piątek, 5 marca 2010

Frontiere(s) - reż. Xavier Gens

Nie jestem miłośniczką horrorów, to sie wie, patrząc choćby na spis filmów przeze mnie opowiedzianych. Horrory natomiast lubi A.,  tak więc w ramach zbliżania pokoleń, od czasu do czasu zerknę na produkcję spod znaku gore. No i tak trafiło któregoś wieczoru na „Frontiere(s)”. Wcześniej, na forach obijały mi sie o oczy strzępki jakże skrajnych opinii, z przewagą tych, że film beznadziejny. A moim zdaniem, nie było tak źle, czego dowodem może być fakt, iż wytrzymałam do końca bez zmrużenia oka, czasem tylko z lekka podśmiechując sie pod nosem, jak to zazwyczaj na horrorach. Podejrzewam, że twórcy mieli ambicję, by przekazać widzom coś więcej, niż tylko bezmyślną jatkę. Akcję filmu umieszczono bowiem w konkretnych politycznych realiach, czyli podczas rozruchów  na przedmieściach Paryża, w dzielnicach  zamieszkanych głównie przez imigrantów – muzułmanów, które wybuchły tuż po wyborze Nicolasa Sarkozy’go.  Punktem zapalnym zajśc było zabójstwo przez francuskich policjantów  młodego motocyklisty. Scenami, jakie pamiętamy z telewizyjnych sprawozdań - ulicznych potyczek i podpalanych samochodów, zaczyna się przygoda czwórki bohaterów – trójki śniadolicych młodzieńców i ich koleżanki Yasmine, będącej w ciąży z jednym z nich. W zamieszkach zostaje postrzelony jeden z kumpli, trzeba go zawieźć do szpitala, ale to nie jest bezpieczne – w Paryżu wre, każdy ranny, a tym bardziej wyglądający na imigranta ze Wschodu, będzie miał, można przypuszczać, kontakt ze służbami bezpieczeństwa.  A to jak wiadomo, wiąże się z poniesieniem konsekwencji za udział w poważnej, nabierających politycznych rumieńców, rozróbie. Zapada decyzja - rannego podrzucić do szpitala, po czym dać nogę za granicę, a dokładnie do Holandii (drugiego sporego skupiska muzułmańskich przybyszów)
 
Oczywiście, jak na horror przystało, uciekinierzy natykają się na swej drodze na podupadłe, opuszczone obiekty.  Tym razem mamy do czynienia z nieczynną kopalnią, a wcześniej z podejrzaną gospodą, którą zawiaduje szalona rodzinka, z siostrami erotomankami i bucem z wielkimi mięśniami, ich bratem, na czele. No i się zaczyna – "goście" przybyli do zajazdu tak dostają za swoje, że pewnie zazdroszczą w duchu "poległemu" w walkach ulicznych koledze (bo w końcu zmarł tuż po spotkaniu z personelem szpitalnym)  tak spokojnej śmierci. Chłopcy, przed katuszami jakie zgotował im papcio rodziny,  nazista z zamiłowania i przekonania, zamieszkujący pobliskie podziemia kopalni, otrzymują z rąk (i nie tylko) dziewczyn, kilka chwil seksualnej rozkoszy, po czym trafiają pod rzeźnickie noże personelu nazisty. Stamtąd część ich członków ląduje na stole w postaci pieczeni, reszta zaś w zamrażarkach. Ciężarna Yasmine ma więcej szczęścia.  Ojciec Von Geisler, czyli wspomniany nazista- kanibal, postanawia ochronić ją, a raczej jej brzuch, w celach hodowlano- eksperymentalnych (pewnie spodziewał się wyhodować w przyszłości rasową mieszankę piorunującą). 
 
Film w kontekście zetknięcia starego, stojącego nad grobem faszysty z dorodną latoroślą pochodzenia muzułmańskiego nabiera szczególnych smaczków. Szczególnie, że piękna Yasmine musi się taplać w świńskiej gnojówce, a młodzieńcy jeden po drugim wieszani są na hakach głową w dół i sprawiane niczym wieprzowe tusze przed trafieniem na rzeźnicki stół. 
 
Nie będę już więcej nawiązywać do fabuły, bo to byłoby bardzo nie fair wobec tych, którzy jeszcze tego filmu nie znają, a może pokuszą się na seans po przeczytaniu tej recenzji. Podsumowując więc – „Frontiere(s)” to film typowy  w swym gatunku. Było i śmieszno, i straszno, i obrzydliwie, czyli jak na prawdziwy horror przystało. Ale nie tylko... Było także uwodzicielsko. No tak, naprawdę. W końcu nie wygasiłam filmu po 15-20 minutach, a to głównie za sprawą pięknych kobiet cierpiących rany zadane im przez brzydkich, opasłych i obleśnych mężczyzn. Te niesamowite kobiety – trzy siostry Eva, Klaudia I Gilbert , będące na usługach zidiociałego ojca oraz Yasmine, która wpadła w ich sidła tworzyły uroczy kwartet, złożony z dwóch duetów – Klaudia i Gilbert to dziwki -siepacze bez skrupułów wypełniające polecenia męskiej części rodziny oraz Yasmine – matka in spe i kaleka Eva, wielkooka, z wydatnym garbem matka dwójki niedorozwiniętych nazistowskich pociech, ukrytych w podziemiach kopalni. 
 
I jakże optymistyczny, chrześcijański wydźwięk na zakończenie!  A co tam, zdradzę, bo muszę jakoś zgrabnie wykończyć tę moją notkę – matki wygrywają, pokonują tych zabawnych białych facetów, te góry mięcha do zabijania (ci śniadzi, zostali wcześniej przez nich zjedzeni). Jedna z nich będzie nadal trwać przy swych nieszczęśliwych dzieciach w kopalni, a druga, śniadoskóra Yasmine ... i tu zawieszę palec nad klawiaturą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz