czasu do czasu zerknę
na produkcję spod znaku gore. No i tak trafiło któregoś wieczoru na
„Frontiere(s)”. Wcześniej, na forach obijały mi sie o oczy strzępki jakże
skrajnych opinii, z przewagą tych, że film beznadziejny. A moim zdaniem, nie
było tak źle, czego dowodem może być fakt, iż wytrzymałam do końca bez
zmrużenia oka, czasem tylko z lekka podśmiechując sie pod nosem, jak to
zazwyczaj na horrorach. Podejrzewam, że twórcy mieli ambicję, by przekazać
widzom coś więcej, niż tylko bezmyślną jatkę. Akcję filmu umieszczono bowiem w
konkretnych politycznych realiach, czyli podczas rozruchów na przedmieściach Paryża, w dzielnicach zamieszkanych głównie przez imigrantów –
muzułmanów, które wybuchły tuż po wyborze Nicolasa Sarkozy’go. Punktem zapalnym zajśc było zabójstwo przez
francuskich policjantów młodego motocyklisty. Scenami,
jakie pamiętamy z telewizyjnych sprawozdań - ulicznych potyczek i
podpalanych samochodów, zaczyna się
przygoda czwórki bohaterów – trójki śniadolicych młodzieńców i ich
koleżanki Yasmine,
będącej w ciąży z jednym z nich. W zamieszkach zostaje postrzelony jeden
z
kumpli, trzeba go zawieźć do szpitala, ale to nie jest bezpieczne – w
Paryżu
wre, każdy ranny, a tym bardziej wyglądający na imigranta ze Wschodu,
będzie
miał, można przypuszczać, kontakt ze służbami bezpieczeństwa. A to jak wiadomo, wiąże się z poniesieniem
konsekwencji za udział w poważnej, nabierających politycznych rumieńców,
rozróbie. Zapada decyzja - rannego podrzucić do szpitala, po czym dać nogę za
granicę, a dokładnie do Holandii (drugiego sporego skupiska muzułmańskich przybyszów)
Oczywiście, jak na horror przystało, uciekinierzy
natykają się na swej drodze na podupadłe, opuszczone obiekty. Tym razem mamy do czynienia z nieczynną
kopalnią, a wcześniej z podejrzaną gospodą, którą zawiaduje szalona rodzinka, z
siostrami erotomankami i bucem z wielkimi mięśniami, ich bratem, na czele. No i
się zaczyna – "goście" przybyli do zajazdu tak dostają za swoje, że pewnie zazdroszczą w duchu
"poległemu" w walkach ulicznych koledze (bo w końcu zmarł tuż po spotkaniu z
personelem szpitalnym) tak spokojnej
śmierci. Chłopcy, przed katuszami jakie zgotował im papcio rodziny, nazista
z zamiłowania i przekonania, zamieszkujący pobliskie
podziemia kopalni, otrzymują z rąk (i nie tylko) dziewczyn, kilka chwil
seksualnej rozkoszy, po czym trafiają pod rzeźnickie noże personelu
nazisty. Stamtąd część ich członków ląduje na stole w postaci pieczeni,
reszta zaś w
zamrażarkach. Ciężarna Yasmine ma więcej szczęścia. Ojciec Von Geisler, czyli wspomniany nazista-
kanibal, postanawia ochronić ją, a raczej jej brzuch, w celach hodowlano-
eksperymentalnych (pewnie spodziewał się wyhodować w przyszłości rasową
mieszankę piorunującą).
Film w kontekście zetknięcia starego, stojącego
nad grobem faszysty z dorodną latoroślą pochodzenia muzułmańskiego nabiera
szczególnych smaczków. Szczególnie, że piękna Yasmine musi się taplać w
świńskiej gnojówce, a młodzieńcy jeden po drugim wieszani są na hakach głową w
dół i sprawiane niczym wieprzowe tusze przed trafieniem na rzeźnicki stół.
Nie będę już więcej nawiązywać do fabuły, bo to
byłoby bardzo nie fair wobec tych, którzy jeszcze tego filmu nie znają, a może
pokuszą się na seans po przeczytaniu tej recenzji. Podsumowując więc –
„Frontiere(s)” to film typowy w swym gatunku. Było i śmieszno, i straszno, i
obrzydliwie, czyli jak na prawdziwy horror przystało. Ale nie tylko... Było
także uwodzicielsko. No tak, naprawdę. W końcu nie wygasiłam filmu po 15-20
minutach, a to głównie za sprawą pięknych kobiet cierpiących rany zadane im przez
brzydkich, opasłych i obleśnych mężczyzn. Te niesamowite kobiety – trzy siostry
Eva, Klaudia I Gilbert , będące na usługach zidiociałego ojca oraz Yasmine,
która wpadła w ich sidła tworzyły uroczy kwartet, złożony z dwóch duetów –
Klaudia i Gilbert to dziwki -siepacze bez skrupułów wypełniające polecenia
męskiej części rodziny oraz Yasmine – matka in spe i kaleka Eva, wielkooka, z
wydatnym garbem matka dwójki niedorozwiniętych nazistowskich pociech, ukrytych
w podziemiach kopalni.
I jakże optymistyczny, chrześcijański wydźwięk na
zakończenie! A co tam, zdradzę, bo muszę jakoś zgrabnie wykończyć tę moją notkę
– matki wygrywają, pokonują tych zabawnych białych facetów, te góry mięcha do
zabijania (ci śniadzi, zostali wcześniej przez nich zjedzeni). Jedna z nich
będzie nadal trwać przy swych nieszczęśliwych dzieciach w kopalni, a druga,
śniadoskóra Yasmine ... i tu zawieszę palec nad klawiaturą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz