czwartek, 23 września 2004

Czy kocham jeszcze Krystynę Jandę?

Ostatnio tak jakoś bywa, ze czego nie otworzysz to zobaczysz nazwisko Krystyna Janda. Stare dobre powiedzenie, o strachu przed otwarciem lodówki czy puszki sardynek staje się pomału adekwatne do zjawiska jakie dotyka tej mojej ulubionej polskiej aktorki. Kiedyś przyznała otwarcie, tłumacząc się z udziału w reklamie telewizyjnej (słynne gaszenie palącego z bólu gardła Tantum Verde), że tak się składa, iż nie ma żadnych oszczędności i musi dorobic sobie na emeryturę. Drugi z moich ulubionych aktorów polskich Marek Kondrat powtarza w wywiadach, że udzielając ich nie można być szczerym. Jestem ZA panie Marku , jeśli oczywiście mogę sobie pozwolić tak do pana mówić ;-). Też tak myslę, ze osoba publiczna, nasze bożyszcze, nie może się równać z nami, musi być od nas lepsze i szlachetniejsze, tak, żebyśmy je mogli wielbić i na nim się wzorować.

Jeśli ja widzę swojego idola w gazecie np. „Uroda” piszącego felietony dla kobiet – ok. myślę, ma taką potrzebę podzielenia się swoją mądrością, przeżyciami, przemyśleniami z ludem, no, w tym przypadku z kobietami. Ale oto, otwieram następne kolorowe czasopismo, nie pamiętam już tytułu, bo kupuje je przede wszystkim z powodu dołączanych filmów... No więc kartkuję sobie to coś i co widzę? Krystyna Janda rozmawia ze swoim synem Jędrkiem na tematy z tzw. codziennego życia przecietnej rodziny, choć sama do takiej nie należy. Cała strona dialogu właściwie o niczym specjalnym. Ja rozumiem, że wszystkie prawdy o egzystencji człowieka zostały już odkryte, trzeba je teraz tylko przypominać, ale jeśli biorą się za to ludzie wyjątkowi, powinni to robić w sposób równie wyjątkowy.

Kolejna działalność aktorki to strona internetowa, na której jest dziennik z regularnymi zapiskami już z początkiem każdego kolejnego ranka. Są także felietony oraz działalność charytatywna w postaci dobrych rad cioci Krystyny dla piszących do niej wielbicieli. Piszą nie tylko z wyrazami uwielbienia dla jej niewątpliwego talentu aktorskiego, ale także po to by poskarżyć się: a to na niedobrego szefa, a to na chorobę, a to że dużo roboty w domu z zaprawami itd. A później na pytanie co myślisz o aktorce Krystynie Jandzie – odpowiadają jaki to dobry człowiek. Z kolei ona, w swoim nowym programie „Trójkąt damsko-męski” zwierza się, że nie lubi kobiet, bo ciągle jęczą, marudzą i narzekają.

Właśnie – bo oto pojawiła się następna działalność mojej kochanej aktorki polskiej – tym razem jako gospodyni (wespół z Kamilą Drecką) rozmów z zaproszonym gościem, prawdopodobnie płci męskiej – „Trójkąt damsko-męski”. Brzmi zachęcająco, dla tych, którym się wszystko kojarzy – nawet nieco prowokująco. Z wypiekami na twarzy wiec zasiadłam, zrezygnowawszy z „Faktów”, przed odbiornikiem TV i co? I NIC.
Ten program miał być w zamierzeniu prawdopodobnie walką ze stereotypami a stał w rezultacie typową stereotypowa walką ze stereotypem.
Zaczęło się od scenografii. Wydumana i pretensjonalna. Od razu budząca sprzeciw „po co”? Po co to lotnisko, te latające i hałasujące maszyny nad głowami rozmówców, zagłuszające oczywiście wypowiedzi gościa (o nim za chwilę). Po co te olbrzymie lustra przestawiane w trakcie wywiadu przez ekipę, która zresztą przez cały czas trwania audycji była widoczna. Gdzieś tam się kręcił po ekranie operator, ustawiacz mikrofonów, czy wspomnianych luster. Po co? Czy my zapraszając do domu gościa, zapraszamy równocześnie np. hydraulika? Bardzo te zabiegi inscenizacyjne dekoncentrowały, po prostu przeszkadzały.

Krzysztofowi Kłopotowskiemu, gdy zaprasza w TV Puls do swojej Kinorozmównicy wystarczą tylko fotele i jakaś szpula filmowa na podłodze dla zaakcentowania gatunku dyskusji i słucha się tego, że hej! Bo przecież my chcemy słuchać i dowiadywać się ciekawych rzeczy, a nie oglądać pretensjonalne pomysły scenografów. W tego typu audycjach oni są najmniej ważni.
Ale wracając do „Trójkąta” (oby nie okazał się on dla Pani Jandy Bermudzkim!). Kolejna walka ze stereotypem, która przekształciła się w stereotyp to zaproszony gość. Marek Kondrat naczelny gość mediów do szczerych rozmów o miłości, kobietach i winie. O jego długoletnim, jakże niestereotypowym w środowisku artystów, pożyciu małżeńskim z dziennikarką Iloną Kondrat oraz o nie przeszkadzającym mu w tym umiłowaniu kobiet w ogóle, wie już niemal cała Polska. Przyczyniła się do tego zapewne w dużym stopniu nagroda Złotych Lwów Gdańskich za „Dzień świra”. Oczywiście, rozmyślając o życiu intymnym pana Marka pamiętajmy o poprawce – nie zawsze jest w wywiadach szczery! Tak więc rozmowa o stereotypach przekształciła się w stereotypowe pogaduszki damsko-męskie w stereotypowym towarzystwie sfer aktorskich. A na dodatek pani Krystyna, jak na mój gust, była momentami zbyt swobodna, zbyt popuszczała wodze swojemu językowi, co sprawiało, że czułam się jak intruz na spotkaniu bardzo dobrych znajomych.

No cóż. Czekam dalej na film z moją aktorką, na nową sztukę teatralną, na nowy recital itp. O tym, ze jest dobrym człowiekiem, utalentowanym nie tylko aktorsko, już wiem. Wiem, że musi pracować, jak każdy z nas. Żeby przeżyć kolejny dzień i później emeryturę. Wiem, że żadnej twórczej pracy się nie boi, jest zdolna i pracowita. Ale rozdrabnia się, może zarabia więcej i więcej, ale sama trochę traci na wartości. Nie wiem w ogóle, czy mogę stawiać takie zarzuty, wszak artysta – tez człowiek, ale tak strasznie tęsknię za artystą, który nie mówi tak jak wszyscy o kłopotach w pracy pracy, o pieniądzach, konfiturach, dzieciach, chorobach itp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz