wtorek, 17 marca 2009

"Into the Wild" - reż. Sean Penn

„Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet […] Zostawić łóżko, ciebie, szafę Niczego mi nie będzie szkoda. Zegary staną niepotrzebne. Pogubię wszystkie kalendarze. W taką podróż chcę wyruszyć.Tylko czy kiedyś się odważę” (śpiewa Maryla Rodowicz). No właśnie. A Chris, z filmowej opowieści w reżyserii Seana Penna miał odwagę. Porzucił nie tylko kalendarze, notesy, ale także rodzinę – upierdliwych lecz z pewnością kochających go rodziców, jak również ukochaną młodszą siostrę. Przekreślił całe swoje dotychczasowe, młode bo młode, ale nie bez sukcesów, życie, wyzbył się pieniędzy i wszelkich innych cywilizacyjnych udogodnień, wyrzekł się nawet seksu. A wszystko po to, by oddać się wolności, zasmakować przygody, obcych miejsc i ludzi,  być zdanym na własne siły, zależnym tylko od siebie. Jednym słowem – odetchnąć pełną piersią, porzucić cywilizacyjną abstrakcję i zacząć żyć.  Chris bał się codziennej rutyny,  jaka go czekała w dorosłym życiu.  Brzydził się kłamstewek, które pozwalają przetrwać, ale nie zachowują godnej twarzy  , tego ciągłego bezsensownego gromadzenia rzeczy, albo ich  bezcelowej wymiany na nowe modele…  Ujmując rzecz najprościej - bał się BANAŁU. Lecz ten go i tak go dopadł, nawet w alaskańskich lasach, tam gdzie się go najmniej spodziewał. Uwięził go w dziczy, w miejscu, które miało dać mu poczucie prawdziwej wolności. Duch, tak wolny, został pokonany ciałem, udręczony banalną fizjologią.

Chris poszukując szczęścia w bezludnych miejscach, poznał jego smak, ale dopiero wtedy, gdy spostrzegł, że nie ma się z kim nim podzielić. Alex – superpodróżnik (jak sam się nazwał i co wielokrotnie podkreślał, jakby chcąc się odciąć od banalnych marzeń każdego nastolatka płci męskiej zostaniu typowym supermanem ratującym świat i piekne kobiety od zagłady ku powszechnemu aplauzowi tychże) dotykając ogromnej, także fizycznej , samotności poczuł się wielkim szczęściarzem.  Pewnie  jest to znana już od lat odpowiedź na pytanie, dlaczego my ludzie współczesnej cywilizacji,  mieszkańcy zatłoczonych miast, klienci przeładowanych i zaludnionych  supermarketów, lokatorzy bogatych lecz pustych wnętrz, tak rzadko się do takich zaliczamy. Mentalnie czujemy się podobnie samotni, niczym Chris w Puszczy, ale właśnie owa samotność wśród ludzi, uświadamia nam jak bardzo jesteśmy nieszczęśliwi, jak bardzo zmęczeni i znudzeni wszechobecnym ludzkim jazgotem.

Film niesamowicie smutny, mimo wielu radosnych uniesień głównego bohatera. Jego droga do szczęścia została okupione bólem, tęsknotą, wyrzutami sumienia rodziców i siostry, których opuścił, bez uprzedzenia, po prostu - „Wyszedł z domu (udając się na studia) i nie wrócił”.  Po drodze, co prawda, spłaca tę winę, dając chwile szczęścia, ludziom, których spotyka na swym szlaku do sensu życia  – małżeństwo podstarzałych hippisów, czy starszy pan, zajmujący się grawerowaniem w skórze. Wszyscy oni są pokaleczeni, naznaczeni jakąś stratą,  podobnie jak rodzice Chrisa. Chris ma na tych wspaniałych, przygodnie spotkanych ludzi bardzo dobry wpływ,  ujmuje ich swym młodzieńczym zapałem, szczerością, mobilizacją do wysiłku lecz nikt mu nie zazdrości, nikt nie mówi – „zabierz mnie z sobą”. Wręcz przeciwnie – z nutką nostalgii, mając w pamięci swoje wolnościowe porywy, proszą – "zostań".  Nawet ta młoda para jasnowłosych, tryskających entuzjazmem,  Duńczyków,  jakże różna od Alexa – supertrampa, spotkana na brzegu dzikiej rzeki, którą udało  się Chrisowi jakimś cudem spłynąć kajakiem, nie wyobraża sobie, że mogłaby porzucić swe radosne zmysłowe życie, dla jakiejś jego kontemplacji. Ciekawe, czy kiedykolwiek te wieczne dzieci miasta,  zdadzą sobie sprawę, poczują ukłucie żalu, za tym, co utracili, a co zyskał Chris.  A my - spytajmy sami siebie, jak sądzimy -  czy mu było warto? 

4 komentarze:

  1. oglądałam ten film wiele lat temu. praktycznie nie pamiętam już fabuły, ale te ostatnie sceny od odkrycia szerokości potoku gdy Chris ostatecznie dojrzał do życia do jego końcowych chwil pamiętam jakby to było wczoraj

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jednak pamiętam ten film dość dobrze.
    Przy okazji: myślę, że wiąże się on pod pewnymi względami z dokumentem Herzoga "Grizzly Man".
    Jeśli nie widziałaś - polecam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero po umieszczeniu tego komentarza się zorientowałem, że nie tylko oglądałaś "Grizzly Mana", ale i o nim pisałaś.
    Przepraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie szkodzi :) Tak, widziałam oba filmy i przyznam, że wcześniej nie skojarzyłam ich obu. Masz rację, że wiążą się pod pewnymi względami - ucieczka do natury, bezradnośc człowieka wobec niej. Trochę się różnią, jesli chodzi o bohaterów, pobudki jakimi się kierowali i formą jaka ta ucieczka przybierała, ale punkt wyjścia jest podobny.
    Cieszę się, z Twojego komentarza pod "Grizzly Man", daje powód do kolejnych przemyśleń, próbę zweryfikowania poprzednich, to cenne, że niektóre filmy nie umierają w pamięci tuż po ich obejrzeniu, wręcz przeciwnie, żyją w niej latami. O to chodzi. Praca takich reżyserów ma sens. :)

    OdpowiedzUsuń