sobota, 18 lutego 2012

Spadkobiercy - A. Payne

Było jak na przyjęciu rodzinnym , miło  - hawajskie widoczki + uroda ładnie starzejącego się Clooney’a robią swoje; może trochę nudnawo –  okrzyk ulgi „ uff, jak dobrze, że się skończyło” i pytanie mu towarzyszące „ ale tak właściwie to o co chodzi, po co żeśmy się spotkali?”  Acha, Matt King (Goerge Clooney) jutro odłącza żonę (Elizabeth) od urządzeń podtrzymujących ją przy życiu. Bidulka po wypadku na motorówce leży w śpiączce,  lekarze nie dają nadziei na jej obudzenie, a jeśli taki cud by się zdarzył, to i tak będzie kompletnie sparaliżowana. Na szczęście, dla niej samej i rodziny, Elizabeth spisała swoją wolę eutanazji na taki przypadek. I tego prawa, oprócz krajobrazów, można także pozazdrościć Hawajczykom. Ważki temat, ale za mało, jak dla mnie, emocji. No tak, przecież tu problemem nie jest eutanazja! 

Problem leży w odejściu żony i matki (dwie córki w trudnym wieku dorastania, każdy na innym etapie), a jeszcze bardziej w bałaganie jaki po sobie zostawiła.  Matt, jej mąż to prawdziwy gość,  uznany na wyspie prawnik, pochodzący z rodziny pierwszych białych osadników na Hawajach.  Jak się można domyśleć wiecznie zapracowany.  A więc cały bagaż prowadzenia domu, wychowywania dzieci – co najważniejsze, spoczywał na Elizabeth. Ale od czego są pieniądze? Od ułatwiania sobie życia. Starszą krnąbrną córkę, można wysłać do tzw. porządnej szkoły z internatem, a młodszą oddać na wychowanie internetowi.  A samej, by zabić pustkę i monotonię egzystencji (tak, tak, na Hawajach życie też może być nudne), rzucić się w wir spotkań towarzyskich, sportów wodnych (w końcu mieszka się na tych Hawajach!) i romansowi.  Obawiam się, że dla Matta większym gromem z nieba nie był wypadek żony, a jej zdrada, o której dowiedział się, oczywiście, jako ostatni, na dodatek z ust własnej córki. 
Lecz trzeba przyznać, że ten policzek zniósł doskonale i z klasą godną jego wielkich i bogatych przodków, po których prawdopodobnie odziedziczył powściągliwość i poczucie honoru. Co prawda, nie omieszkał wyśledzić, któż to zawładnął sercem jego połowicy. Z dużą pomocą córek ustalił jego tożsamość i miejsce zamieszkania. Nie będę zdradzała więcej szczegółów owej afery i tych mało ekscytujących poszukiwań, łudźcie się potencjalni widzowie, że dostarczą wam one, dużych wrażeń.

Bardziej skupię się na relacjach rodzinnych, tych, których opuszcza śpiąca w szpitalu Elizabeth.  Są one typowe. Oto oddany po uszy swej pracy zawodowej ojciec odkrywa z rozczarowaniem, że nie jest on dla swych córek specjalnym autorytetem.  Nie dosyć, że dziewczynki klną i opowiadają sprośności w jego obecności, to starsza Alex (świetna Shailene Woodley ), nie czuje się przy nim bezpiecznie, wzywa na pomoc swego kolegę Sida, który teraz będzie jakby przyszywanym członkiem rodziny. Sid (Nick Krause) to bardzo ciekawa postać, niczym młody mentor wypunktowuje wszystkie potknięcia Matta, zbijając go z tropu i umniejszając jego pewność siebie, jako dorosłego.

Nie jest  dla dzieci żadnym autorytetem  także  ich matka, zajęta mocno urozmaicaniem swego nudnego życia .  Wypadek, coma,  jest   chyba pierwszą okazją do szczerej rozmowy (! - to jest właśnie Payne) między nimi, a raczej szczerego do bólu monologu ( nie ma z nią przecież żadnego kontaktu). A monolog  ów polega na wykrzyczeniu wszystkich pretensji i wszystkich zaniedbań, jakie dzieci czuły z jej strony.

Smutnym jest, że matka musiała zaniemówić (żal, że na zawsze), by rodzina choć na chwilę poczuła się scalona (niestety, nie cała, ojciec Elizabeth nie spuszcza z tonu nawet przy jej łożu śmierci i nadal nie znajduje żadnej nici porozumienia z zięciem), jak kiedyś wyspy archipelagu Hawajskiego. Lecz czy na zawsze, albo choć na długo? Każda wyspa jest odłamem jakiejś całości, jak ludzie.   Ostatnia scena, jaką uraczył nas reżyser, każe nam w to wątpić. Choć może nie wszyscy poczują zwątpienie, niektórzy wręcz przeciwnie, stwierdzą z satysfakcją, że oto, rodzina Kingów, choć umniejszona, ale wreszcie razem.  No fajnie, ale ten telewizor to mogliby wyłączyć.:)

20 komentarzy:

  1. A ja się tak nastawiłam na ten film. Ze zwiastunów przed projekcją W ciemności podobały mi się jedynie Róża i Spadkobiercy, a tu masz... Choć z drugiej strony może i dobrze, więcej czasu na czytanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. :) Znając poprzednie filmy Payne'a liczyłam na coś więcej. Trochę się zawiodłam, tym bardziej, że tyle nominacji do Oskarów. Może masz rację, te dwie godziny (zdecydowanie za długi jest ten film), lepiej poświęcić jakiejś zdecydowanie określonej lekturze. :)Chociaż, ja nie żałuję, że się wybrałam na to do kina - tak jak wspomniałam, czasem takie filmy/przyjęcia rodzinne, choć nudnawe mają swój urok. Możemy spostrzec na ile i jak zestarzeli się ludzie (Clooney nadal ma fajne i młode oczy), pooglądać nowe dzieciaki jakie się pojawiły - tu odkrycie - ta młodziutka aktora grająca starszą córkę. Można sobie posłuchać w tle muzyczki - tu zawodzenie hawajskich gitar i głosów im towarzyszacych - ogólnie nie przepadam, ale pasowało do pejzażu. Szkoda, że fajerwerków nie było dla ozywienia atmosfery. :)
    Pozdrawiam Cie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obejrzę go zatem, jak wejdzie do telewizora. A tymczasem coś sobie poczytam. Leży przede mną cały stos książek. Ale mam też do obejrzenia Rzeź i film z Kevinem w tytule :) - ten kojarzący się z Piątym dzieckiem Doris Liesing.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Rzeź" i "Kevina..." bardzo polecam. I jestem ciekawa twoich wrażeń. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie film nie był nudny, a i pozbawiony emocji także nie był.
    Bardzo podobał mi się Clooney (jego gra), jak również młoda Shailene Woodley (w jednej zwłaszcza scenie ta mała zagrała genialnie).
    Mogę tu powtórzyć to, co napisałem o "Spadkobiercach" u siebie: znakomity średni film ;)
    Lecz to prawda: ten deszcz nominacji do Oscara to lekka przesada.

    PS. I jeszcze (pozwól) jedno małe sprostowanie: wyspy hawajskie nigdy nie były "scalone". Są one bowiem niczym innym, jak czubkami wulkanów - czyli zostały "wyplute" niejako z głębi Ziemi. Nota bene, największa wyspa archipelagu (Big Island - czyli Hawai'i) nadal jest wypluwana :)

    Może zechcesz obejrzeć parę hawajskich obrazków?:

    http://swiatowid.bloog.pl/id,329098076,title,HAWAJE,index.html

    http://amicuslogos.wordpress.com/category/hawaje-w-obrazkach/

    http://amicuslogos.wordpress.com/category/hawaje-panoramy/

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Logosie A, Nie napisałam, że film był nudny, tylko nudnawy, subtelna różnica, ale jednak. ;)
    Tak, Clooney był nie tylko ładny, ale świetny, co zaznaczyłam chyba w komentarzu u Ciebie.
    Podoba mi się bardzo Twoje określenie "znakomity średni film", fakt, oby wszyscy robili takie średnie filmy. Film trzyma przyzwoity poziom, porusza w sposób mało poruszający kilka oczywistych spraw - ze ludzie są samotnymi wyspami, a już najbardziej samotni to jesteśmy w rodzinie. Że znudzone i niedopieszczone żony zdradzają swoich zajętych sprawami służbowymi mężów. Że w dzisiejszych czasach, rodzice nie są żadnymi autorytetami,Że bywa iż przypadek i kaprys mających kasę decyduje o tym jak wygląda nasza Ziemia... Jasne, że dziś nie mamy już za wiele do odkrycia, wszystko juz zostało powiedziane, ale liczyłam, że Payne jednak powie to nieco dowcipniej, albo chociaż z większy m nerwem.
    Tak jak już mówiłam, nie żałuję czasu poświęconego na seans, ani pieniedzy, a byłam także sponsorem, i nie odradzam zdecydowanie nikomu tego filmu, każdemu podoba się co innego. Może moje lekkie rozczarowanie wzięło sie stąd, że ostatnim filmem Payne'a jaki oglądałam, były doskonałe "Wybory" i oczekiwałam podświadomie czegoś podobnego.

    Lenistwo zostało ukarane, nie sprawdziłam pochodzenia wysp hawajskich, choć mnie kusiło, to mam. Dziękuje za sprostowanie, zapamiętam to do końca życia. Nie bez powodu, film kończy opowieść o Antarktydzie, a nie o Hawajach. :) A tobie to łatwo się opowiada o Hawajach, bo na nich byłeś, ot! :) Zdjęcia widziałam, już kiedyś, jeszcze przed filmem - przepiękne! Ty też się ładnie prezentujesz. :) I na pewno jeszcze nie raz popatrzę.

    Czy masz wytłumaczenie, dlaczego taki tytuł? Wątek spadkobierców, jako takich, tych dziedziczących ziemię, był chyba za mało wyeksponowany, żeby chodziło tylko o niego. Czy chodziło o potomstwo, o to żeby żyć tak, by nie musiało się ono wstydzić za rodzinę, by zostawic po sobie ład, bo do tego dążył Matt, by wszystko jakoś po ludzku wyprostować.

    OdpowiedzUsuń
  7. I co ja mam poradzić na to, że film ten mnie znużył. Wszystko jakieś takie ładne, gładkie, plastikowe. Pozbawione emocji. Wszyscy zachwycają się grą Clooneya, a dla mnie on po prostu tylko był na ekranie. Wszystko.. Film nominowany do Oscara w wielu kategoriach. Czy zasłużenie - mam szczere wątpliwości. Spójrzcie na takiego Wojownika z Nickiem Noltim. Tylko jedna nominacja, a z pewnością zasługuje na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  8. W bardzo wyważony sposób, Babko, piszesz, że jednak lepiej te pieniądze przeznaczyć na coś bardziej atrakcyjnego:) Ja się zgadzam z ajarem - film jest nużący, niby ładny, niby prawdziwy, niby o życiu, a zupełnie nijaki, nie pozostawiający po sobie wrażenia. Sama się zastanawiałam, czy w ogóle jest o czym pisać, ale właśnie próbuję coś u siebie sklecić, chyba w ramach ostrzeżenia - bo jednak wiele osób wybiera się do kina po rozrywkę - lepiej niech poczekają na dvd:)

    OdpowiedzUsuń
  9. obejrzałam go wczoraj, czułam się troszkę nie na czasie, w końcu jest na językach od tak dawna, tyle nagród i nominacji...

    zgadzam się z Logosem, to znakomity średni film, obejrzałam go bez większych emocji [no może wypowiadana przez Clooneya sekwencja "my love..." troszkę mnie wzruszyła],tak z biegu; taki wycinek z życia rodem z Hollywood z ciepłą [jeśli można tak powiedzieć] rodzinną puentom.

    co to Woodley, widziałam ją w serialu "Tajemnica Amy" i może dlatego nie potrafię dostrzec tego "pozytywnego odkrycia"

    moją jedyna myślą po wyjściu z kina było- jak można tak bardzo zbrzydzić Clooneya???! ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ajar! brawo! Dodałeś mi pewności siebie, bo już zaczęłam mysleć, że coś jest nie tak ze mną. Masz rację, "Warrior" był o trzy nieba lepszy, albo taki "Porozmawiajmy o Kevinie".

    Klapserko - to prawda zbyt wyważona jest ta moja ocena. Ja też nie za bardzo wiedziałam o czym pisać, bo tak jak zaznaczyłam we wstępie, tuż po seansie, jeszcze na sali, zadałam sobie pytanie, ale o co chodzi, po co zrobiono ten film? Ale jednocześnie, trudno mi go było zrugać, bo jednak coś tam w sobie miał, ten smutek, że matka i żona w jednym umarła, a tak właściwie, to nikt w pierwszym odruchu, nad nie płacze, tylko wylewa swoje pretensje. W sumie, to było takie szczere, prawdziwe, niezakłamane, czas na łzy pszyszedł później, Chociaż tak naprawdę, to nie wiemy kto za czym czy o co placze, czy nad sobą (Matt nawet całując ostatni raz mówi do niej ty MOJE cierpienie). Tak że to nie jest taki znowu płytki film, a wygląda plastikowo, fakt, bo Hawaje mają trochę taki przesłodzony wygląd, tak mi się wydaje z teo co widze na zdjęciach.

    Co do tytułu, to wpadłam na trop, dlaczego taki. Każdy z nas nosi jakiś bagaż dziedzictwa, przejmuje jakieś wydarzenia, jakieś pochodzenie, jakieś traumy rodzinne i musimy sobie dawać radę z tym dziedzictwem, czy chcemy czy nie. Jedni na przykład mieli dziadków w Wehrmachcie, inni esbeków czy zomowców, a jeszcze inni tylko, albo aż, /to zalezy od pokolenia/, niewiernych sobie rodziców, olewajaca matke czy tak jak Matt - majątek ziemski, który nie daje spokoju, z którym mozna wpaść w jakieś kłopoty czy to rodzinne, czy biznesowe.

    OdpowiedzUsuń
  11. Znajome pytały mnie, czy warto iść na "Spadkobierców", że mają ochotę na coś pogodnego, lekkiego. Ja na to, "ależ oczywiście, śmiało możecie iść, to taki przyjemny film". Po chwili dopiero przyszła myśl, "przecież one mnie posiekają, jaki pogodny? kobita leży w śpiączce, jej mąż właśnie się dowiedział, że go zdradzała, dzieci są nieszczęśliwe, piekny kawałek hawajskiej wyspy ma pójść pod zabetonowanie. To jest właśnie Payne! :) to jego pogodne stoickie podejście do życia. Czy ja mogłam go zbesztać tak do zywego? Nie mogłam, nie da się. :) Lubię go. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Co do tytułu, (który, swoją drogą, raczej mnie nie zachwyca): oczywiście, że można podejść do niego jak do symbolu czy metafory, ale wyjaśnić go można też bardziej rzeczowo: Matt i jego rodzina są potomkami hawajskiej rodziny królewskiej i pierwszych osadników - misjonarzy - a więc spadkobiercami pewnego etosu poszanowania tej ziemi (stąd decyzja Matta, by ziemię - wbrew wszelkiemu biznesowemu rozsądkowi - zachować i nie dać jej "zabetonować", używając Twojego określenia).


    PS Nie do końca też jestem pewien jaki jest właściwie Twój stosunek do "Spadkobierców", bo artykułujesz o nim dość sprzeczne ze sobą opinie ;)

    PS1. Nie mogę się zgodzić z opinią ajara. Spadkobiercy mimo wszystko nie są filmem "ładnym", "gładkim" ani tym bardziej pozbawionym emocji (miliony ludzi, którzy ten film odebrali emocjonalnie, nie mogą się mylić - uczuć nie można udawać). Nie wydaje mi się też, że "Wojownik" był o trzy nieba lepszym filmem od "Spadkobierców". Wprawdzie "Warrior" mi się podobał, ale z drugiej strony jest to film bardzo schematyczny i wygrywający wszystko na jednej nucie (właściwie to był chyba przeznaczony dla nastoletniej widowni - to jest właśnie ten poziom intelektualny treści podanej w nim przez scenariusz.)

    PS2. To już sam nie wiem, jaki masz stosunek do tych moich zdjęć z Hawajów: są "przepiękne", czy też "przesłodzone" (dla mnie jedno wyklucza drugie ;) )

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. LA napisał:
    "PS Nie do końca też jestem pewien jaki jest właściwie Twój stosunek do "Spadkobierców", bo artykułujesz o nim dość sprzeczne ze sobą opinie ;)"

    Bo mój stosunek do filmu taki właśnie jest, sprzeczny. Z jednej strony - w czasie seansu nie wywoływał u mnie większych emocji, ani się specjalnie nie wzruszałam, ani nie bawiłam, czasem podziewywałam, czasem oczy do góry wznosiłam z zapytaniem, czy długo jeszcze? Ale już w domu, gdy usiadłam przed kompem, zaczęłam rozmyślać o tym co widziałam (dlatego lubię czasem pisać o filmach, bo wtedy się głebiej wchodzi w film), potem trochę poczytałam, tzn. Ciebie i wypowiedzi na jednym forum - to stwierdziłam, ci "Spadkobiercy" coś w sobie mają ( o czym wyżej), i mają także coś z Payne'a. Tak to jest z tym filmem, niby nic, a jednak coś. Nigdy tak nie masz, że miotasz się od ściany do ściany w opinii?

    Co do "gładkości" i "ładności" - ajar być może w swej opinii zasugerowal się rajskimi widoczkami - palmy, bujna zielen, szmaragdowa woda, plaża, koszule w kwiaty, ładny Clooney, ładna (choć z lekka pryszczata) starsza córka,klapki, długie nogi, krótkie spodenki, ogólnie niby luz, ale to pozory, bo przecież o tym właśnie jest film, że Hawaje są ładne, ale życie takie samo, ludzie tam też umierają, zdradzaja się, są nieszczęśliwi jak wszędzie indziej.

    A poza tym, wszystkie perypetie Matta jakoś się gładko rozwiązują, czy nie masz takiego wrażenia? Zona, podpisała zgode na eutanazję, więc "problem", że tak powiem, rodzinka ma z głowy. Dzięki wypadkowi żony, zblizył sie z córkami. Poza tym, żona nie żyje, nie ma awantury z powodu jej zdrady, ani rozwodu, zresztą ostatnia scena - poakazuje, że on i córki nie są za bardzo pogrążenie w bólu. A i sprawy spadkowe, też się nadzwyczaj dobrze ułożyły, zycie samo podjęłó za Matta decyzję.

    Co do widoczków z Hawajów na filmie, no są słodkie, takie typowe, tak jak sobie każdy śmiertelnik wyobraża Hawaje, wielu z nas chciałby mieć koło domu taki trawnik jak tam, takie kolorowe kwiaty, i te palmy, a pare metrów za domem, ocean z taką wodą i białą plażę.
    Twoje zdjęcia są inne, są ciekawsze i piękne, autentycznie, jest dzikość, jest przyroda, są ludzie, nie tacy jak Clooney. No chyba sam widzisz różnicę, między tym co na ekranie Spadkobierców, a co u Ciebie. :) :) Nie powiesz mi, że nie.

    Co do "Warrior" - może i on jest wg ciebie, dla nastoletniej widowni. Ja tak nie sądzę - wątek ojca alkoholika, jego wychodzenie z nałogu, jego relacje z synami, relacje braci, bardzo trudne, w ogóle charakterystyka braci, ich skomplikowane losy, który wyjształciły ich charaktery, czy takie sprawy zna każdy nastolatek? Gra aktorów wspaniała- tam naprawdę było co zagrać. Clooney też nie był zły, ale jednak panowie z "Warrior" mieli o wiele większą skalę emocji do pokazania. Nie jestem pewna, czy Clooney na ich miejscu by podołał. Ja w każdym razie w czasie oglądania "Warrior" byłam bardzo rozemocjonowana, tak jak napisałam w recenzji - i zaskoczona, że chlipię, autentycznie, nad losem tych dwóch facetów i trzymam za nich kciuki, tak jakbym tam z nimi była. Pamiętam, że poryczałam się także jeden raz nad losem skina, o co bym sie też nie posądzała, a było to w filmie "To jest Anglia!".
    "Spadkobiercy" mają, oprócz wad, swoje zalety, ale takich wrażeń jak "Warrior" mi absolutnie nie dostarczyli.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję za obszerną odpowiedź :)

    Hawaje w filmie Payne'a przedstawione są właśnie w sposób zupełnie prozaiczny, mało spektakularny (może z wyjątkiem tego punktu widokowego, z którego oglądają bohaterowie włości Matta) i odbiegający od pocztówkowej sztampy jaka króluje w głowach ludzi na całym świcie - od ich wyobrażeń o "rajskich" Hawajach. Zwróciłem na to uwagę: zauważyłem, że w filmie dość często padał deszcz, niebo było szare i pochmurne, morze wzburzone - tak naprawdę mało tego było, co się kojarzy z Hawajami - a więc słońca, lazurowej wody i czystego nieba (fakt: bujnej roślinności trudno było ukryć ;) )

    Nie wiem czy życie Matta "gładko się rozwiązuje". Raczej nie odniosłem takiego wrażenia - wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że wszystko w jego życiu stanęło na głowie i facet nacierpiał się za wszystkie czasy.

    Moim zdaniem nie można pisać o filmie, że był "pozbawiony emocji", bo najczęściej to nie film jest pozbawiony emocji, tylko my, którzy ten film oglądamy i pozostajemy wobec niego "zimni" czy "znużeni" (A o tym, że "Spadkobiercy" są pełni emocji, świadczy reakcja tysięcy innych widzów, którzy właśnie odbierają film bardzo emocjonalnie.

    "Wojownika" też odebrałem bardzo emocjonalnie (to pewnie dlatego, że nadal siedzi we mnie jakiś niezbyt dorosły chłopiec ;) ), ale z drugiej strony widzę schematyzm, niewiarygodność, uproszczenia i pewien infantylizm tego filmu - to wszystko, co jednak przeszkadza mi uznać go za kino z wyższej półki.
    Ale - mimo, że scenariusz (wg mnie) był ze sztampy - to wszyscy faceci w "Wojowniku" zagrali świetnie (choć myślę, że nominacja dla Nolte to bardziej za całokształt, niż za rolę ojca-alkoholika w tym filmie... która, mimo, że bardzo poruszająca, to do zbytnio rozbudowanych nie należała).

    PS. Clooney naprawdę nie jest winny temu, że jest jednym z najbardziej przystojnych (i popularnych) gości na planecie Ziemia ;)
    I naprawdę jest bardzo dobrym aktorem, nie mówiąc już o tym, że ma wielkie puczucie humoru i jest cholernie inteligentny.

    OdpowiedzUsuń
  15. Tym razem postaram się trochę krócej, nie obiecuję, że mi się uda.

    No widzisz, ty zapamietałes z filmu Hawaje w deszczu, a ja sobie w ogóle takiej scenografii nie przypominam, pamiętam tylko to co opisałam wyżej, może faktycznie te palmy i te plaże były skapane zamiast w słońcu w deszczu,jak mówisz, a to ja mam w głowie zakodowany stereotyp - jesli Hawaje to słonce, w każdym razie, na pewno wszyscy chodzili roznegliżowani, czyli deszcz nie deszcz, jest tam przyjemnie i ciepło. :)

    - LA:"Nie wiem czy życie Matta "gładko się rozwiązuje". Raczej nie odniosłem takiego wrażenia - wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że wszystko w jego życiu stanęło na głowie i facet nacierpiał się za wszystkie czasy."
    Ja: owszem, napisałam, że Matt wpada w perypetie, żona umiera, ale on znajduje szczęście w nieszczęściu (to co opisałam wyżej)- i będę przy tym obstawać, bo jego życie staje na głowie, ale równie szybko staje na nogach. Wyobrażasz co by sie działo, gdyby żona przeżyła? To by dopiero było. :) I tu właśnie pojawia się sarkastyczny usmieszek Payne'a.

    LA pisze: "Moim zdaniem nie można pisać o filmie, że był "pozbawiony emocji", bo najczęściej to nie film jest pozbawiony emocji, tylko my, którzy ten film oglądamy i pozostajemy wobec niego "zimni" czy "znużeni" (A o tym, że "Spadkobiercy" są pełni emocji, świadczy reakcja tysięcy innych widzów, którzy właśnie odbierają film bardzo emocjonalnie."
    Piszesz, że nie mozna o filmie pisać, w jest pozbawiony emocji, a zaraz zaznaczasz, że "Spadkobiercy" są pełni emocji. Slowa, słowa, słowa... Nie pamiętam, czy pisałam, że ten film jest pozbawiony emocji, czuy raczej, że ja ich za wiele nie czułam oglądając go. Nie czepiajmy się słówek, wiadomo o co chodzi, że summa summarum chodzi o emocje widza, a nie emocje filmu :)
    Nie kwestionuję, że można je czuć, oglądając ten film, a nawet to rozumiem, piszę, że ja ich za wiele nie czułam. Ale film doceniam i rozumiem intencje twórcy, przynajmniej tak mi sie wydaje.


    LA pisze: "Ale - mimo, że scenariusz (wg mnie) był ze sztampy - to wszyscy faceci w "Wojowniku" zagrali świetnie (choć myślę, że nominacja dla Nolte to bardziej za całokształt, niż za rolę ojca-alkoholika w tym filmie... która, mimo, że bardzo poruszająca, to do zbytnio rozbudowanych nie należała)."

    JA: Ok. "Warrior" ze sztampy, ja się nie zgadzam, ale rozumiem, że możesz tak czuć. A "Spadkobiercy" to co? Nie ze sztampy, z wyższej półki? Zdrada małżeńska, o której mąż dowiaduje się ostatni. W raju ludzie też są nieszczęśliwi - to takie odkrywcze? Samotność w rodzinie - ten sam temat porusza "Warrior", brak autorytetu ojca - ten sam temat co w "Spadkobiercach". Jedyne co było oryginalne w "Spadbiercach" to miejsce akcji, temat białych osadników-spadkobierców połączonych z hawajskimi tubylcami i nic poza tym.

    Nolte, nie miał może zbyt rozbudowanej roli, ale zagrał ją doskonale! I to jest sztuka, by na drugim planie, z takiej niedużej roli jak ta, tak porazić, wydobyć tyle uczuć, tyle bólu, rozpaczy, niemocy, bezradności, tyle zaprzepaszczonej miłości do synów, której oni byli kiedyś spragnieni, a gdy on jest już gotowy, by im ją dać, oni jej już nie chcą. Wspaniała kreacja, skromna, ale głęboka, bardzo ludzka.

    cdn.

    OdpowiedzUsuń
  16. ciąg dalszy następuje. Wyszło długo, bo są cytaty:



    LA: "PS. Clooney naprawdę nie jest winny temu, że jest jednym z najbardziej przystojnych (i popularnych) gości na planecie Ziemia ;)
    I naprawdę jest bardzo dobrym aktorem, nie mówiąc już o tym, że ma wielkie puczucie humoru i jest cholernie inteligentny."

    A czy ja mu coś zarzucam? Mam pretensję, że jest przystojny? Chwalę ile wlezie (także w Spadkobiercach), i nie przeciwstawiam urodę grze aktorskiej, uwierz mi potrafię docenić i rozdzielić te dwie sprawy - talent i urodę. Pamietam, jak kiedyś broniłam zaciekle Di Caprio, ktorego wszyscy nazywali "Kuprysiem". Wiem, że Clooney jest inteligentny i ma poczucie humoru i ogromny dystans do swej osoby (przykład "Okrucieństwo nie do przyjęcia"), ale to naprawdę nie moja wina, że jak do tej pory, nie widziałam go w żadnej porażającej mnie roli. Nie mówie, że takiej nie ma w swym dorobku, bo nie widziałam wszystkich jego filmów. Ale przypuszczam, że jakieś kreacji bardzo psychologicznej, mocno pogłębionej, to chyba jednak nie ma. A jeśli ma to poleć. :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie wiem czy zauważyłaś, ale my się prawie ze wszystkim zgadzamy ;)Wystarczy tylko stanąć w innym miejscu i spojrzeć z nieco innej perspektywy ;)
    Zgadzam się z tym co napisałaś o Nolte, również z tym co mówisz o Clooney'm. "Wojownik" jest dobrym filmem (mimo, że po wszystkim - czyli po moim dość emocjonalnym spotkaniem z tym filmem - zobaczyłem w nim sztampę i niewiarygodność, powiedzmy sobie szczerze, że perypetie scenariuszowe były tam mocno naciągane - chodzi mi głównie o wątek walk, w sumie chyba najważniejszy, wokół którego zbudowana była relacja między ojcem a synami i między braćmi.)

    Myślę, że w naszym odbiorze filmu bardzo duże znaczenie ma to, czy go czujemy właśnie (trzewiami chyba bardziej niż intelektem), czy też nie: na tym opieramy naszą racjonalną ocenę filmu.
    To jest też pewne nastawienie do filmu, które decyduje o naszej doń przychylności, czy też nieprzychylności. To wszystko jest bardzo subiektywne.
    Ale mimo tego, można też starać się zachować wobec filmu jakiś dystans, który pozwoli nam dostrzec jego wartość (albo niedostatki) bez względu na nasz emocjonalny stosunek do niego.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  18. Tak, zauważyłam i po napisaniu komentarza zaczęłam się po chwili sama zastanawiać o co my tak właściwie kruszymy kopie? Przecież mam całkiem przychylną opinię o "Spadkobierach", różni nas tylko skala emocji, z jaką ten film odbieraliśmy.
    Zgadzam się z Tobą co do tych trzewi. Nawet krzątając się po swoim zyciu sobotnim popołudniem, pomyślałam sobie, że muszę tu napisać, że z pewnością na tę skalę i rodzaj emocji mają wpływ jakieś nasze życiowe doświadczenia, obserwacje, i odnalezienie ich śladu w jakimkoliwek dziele sztuki sprawia, że bardziej się z nim utożsamiamy, rozumiemy, sprawiając, że przekaz twórcy staje się nam bliższy.
    Ja staram się zachować dystans w wielu sytuacjach, także w ocenie filmu, staram się rozumieć, że ktoś inny może mieć inne zdanie na jego temat, nie narzucam swojego, jestem daleka od przekonywania kogoś do zmiany opinii na rzecz mojej. Wymieniam opinie, prostuję, jesli ktoś niewłaściwie zrozumiał moje intencje czy to co napisałam, w końcu to tylko blog, nie mamy kontroli nad naszymi wyrazami twarzy, naszą intonacją, czy tonem głosu. Mam nadzieję, ze to widać, także w przypadku "Spadkobierców", że dostrzegłam wiele wartości w tym filmie, czemu nie jeden raz dałam temu wyraz. Że najbardziej dzieli nas rozmiar entuzjazmu, jakim do niego pałamy.


    Co do "Warriora" to zgodzę się z Tobą, że wątek walk był nieco naciągnięty, szczególnie walka finałowa, ale cała reszta, to wszystko co działo się przed nią było takim świetnym ku niej podprowadzeniem, że przymknęłam oko, na pewną założoną z góry "ideowość" czy idealizm finału i ryczałam jak bóbr i wydawałam jakieś okrzyki zagrzewające do walki, zaciskałam kciuki. Uwielbiam, jak mnie film do takiego stanu doprowadza, bo naprawdę zdarza mi się to nie często. :)

    Również pozdrawiam i zabieram się teraz do sklecenia paru zdań o "Wstydzie", nie będzie to łatwe, bo dużo różnych myśli, emocji - ale bardziej na chłodno, się kołacze po głowie...

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja cenię sobie takie rozmowy o filmach, bo - jak mam nadzieję - wszyscy możemy dzięki nim skorzystać, spoglądając na film z innego punktu widzenia, pogłębiając jego percepcję, dostrzegając elementy, których sami nie zauważyliśmy. I przyznam, że bardziej chyba lubię rozmawiać o filmach z amatorami, tzn. z ludźmi którzy oglądają kino - powiedzmy sobie - bezinteresownie (otrzymując jednak w zamian jakąś tam wiedzę i wzruszenia), niż z profesjonalistami, którzy czasem są zafiksowani jakimś akademizmem, czy inną wyuczoną metodologią podchodzenia do filmu. (Nie znoszę np. krytycznego żargonu - grzechu, któremu w przeszłości niekiedy ulegałem, pisząc np. monografie o Bergmanie czy Fellinim).
    Lubię dyskutować, a najbardziej lubię dyskutować z kimś kto ma zdanie odmienne od mojego (a potrafi przy tym przekonująco i inteligentnie podeprzeć i umotywować swoją opinię). To mnie bardzo stymuluje. Wtedy oczywiście używam najmocniejszych (w moim przekonaniu) argumentów na poparcie mojego zdania - co niestety czasem brane jest jako narzucanie swojej racji innym (a przecież nie zamierzam - bo to przecież niemożliwe - zmieniać czyjegoś odbioru/odczucia danego filmu, co najwyżej zwrócić uwagę na pewne jego aspekty).

    Ciekaw jestem jak też ten "Wstyd" przyjęłaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Bardzo mi się podoba to, co napisaleś o filmowych rozmowach, a to dlatego, że jestem podobnego zdania na ich temat, nie wiem, czy we wcześniejszych czy w ogóle jakichś innych wypowiedziach potrafiłam to tak dobrze wyrazić jak Ty, ale tak jest.
    Co do amatorów, czyli ludzi nieprofesjonalnie zajmujących się filmami, to przypuszczam iż sami twórcy są także bardziej zainteresowani ich opiniami i wrażeniami (pod warunkiem, że nie są prostackie i bezmyślne, co zdarza się bardzo często, niestety), bo to dla nich robią swe filmy. Krytyka profesjonalna - czasem sięgam, żeby porównać i zobaczyć czego nie zauważyłam, czegoś się dowiedzieć, sprawdzić czy gust filmowy zgadza się z moim, sprawdzić siłę autorytetu, czy nie zanikła, bo ja z tego pokolenia, które lubiło mieć takowe. Ale to samo co powyżej napisałam znajduję także na blogach zwykłych filmożerców, dokształcam się, znajduję inne perspektywy, porównuję, zgadzam się albo nie. Jeśli się nie zgadzam nie zawsze mam siłę, albo ochotę, by dyskutować do skutku, wytaczać argumenty, czasem stwierdzam, że nie ma sensu, ludzie i tak widzą to co chcą widzieć.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń