środa, 8 lutego 2012

Biutiful - reż. Alejandro González Iñárritu

  Uxbal z Barcelony (genialny J. Bardem) niczym biblijny Hiob, pochodzący z ziemi zwanej Us (lub Uc, Uz - czyżby początek imienia Uxbal?) dostaje nieźle po krzyżu od życia. W małym zapyziałym mieszkanku samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Wcześniej wyprowadził się z nimi od żony alkoholiczki, która żadnej pracy się nie wstydziła i nadal nie wstydzi, by zdobyć parę "groszy" na coś mocniejszego. Uxbal, jak na przeciętnego Hiszpana XXI wieku przystało, nie ma stałej pracy. Dorabia dorywczo i nielegalnie jako ochroniarz i pośrednik pracy dla imigrantów (Afrykanie, Chińczycy). A na domiar zlego, żeby go już tak kompletnie przyszpilić do ziemi dobry pan Bóg (eksperymentator) zesłał na niego śmiertelną chorobę. Niestety, Uxbal nie zostaje przez niego nagrodzony, mimo, że dzielnie i pokornie walczy ze wszystkimi zesłanymi mu przeciwnościami nie złorzecząc Panu, ani, tym bardziej, nie oddając się w ręce szatana.
Film trauma. Najmocniejszy w dorobku Inarritu. Widziałam już jakiś czas temu, przypłaciłam to nie przespaną nocą, natłokiem myśli, słów, emocji,  które nie pozwoliły mi spłodzić notki tuż po seansie. Nie dziwię się, że są ludzie, którzy nie wytrzymują do końca filmu. Ciężko patrzy się na umieranie człowieka, nie tylko ze względu na chorobę, ale i na życie, które samo w sobie jest powolnym obumieraniem. Niektórym udaje się ob/umierać bez znieczulenia, i do nich należy Uxbal. Inni nie dają rady bez wspomagaczy - alkohol, seks itp. Jeśli, oczywiście mają na nie kasę. Jeśli nie, jako odskocznia pozostaje im natura, ale gdzie ją znaleźć w wielkim mieście(?) lub własna wyobraźnia. Tylko w naturze i naszej imaginacji znajdujemy prawdziwe piękno. Rzecz w tym, że do kontaktu z czystą nienaruszoną jeszcze przez człowieka, naturą potrzebne są pieniądze (jeśli, tak jak Uxbal mieszka się w mieście), a jeśli chodzi o marzenia i wyobraźnię, to nie każdy ma jeszcze siły, czy możliwości, by je uruchomić (rozmowa z Uxbalem i jego żoną ciemną nocą na balkonie). Tak czy siak, całe obecne życie człowiek kręci się wokół kasy. Także życie Uxbala i tych, dzięki którym utrzymuje się jeszcze na powierzchni.

 Ludzie tułają się po całym świecie, by zarobić na chleb (w filmie Afrykanie Azjaci w Hiszpanii), przybywają do miejsc, gdzie jednym zabierają pracę, innym, tak jak Uxbalowi, pozwalają przetrwać. Choć jest to przetrwanie ciągle na granicy ryzyka śmierci (międzynarodwe mafie), czy więzienia, a najczęściej utraty czystego sumienia.  Ale tak to już jest na tym świecie, że ludzie, jak każdy gatunek, by ratować swoje dzieci zdolni są (nie zawsze z pełną świadomością) do unicestwiania dzieci bliźnich (mamy tego w filmie co najmniej dwa przykłady). Mimo wszystko, mimo błędów, czy niedźwiedzich przysług, ja widzę w dziejach Uxbala żywot prawie świętego, który umiera nie za wiarę, a walcząc do końca o jako taki byt dla potomstwa, starając się żyć uczciwie, tak jak mu przykazał Bóg, jego moralność, czy Ojciec, który coraz częściej pojawia się w jego  wspomnieniach. Zresztą nie bez powodu, Uxbal jest swoistym medium, które pośredniczy w przekazywaniu ostatniej wiadomości rodzinom od ich zmarłych. To kolejny rodzaj pośrednictwa, jakim Uxbal para się zarobkowo. Tak, ale moralność i dobre chęci Uxbala swoje, a życie swoje. Nie odpłaca mu się pięknym za nadobne. Bywa, że skutek jego poczynań przynosi odwrotne od oczekiwanych efekty.

Brzydota życia jest wszechobecna. Jakby na przekór miejscu filmowej akcji. "Biutiful" ma fascynujące zdjęcia, mimo, że cudowną, wymarzoną przez  zwiedzaczy świata, Barcelonę pokazuje od najgorszej strony. Dzielnice skrajnej biedy, gdzie ludzie gnieżdżą się niczym robaki w malutkich klitkach,  industrialne pejzaże i przemoc na ulicach,  nie kojarza się z perłą światowej turystyki. 
Prawdziwym pięknem w filmie jest tylko przyroda, ta nienaruszona przez człowieka (dwie sceny klamry otwierające i zamykające film). Człowiek, chciałoby się powiedzieć, jako jej cząstka, też jest piękny... no tak, stara się, ale tak rzadko mu to wychodzi, czego się nie chwyci, to zazwyczaj sknoci...

Dlaczego więc tytuł "Biutiful"? Zapisany fonetycznie? Córka Uxbala, w jednej ze scen, odrabiajac pilnie lekcje z angielskiego, pyta go, jak pisze się "biutiful". On odpowiada, że tak jak słyszy: "biutiful". Niczym Rosjanie, piszą jak słyszą, a nie jak Polacy, że przytoczę tu przykład z naszego podwórka, którzy już kompetnie zidiocieli na punkcie angielskiego, i zamiast "nieokonczonnej pjesy dla miechaniczeskowo piano" mamy pokręcone: "Neokonchennaya pyesa dlya mekhanicheskogo pianino" (film N. Michałkowa). Nie dajmy się zwariować, mamy swoje języki, owszem, angielski jest językiem biznesowym, przydaje się za granicą, ale nie wszędzie, w takich Włoszech, czy we Francji, nikt się na angielski nie sili. Może to "biutiful" to taki mały protest reżysera przeciwko kompletnemu zangielszczeniu czy zamerykaznizowaniu światowego powszedniego życia, którego wdzierający się powszechnie język jest pierwszym symptomem.
Także, wyczuwam, przypominając sobie co poniektóre sceny z "Babel" (np. ta z meksykańską służącą i jej znajomym granym przez Bernala), że Inarritu nie jest wielkim zwolennikiem narodowych migracji za chlebem.  Uxbal ma to szczęście (wątpliwe, ale jednak), że mieszka w Europie, a co innym, zamieszującym przeludnione Chiny czy biedną Afrykę lub Amerykę Płd. pozostaje?  Tułaczka z upodleniem po całym świecie i nienawiść ze strony tych, którzy wykorzystali przysłowiowego "Murzyna" i teraz każą mu odejść, bo rdzenni mieszkańcy nie mają pracy.  Przykład Ige, która  jak cyrkowy tygrys z przypowieści opowiedzianej przez hiszpańskiego policjanta, odwdzięcza się za przyjaźń, może świadczyć, że wola przetrwania prowadzi do aktów agresji po obu stronach. Może jednak lepiej byłoby, gdyby ludzie starali się być wierni ojczystej ziemi, na dobre i na złe, nie opuszczali domów, swych bliskich, bo tylko u siebie, wśród swoich, człowiek czuje się jak należy, a wyroki boskie są niezbadane (wątek Ige, a także wątek ojca Uxbala, który z powodów politycznych zostawił żonę i syna, uciekł do Meksyku, po czym zaraz zmarł).  Nawet jeśli jest się śmieciem, ale jest się nim u siebie, na swoim śmietniku, w swojej wspólnocie. 

"Biutiful" wbrew zwodniczemu tytułowi jest o umieraniu, dosłownie, ale i za życia, a także o umieraniu miłości. Piękny wątek małżeńskiej historii Uxbala i jego żony. Miłość między nimi jest, ale umiera z powodu samotności i bezradności wobec ludzkich słabości i braku porozumienia. A może to lepiej, że życie jest takie smutne?  Może dzięki temu nieuchronna śmierć będzie wydawać się łatwiejsza i mniej straszna.  Innaritu ma już, już prawie 50 lat, wkroczył w smugę cienia, może dlatego jego najnowszy film jest najmniej optymistycznym w całym dotychczasowym dorobku? Zadedykował go zmarłemu ojcu, nazwawszy go pięknym i silnym dębem, takim jakim uczynił swego filmowy Uxbala, który jest piękny, nie tylko ciałem, ale i sercem i silny, tylko śmierć go rozłożyła na łopatki.  "Babel" poświęcił dzieciom, nazwawszy je, o ile pamiętam, najjaśniejszym światłem życia. I tak też się Babel kończył, światełkiem nadziei na zadośćuczynienie i odrodzenie tego co utracone. W "Biutiful" pozostajemy z pustką w głowie. Nie ma nadziei na żadną nagrodę, na żadne zadośćuczynienie. Jedyne co pozostaje, to myśl o nieporadnym, ale wytrwałym szukanie "biutiful" tu i teraz, w sobie. 

Czy film polecam? Bardzo, szczególnie odważnym.

2 komentarze:

  1. Przymierzam się do niego już od jakiegoś czasu. Lubię jak film pozostaje w myślach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opis i ocena tego rewelacyjnego filmu jest bardzo pobierzny. Nie warto się stosować do opinii autorki.

    OdpowiedzUsuń