poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Sala samobójców - reż. J. Komasa

Jeszcze nieprzeciętna polska rodzina. Ona, matka i pani domu (Agata Kulesza) - bezkompromisowa bizneswoman, twarda, pewna siebie i nieprzejednana na obu polach swej działalności. On, ojciec i pan domu (Krzysztof Pieczyński) - wysokiej rangi urzędnik państwowy, starający się ze wszech sił o posadę w ministerstwie, dobre, bogate pochodzenie - obszerny dom odziedziczył po przodkach. Ono, o imieniu Dominik (Jakub Gierszał), dziecko obydwojga wcześniej wspomnianych - zagubiony życiowo 19-latek, tuż przed maturą. Najprawdopodobniej spłodzony z przypadku, albo "bo tak wypada", lub w celu by "na starość miał kto podać szklankę wody". A skoro jest, trzeba mu zapewnić porządne wykształcenie, porządne ubranie, porządną opiekę, oczywiście przez osoby obce, bo my - rodzice mamy swoje ukochane kariery, a nasz syn jest po to, by spełnić nasze oczekiwania. Pewnie go i nawet po swojemu kochają i, wg swoich kryteriów, spełniają oczekiwania.  Niestety, darowane ciuchy, prywatny szofer, gosposia Ukrainka nie dają chłopakowi poczucia pewności, własnej wartości, oparcia w ciężkich chwilach. A takie właśnie dla Dominika nadeszły. Nie dosyć, że do matury tylko 100 dni, to jeszcze okazuje się, iż być może ma skłonności homoseksualne...  W każdym razie, na takiego go wykreowano na portalu społecznościowym. Wydawałoby się, cóż wielkiego? Gejów ci u nas już dostatek, niedługo nikogo to już nie będzie dziwić, a że się ludzie trochę pośmieją? Niech im będzie na zdrowie. No, ale w ten sposób pomyśli tylko ktoś, kto ma już ukształtowaną mocną osobowość i charakter. Dominik jest ciągle jeszcze rozchwiany, nie czuje się ani dzieckiem, ani dorosłym. Nie znajdując zrozumienia dla swych problemów u rodziców, którzy nie wyobrażają, że ich syn mógłby być gejem ( skoro oni już mają zamiar swatać go z córeczką ministra), nie mając przyjaciół w szkole (skoro punkt po skończonych lekcjach zajeżdża pod szkołę błyszcząca limuzyna i odwozi go do domu, by mógł się pilnie przygotowwywać do matury), nie mając ich na przysłowiowym podwórku (bo podwórek już dawno nie ma), Dominik zamyka się w sobie i w swoim pokoju uruchamiając wcześniej internet. Przypadkowe kliknięcie i wyskakuje ikonka "Sala samobójców", a wraz z nią zaproszenie. Dlaczego by nie skorzystać? Tym bardziej, gdy człowiek czuje się zgnojony, wykluczony i sam? 

Można przypuszczać, że być może Komasa zainspirował się ociupinkę przy pisaniu scenariusza holendersko- belgijskim filmem "Ben X", traktującycm o uzależnieniu od internetu i zacieraniu się granic między życiem wirtualnym a rzeczywistym. I muszę przyznać, że "Sala samobójców" wcale nie jest gorsza od "Bena X" (choć Ben X jest bardziej zwarty, może bardziej pomysłówy i zaskakujący). Chłopaków z obu filmów różni pochodzenie - Dominik jest synem bogatych, ale bardzo skupionych na sobie rodziców, natomiast Ben ma dobry kontakt z matką, lecz niestety, jest dzieckiem lekko autystycznym. Obydwoje mają podobne problemy w szkole, są wyautowanymi uczniami, Ben z powodu choroby, Dominik ze względu na status rodziców (to fatalne podwożenie i odwożenie ze szkoły do domu), także na pewne cechy osobowościowe, być może jest gejem, czyli ma już dwa powody, by czuć sie innym. Oba filmy zmierzają ku podobnemu finałowi. Oprócz tego, jak czytałam w wywiadzie z Komasą, do pewnych sytuacji w scenariuszu zainspirowało go samo życie, a dokładniej rozmowa zamieszczona w"Wysokich Obcasach"  (też ją pamiętam) matki dziewczyny, której niczego na pozór nie brakowało - spokojny, opiekuńczy dom, uroda, inteligencja, kontakt z rówieśnikami, a jednak - pewnego poranka wyszła z domu, by się zabić. 
 
Kilka uwag formalnych w kierunku filmu. Tak gdzieś do połowy nie można "Sali samobójców" wiele zarzucić. Dobre tempo, cały czas coś się dzieje, trzyma w napięciu na maksimum.  Niestety, akcja zaczyna siadać, gdy Dominik całkowicie pogrąża sie w internecie, żyje drugim, wirtualnym, życiem. Ta sekwencja trąci zdecydowanie dłużyzną.  Wtedy też Gierszał zaczyna trochę gorzej pracować, tak jakby był już zmęczony graniem na jednej, płaczliwej, nucie. Poczułam wtedy znużenie, na szczęście końcówka znowu podrywa nas na równe nogi. Kolorystyka filmu bardzo charakterystyczna, świat blichtru mimo, że bogaty, tchnie jedną wielką szarością. Domyślamy się, że chodzi o szarość mentalną. A świat gry, sala samobójców, na odwrót, nęci i kusi, przyprawiając o mdłości, pod względem kiczu. Film zdecydowanie mógłby być krótszy o 20 minut, może 15, byłby jeszcze mocniejszy. Ale wiadomo, że najtrudniejsza filmowa robota, to cięcia i pozbywanie się scen. Myślę, że przy następnym filmie, Komasa będzie bardziej bezwzględny i obetnie to co trzeba.  Jest za to kilka scen bardzo dobrych,  krótkich, dowcipnych, soczystych, wiele mówiących, i wnoszących sporo świeżości:  pocałunek z rzeźbą w teatrze, natychmiastowe znikanie avatarów w grze (końcówka film), rozmowa matki z psychiatrą (Kinga Preiss - taka mała rólka Kingi, a jak cieszy), rozmowa rodziców z ordynatorem szpitala, no i oczywiście walka judo, od której sie wszystko zaczęło (o "uroku" internetu). 

Po części rozumiem, że tematyka filmu, jego główny bohater, może być denerwująca dla młodych ludzi, którzy okres dojrzewania emocjonalnego mają tuż poza sobą, albo przeszli go bezkonfliktowo, albo mogą się wkurzać, na bohatera, bo sami tacy niedawno byli, ale nie można odmówić z tego powodu filmowi jego atutów, że jest dobrze zrealizowanym obrazem naszych czasów. Jest to tak na dobrą sprawę, film nie tylko o sali samobójców, ale i o świecie samobójców w ogóle (patrz rodzice Dominika).  Ludzie wariują, tracą samokontrolę w zaspokajaniu swoich ambicji, wszelakich: zawodowych, materialnych, własnej prezencji,  form wypoczynku, posiadania drugiego życia, i nie chodzi tu o życie w grze komputerowej, lecz życie intymne itd. Pędzą na zbity pysk w zdobywaniu pieniędzy, stanowisk, zaszczytów, gadżetów i kochanków. Pędząc zapominają czym jest w rodzinie rozmowa, dotyk, wydają sobie tylko polecenia, zdają krótkie relacje, jak minął dzień (najczęściej "bardzo dobrze", żeby nie było za dużo gadania) i tak na okrągło. W końcu zaślepieni, trafiają na jakąś ścianę i giną, albo giną ich dzieci, w sensie dosłownym, albo przenośnym. 

"Sala samobójców" wywołała sporawe (jak na polski film) poruszenie. Reakcja niektórych ludzi jest dla mnie świetnym polem do obserwacji pewnych postaw, które są tak charakterystyczne dla młodego wieku. Wiele osób śmieje sie z Dominika, wyzywa od smarkaczy, który zamiast cieszyć się życiem, zamyka się w domu i szlocha do ekranu, ma myśli samobójcze. Reagują dokładnie tak jak robią to rodzice filmowego Dominika, a wcześniej określają tychże rodziców jako kompletnych głupców. Wystarczy pogratulować takim krytykom i życzyć im, by, dopóki nie zmądrzeją i nie nabędą pokory,  nigdy przenigdy nie płodzili, ani nie adoptowali żadnych dzieci.

5 komentarzy:

  1. Czyli w sumie - musisz przyznać, że film wyróżnia się na tle innych produkcji polskiego kina.
    Moim zdaniem miał ten film swoje - dość równe tempo. Dlatego nic mnie raczej w nim nie nużyło. Może właśnie dlatego, że nie wydał mi się podobny do żadnego innego obrazu, jaki wyprodukowali ostatnio nasi krajowi filmowcy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie miałam takich wątpliwości, aby ten film nie zasługiwał na miano wyrózniającego się na tle najnowszego polskiego kina. Jest na pewno wyjątkowy, ale nie jedyny. "Wojna polsko-ruska" Xawerego Żuławskiego również na takie miano zasługuje, albo "Rewers:, który bez zwyczajowej pompy a także z perspektywy kobiet, zmuszonych pić piwo, które nawarzyli im mężczyźni, porusza niełatwy okres wczesnego komunizmu.
    A że mnie nużyła sekwencja wirtualnych podrózy Dominika? Bo wg mnie była po prostu za długa, nie daltego, że mi się nie podobała. Ale to, oczywiście jest rzeczą względną. Dla mnie "Sala..." nie jest tylko o zabójczej samotności w sieci, ale przede wszystkim o zabójczej samotności człowieka w ogóle. Bo skąd się biorą samotne dzieci" ponieważ płodzą je i wychowują samotni rodzice (tak jak ci filmowi). Później rodzą się uzależnienia, które pozwalają, albo i nie, jakoś przeżyć tę samotność.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety zarówno film Wojna..., jak i Sama samobójców są filmami słabymi. Film Sala... rzeczywiście rozpoczyna się dobrze, natomiast później jest już coraz gorzej. Nie zostaje pociągnięty dobry wątek tożsamości seksualnej bohatera, natomiast mamy płaczliwą egzaltowaną żenującą tragikomedię rozpieszczonego jedynaka rodziców którzy nie umieją sobie z nim poradzić. Motyw gry jest nudny i niepotrzebny motyw samobójstwa jest wręcz śmieszny. Jest to samobójstwo nieautentyczne, nie wzruszające. Po prostu jeden wielki kicz. Lubię emocjonalność i jestem wrażliwy, ale ten film od połowy jest tak na siłę tragiczny, że nie sposób tego nie zauważyć, no dosłownie emo kino dla małolatów. Kwestia wyróżniania się: tak, wyróżnia się, nie znaczy to jednak, że jest dobry. Wyróżnia się właśnie motywem gry, sztucznością emocji, ich przerysowaniem. Źle się dzieje w polskim kinie skoro taka Sala zdobywa wielu zwolenników, to przecież nic więcej jak kino nieprawdziwe, plastykowe, pozujące, przerysowany pseudo emo dramat. Niestety. Co do Wojny, mam podobne odczucia,ale przede wszystkim, książka Masłowskiej nie powinna zostać przeniesiona na kanwę kina. Książka jest w porządku, jest ciekawa. Głównym jej atutem nie jest fabuła, ale pokręcony język opowieści. Co prawda kreacje w Wojnie... filmie wyszły ciekawe, zwłaszcza monologi Sonii, ale film totalnie pusty i kiczowaty, nie podobały mi się sceny gdy gł. bohater bije innych na festynie i oni tak daleko odlatują (chyba, dawno oglądałem, mogłem coś pomylić). Wrażenia po moim filmie były negatywne, nie widzę żadnego powodu oprócz kasy, dla którego powstał ten film, nie ma żadnej wartości wg mnie.
    Tematem Sali... nie była dla mnie samotność ale prymitywna postawa gówniarza jedynaka,który nie umie dostosować się do rzeczywistości, nie umie określić swojej seksualności, nie umie mieć szacunku dla innego człowieka, nie chce nic od siebie dawać, jest egoistą, gdy nie otrzymuje od świata tego, czego chce, wybiera najprostsze wyjście, odrzuca świat, marzy o śmierci, zamiast choćby próbować popracować nad sobą, określić się. To nie jest żaden film o depresji, jeśli już o narcystycznej postawie i niedojrzałości emocjonalnej, o skutkach wychowania w prawdziwym bogactwie i braku czasu dla dziecka, o zaspokajaniu wszelkich jego zachcianek itd. W tym sensie może to być nawet niezły film. Ale reżyserowi nie o to chyba chodziło, bo pokazuje to wszystko naprawdę na serio, wielki dramat "trzymając za rączkę" biednego Dominika. Stojąc z boku widać, że dramat jest pozorny, jest to dramat dziecka, które nie dostało tym razem lizaka. I dobrze. Szkoda tylko, że nie wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wąteż tożsamości sekslalnej bohatera cały czas jest sugerowany, nie jest określony może jednoznacznie, bo przecież sam bohater jest w takim wieku, w którym może być czy czuć się w tej materii lekko niedookreślony.

      Owszem jest on rozpieszczony, ale dlaczego jego za to winisz i do niego masz pretensje? Zerknij na jego rodziców.
      Piszesz, że film jest sztuczny, z niepotrzebnym motywem samobójstwa, że bohaterowie są plastikowi itp. - masz prawo tak sądzić, pewnie patrzysz na film przez pryzmat swoich przeżyć czy obserwacji. Ja uważam, że świat zaludniają ludzie odmienni od siebie i cieszy mnie, gdy mogę zobaczyć kogoś takiego portret. A portret bohatera "Sali samobójców" uważam za jak najbardziej prawdziwy, tym bardziej prawdziwy czym więcej argumentów czytam przemawiających za jego kiczem, głupota, histerią etc. - bo taka jest, mimo swoich wielu zalet i piekna, właśnie młodość - niedojrzała.

      Co do "Wojny..." w stosownym wątku wyrażam dla twórców i zachwyt i podziw, że udało im sie sfilmować coś tak wydawałoby sie "niefilmowego" jak powieść Masłowskiej. Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. *Sala
    przepraszam za pozostałe ewentualne błędy
    Mateusz

    OdpowiedzUsuń