piątek, 10 grudnia 2010

Rok diabła - P. Zelenka

Pewien holenderski dziennikarz przybywa do Czech, a konkretniej do ośrodka AA, by nakręcic dokumentalny film o czeskim, legendarnym bardzie Jaromirze Nohavicy. Wspólnie z nim poznajemy alkoholowe problemy artysty, bywamy na koncertach,  towarzyszymy rozmowom, mniej lub bardziej głębokim, jakie prowadzi na temat życia i twórczości wraz z grupą przyjaciół – muzyków, spotykamy się z Jazem Colemanem, załozycielem grupy Killing Joke, który realizuje z nimi świetne muzyczne projekty.

Z czasem odkrywamy, że mamy do czynienia z dokumentem, który nie jest dokumentem, choć osoby w nim występujące są jak najbardziej autentyczne i grają same siebie. Dobrze powiedziane – grają. W przypadku filmu stricte dokumentalnego – nawet jeśli im się (i nam) wydaje, że nie grają, to i tak grają, a w przypadku paradokumentu grają tym bardziej, a tym bardziej jeszcze u Petra Zelenki. Na ile, reżyserowi i bohaterom filmu, czyli Jaromirowi Nohavicy i jego muzycznym kompanom udał się ów filmowy happening, może świadczyć to, iż po filmie, z głebokim żalem w sercu sprawdziłam życiorys jednego z nich, a dokładnie datę jego śmierci. Podejrzewam, że wielu widzów, Czechów i nie Czechów, nie zorientowanych w historii życia i twórczości kultowego barda i poety Jaromira Nohavicy, Karela Plihala czu zespołu Czechomor wpadło w tę samą pułapkę co ja. Dajemy się uwieść poetyce obrazu,  wierzymy, że artysta przekazuje nam w swoich utworach siebie, otwiera się bez granic, a przecież tak być do końca nie musi. Może przecież równie dobrze siebie kreować, tworzyć światy, w które chciałby wniknąć, a  może nawet wnika, na przykład  pod wpływem różnych wspomagaczy, jak np. alkohol, który  też jest jednym z bohaterów filmu.

Czyżby Zelenka, wraz z uczestnikami tejże jakże pięknej filmowej prowokacji, eksperymentu, chciałby nam szepnąć na ucho, że w dobie, kiedy więcej wydaje się przeróżnych auto/biografii, niż znajduje się chętnych na ich czytanie i oglądanie, nie możemy łudzić się, że są one prawdziwe, niewykreowane tak, by wzuszyć, poruszyć, oburzyć odbiorcę?

Jedna z najważniejsych scen filmu, to ta, kiedy dowiadujemy się, że w momencie kluczowym dla artystów, gdy Nohavica wraz z Czechomorami ma podpisać kontrakt z angielską wytwórnią, wybucha skandal –pieśniarz, w „dokumencie” zrobionym przez Holendra,  przyznaje iż jest skończonym starym człowiekiem,  że nigdy niczego sam nie napisał, nie skomponował. I wszyscy w to uwierzyli. Bez mrugnięcia oka przyjęli do wiadomości, że ich ukochany poeta i bard jest oszustem. Jak się okazało, informacja ta została podana w filmie, w wyniku błędnego montażu taśmy filmowej. /Oczywiście, pamiętajmy, że rozmawiamy o filmie zrobionym z wielkiem przymrużeniem oka./

Prawdopodobnie, tak sobie to interpretuję, ten fragment „Roku diabła” nawiązuje do faktu z biografii Nohavicy, kiedy w latach 90-tych ub. wieku przyznaje się on dobrowolnie do współpracy (która nikomu tak naprawdę nie przyniosła wymiernych krzywd) w czasach komuny z czeskimi SB. Został do tej pracy nakłoniony, w wyniku swej niepoprawnej politycznie scenicznej twórczości. Dano mu do wyboru, albo więzienie albo współpraca, mająca polegać na informowania czym zajmują się na emigracji czescy artyści. Mógł również wyemigrować, tak jak oni, i mieć świety spokój, krytykowac z daleka, tych co zostali, wybrał jednak życie w ojczyźnie. Nie czas teraz, i miejsce, na ocenę obu postaw, w każdym razie fani Nohavicy nie odwrócili się nigdy od niego.
A wracając do filmu.  „Rok diabła” -  dlaczego taki tytuł. Co lub kto jest diabłem? Może Jaz Coleman, który pewnego razu organizuje czeskim przyjaciołom niesamowity magiczny wieczór, umożliwiając im otwarcie jakichś zaklętych drzwi, sięgnięcia gdzieś dalej, po toby znów za chwilę powrócić na płyciznę codzienności? Czy diabłem jest alkohol, który, za cenę dręczącego  uzależnienia pozwala zanurkować w tajemnicze głębiny pod dnem owej płycizny? Czy diabłem jest sztuka,  której artysta oddaje się bez końca, nawet za cenę zdrady, czy to ojczyzny czy przyjaciół. Każdy z nas, zauważy tu diabła na swój własny sposób. W odróżnieniu od aniołów,  przybierających w filmie bardziej określone postaci (widać dobro jest łatwiejsze, bezpieczniejsze do zdefiniowania), najczęściej ludzi, którzy pozytywnie inspirują, albo wrócili na ziemię po swojej śmierci by opiekować się przyjaciółmi.

A wszystkie te diabelsko-anielskie harce odbywają się w rytm przepieknych dźwięków do słów poezji Nohavicy. Ten film to naprawdę świetna zabawa, prawie biesiada, do której zasiedliśmy z dobrymi, utalentowanymi  i mądrymi przyjaciółmi, by przy piwie i wódce pogadać, często na wesoło, o fundamentalnych sprawach ludzkiej egzystencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz