środa, 29 marca 2006

T. Capote + P.S. Hoffman = Oskar

Wielkie brawa dla P.S.Hoffmana za postać Trumana Capote'a! Mam nadzieję, że ten piękny sukces, ta spełniona modlitwa "daj mi Boże Oskara", którą zapewne niejeden aktor odmawia w cichości ducha, nie będzie powodem dla niego do powtórzenia słów Capote'a zamykających z goryczą film:
"Więcej jest łez uronionych z powodu spełnionych modlitw, niż z niespełnionych". /z nieukończonej powieści "Answered Prayers"/

Nie, nie - jestem pewna, że tak się nie stanie. A jeśli pojawią się kiedyś łzy u Hoffmana, to tylko radości. Ten aktor, do tej pory przeważnie drugoplanowy, udowodnił światu, a nieprzekonanych do niego upewnił w swym błędzie, że jest znakomity, że potrafi zagrać najbardziej skryte i skomplikowane uczucia ludzkie.
Bo taki nam się jawi Jego Capote - pokręcony (mówiąc kolokwialnie) i nieodgadniony.

Poznajemy go, gdy jak to zwykle, bryluje, albo raczej błaznuje, na przyjęciu, wygłasza różne mniej lub bardziej ważne kwestie tyczące literatury, bądź pracy twórczej pisarza. Obwieszcza rozbawionemu towarzystwu, które nie wiadomo czy bardziej podśmiechuje się z jego poglądów czy sposobu bycia, że on - Truman Capote, jest zawsze uczciwy, bo wiadomo jaki procent jego własnych doświadczeń jest w książkach, które pisze. Ale - na obecnym etapie jego życia, a więc w wieku ok. 39 lat (czyli tyle ile ma Hoffman), jego biografia, jak mówi, staje się nudna. Czuje się wypalony?

Zaczyna więc szukać tematów z życia innych ludzi. Trafia w gazecie na wiadomość o morderstwie: 4-osobowa rodzinie ginie we własnym domu. To może być inspirujące. Postanawia jechać na miejsce zbrodni. Zabiera ze sobą swoją przyjaciółkę Harper Lee - również pisarkę, autorkę wchodzącego na rynek "Zabić drozda' - jedyną osobę z którą do końca i do bólu bywa szczery.

I tak oto rozpoczyna się jego przygoda ze złem, a także podróż w głąb samego siebie. Oficjalnie, spotkania z więźniem Perry Smithem - jednym z morderców, tym bardziej inteligentnym, co niestety nie znaczy lepszym jako człowiek - nazywa tylko "pracą". Broni albo boi przyznać się do ewentualnej przyjaźni, fascynacji, także obserwacji samego siebie, w spotkaniu ze złem. Okazuje się bowiem, że Perry jest mu bardzo bliski, prawie jak brat. Capote mówi: "czuję, jakbysmy wychowali sie w tym samym domu, tylko ja wyszedłem z niego drzwiami frontowymi, a Perry tylnymi". Zrozumiał, że przy mniej sprzyjających warunkach, na skutek takiego a nie innego pochodzenia czy wychowania, mógłby siedzieć obok jego celi. Ale nie siedzi, i czy to znaczy, że jest od niego lepszy?

Najdziwniejsze jest to, że Capote od początku do końca pozostaje dla nas postacią nieodgadnioną. Gdy już, już wydaje nam się, że jednak pokochał Perry'ego, może jak brata, a może jak mężczyzna mężczyznę, nagle dzieje się coś, co uświadamia nam, że nie - on faktycznie tylko pracuje nad swoją nową książką, a jego jedyną miłością jest myśl, że oto stanie się prekursorem nowego gatunku literackiego - powieści dokumentalnej, która zapoczątkuje rozwój tzw. "literatury faktu".
I znowu, za chwilę, gdy jesteśmy już przekonani prawie na 100% - jaki to z niego zimny i nieczuły drań, widzimy go płaczącego przy rozstaniu z mordercami, tuż przed egzekucją. Ale czy to są prawdziwe, szczere łzy, sami już nie wiemy... Zresztą chyba i on, Truman Capote, czuje się zagubiony w swoich uczuciach - gdy po wykonaniu wyroku na mordercach rozmawia z przyjaciółką, skarżąc się, że naprawdę nie mógł nic zrobic, żeby ich uratować - ona przypomina mu: "A czy naprawdę tego chciałeś?"?

Doprawdy Capote bywa czasem przerażajacy, wydaje się, że nie ma w nim żadnych ciepłych odruchów. Jest tylko zimna krew w dążeniu do celu, i czasem namiastka, przebłysk uczucia, do którego chciałby być zdolny, a może by nawet mógł być, gdyby sam takiego uczucia doświadczył, gdy tego najbardziej potrzebował i od osoby, która chciał kochać, czyli od matki.

Tym bardziej, na tle historii Capote'a i Perry'go Smitha nabierają znaczenia jedyne słowa podziękowania, które Hoffman jako spełniony aktor i syn wygłosił po otrzymaniu Oskara w kierunku swojej matki, obecnej na gali.

P.S. Hoffman równie doskonale dokonuje obserwacji Capote'a, i dzieli sie z nami jej wynikami, jak sam Capote poddaje obserwacji Perry'ego Smitha. I tak jak Capote zapewnia Perry'ego, że pisze książkę, by ludzie nie uważali go za potwora, tak samo Hoffman ukazuje nam pisarza z "ludzką twarzą" - bowiem nie czujemy do niego specjalnej sympatii jako do czlowieka, ale potrafimy mu współczuć i rozumiemy oraz nie dziwimy się, że wraz z książką "Z zimną krwią" jego życie, jako pisarza, zamarło.

Truman Capote chyba w najśmielszych marzeniach, nie spodziewał się, że literatura faktu osiągnie taki rozwój. Historie kryminalne, historie obyczajowe, typu walka ze śmiertelną chorobą, handel ciążą, walka z kalectwem itp. - a także opowieści o sławnych postaciach, i ich najsekretniejszych uczuciach produkują się taśmowo i sprzedają dzisiaj jak świeże bułeczki. Także w filmowej wersji. Ku satysfakcji oferujących, jak i kupujących.
Z tym, że rzadko która z tych opowieści ma nalepkę HQ, jak ta z tytułem "Capote".

5 komentarzy:

  1. Zapewne , tego ze literatura faktu bedzie obecnie świeciła takie sukcesy Capote sie nie spodziewał.

    Bardzo podobał mi sie ten film, kreacja aktorska Hoffmana niewiarygodna. Tym bardziej ciszy mnie to bo twórczość T. Capote jest niezwykle frapujaca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak się składa, że akurat czytam "Jak zmieniałam zdanie" Zadie Smith. Jest to zbiór esejów i artykułów, a nawet wykładów, jakie publikowała w róznych miejscach na przestrzeni kilku lat. Wśród nich natrafiłam na recenzję "Capote" właśnie. Postanowiłam tu zamieścić spore jej fragmenty, by uzupełnić, to co napisałam wyżej.

    "Skąd to nagłe zainteresowanie skrybami? (autorka wcześniej przytacza kilka tytułów filmowych ostatnich kilku lat, w których występują postaci pisarzy - przyp. babka filmowa). Pisarze lubią sobie pochlebiać, że w czasach wspólnotowej traumy ludzie szukają w slowie pisanym pociechy i porady. Może kiedyś. Ale po roku 2000 zaczęliśmy ustanawiać prawo przeciwko samemu językowi: pisarzom nie nalezy ufać. Pisarze to oszuści. Dlatego "Capote", mimo osadzenia w latach 50-tych, jest aktualny. Kiedy ludzie oburzają się na "media", oszuści, których mają na myśli, niemało zawdzięczają widmu "Trumana Capote'a. Kim jest pisarz? Puka do twoich drzwi z usmiechem, z piórem i z soplem lodu w sercu. Wokól tego sopla Philip Seymour Hoffman buduje swoją wspaniała kreację Capote'a, który jest na przemian głupawy, przyjacielski, przymilny, zabójczy. Ma janusowe oblicze. W Nowym Jorku jest donkiszowatą ciotą, ktora w zadymionych klubach nocnych wyśmiewa sie z głupoty własnych czytelników; w Holcomb w stanie Kansas cholernie dobrze udaje chłopaka z sąsiedztwa. Zjawia się wcześnie rano u szeryfa w domu z pączkami i kawą, zastaje żonę szeryfa samą [....] ona idzie po talerze. Powoli kamera i Hoffman przesuwają się ukradkiem w lewo, do pomieszczenia, gdzie siedzi zamknięty w celi Perry Smith, wielokrotny morderca.

    Diametralna zmiana, ktora zachodzi na twarzy Hoffmana podczas tego ujęcia, to maksimum, na jakie cisza może zbliżyc się do narracji. Jego Capote na zimno łże, a jednak popych go do tego gorąca pasja; kłamał, żeby wejść do tego domu, a jednak przyszedł tu, by odkryc prawdę. Aktor takiego kalibru jak Hoffman, który także mówi prawdę w ten sposób, siłą rzeczy dogłebnie rozumie psychologię pisarza. "Kiedy myślę o tym, jaka ona może byc dobra - napisał Capote o swojej przyszłej książce - brakuje mi tchu". Kiedy Hoffman wypowiada tę kwestię - seksownie, jadowicie, rozpaczliwie - boisz się go i boisz się siebie. Jak daleko się posunie dla dobrej historii? Jak daleko posuniesz sie z nim, żeby ją usłyszeć?
    Hoffman rozpływał się w pochwałach dla scenarzysty Dana Futtermana i reżysera Bennetta Millera, ale to tradycyjny aktorski pokaz skromności: lwia część pochwał należy się Hoffmanowi [...] To aktorstwo tutaj śpiewa, szczególnie kiedy Hoffman łączy się ze świetlistą Catherine Keener (grającą pisarkę Harper lee). Pisarz grany przez Hoffmana to zachłanny samolub; postać Keener to powściągliwa, mądra dusza. Ale tak jak w życiu, Capote przebije Lee. Podziwiamy tych, którzy się hamują, ale filmy kręcimy o personach. Persona Capote'a była olbrzymia,a, co się zazwyczaj nie zdarza, talent niemal dorównywał jej rozmiarem. Mimo to wciąż opowiadamy histroię Capote'a z litością i traktujemy jego zycie jako przypowieść: za talent nie można kupić sumienia. Film daje do zrosumienia, że Capote nie mógł ukończyć kolejnej książki z "Z zimną krwią", bo nigdy nie doszedł do siebie, po tym jak zdradził Perry'ego Smitha i Dicka Hickocka. Moim zdaniem problem był w mniejszym stopniu natury moralnej, a bardziej pisarskiej: trema. Capote trafił przypadkiem na prawdziwą historię, która idealnie mu pasowała i ubrał się w nią tak, że efekt był zjawiskowy. Bez niej czuł się nagi".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Diabelnie trafna diagnoza, szczególnie to stwierdzenie: "Jak daleko się posunie dla dobrej historii? Jak daleko posuniesz sie z nim, żeby ją usłyszeć?" . Czuje ze powinien chyba sięgnąć po eseje Zadie Smith.

      Usuń
  3. Kiedy wspominam ten film, pierwsza na myśl przychodzi mi genialna rola tytułowa. Niesamowicie przyciągający wzrok, momentami niesamowicie drażniący. Ech, P. S. Hoffman jest genialny :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Hoffman zrobil tu naprawde swietna robote. Sama moderacja glosu to majstersztyk. A osoba Capote to dzis jest bardzo tajemnicza. Ja, ogladajac ten film doszlam do wniosku, ze tej postaci nie da sie chyba nigdy poznac do konca. Mysle, ze sam Capote mial problem ze zrozumieniem swej ekscentrycznej osobowosci. Byl to maly, duzy czlowiek z problemami.

    OdpowiedzUsuń