wtorek, 17 lipca 2012

Dwaj bracia - reż. Jean-Jacques Annaud

Lata 20-te ubiegłego wieku. Hen daleko, za górami, za rzekami i lasami, żyła sobie szczęśliwa tygrysia rodzina. Tata, mama i ich dwoje synków. Rodzice po nakarmieniu małych wylegiwali się w słońcu nad brzegiem rzeki, a dzieci biegały sobie beztrosko w ich pobliżu, zabawiając się ze sobą, albo z sąsiadami, mieszkającymi tuż obok. Raj na Ziemi, mieli wszystko – miłość, wzajemną troskę i opiekę, jedzenie, wodę, słońce, a gdy zapragnęli trochę cienia, mogli schronić się pod drzewa lub w ruiny pozostałości miasta Angkor.
 Ich szczęście skończyło się wraz z przybyciem białego człowieka, zwabionego do kambodżańskiej dżungli nie tylko bogactwem fauny i flory, ale starymi zabytkami ukrytymi w gęstwinie zieleni. Jednym z przedstawicieli rasy, która musi, i myśli, że może, mieć wszystko za pieniądze, jest pisarz, myśliwy, handlarz artykułami kolonialnymi - Aidan McRory (uroczy Guy Pearce). To za jego pośrednictwem, ginie matka tygrysków, a one zostają rozdzielone i różnymi kolejami losu trafiają, jeden do podrzędnego cyrku, a drugi do królewskiej menażerii. Obydwaj zaczynają być szkoleni przez człowieka.  Jeden na cyrkowego sztukmistrza, a drugi na tygrysiego „gladiatora”. Czyli podlegają zupełnie przeciwstawnej tresurze:  u jednego kształci się pokorę i tłamsi charakter, w drugim przypadku, wręcz przeciwnie – stawia się na drapieżność, wyostrzenie wrodzonych cech.
Pewnego dnia bracia spotkają się na arenie, jaką znudzeni ludzie wybudowali, by rozerwać się widokiem rozrywających się na strzępy zwierząt.  No, fajnie, ale czy otrzymają oczekiwaną satysfakcję? Tak w skrócie wygląda treść filmu, który, zachęcona kiedyś dawno, recenzję jednego ze znajomych bloggerów, postanowiłam sobie teraz zobaczyć. Ot, tak, dla odprężenia po mordobiciach i rzeziach duńskiej narkotykowej dilerki („Pusher”).
 Nazwisko reżysera – Jean Jacques Annaud (w końcu to on jest ojcem „Imię róży”, czy „Kochanka”), gwarantowało, że nie będzie to kit. No i oglądało się całkiem przyjemnie, choć od tematyki przemocy daleko nie uciekłam.  Jednak nie było jakichś drastycznych scen, żadnej krwi, zwierzę rażone sztucerem kładło się łagodnie i cicho zasypiało. Tak, dzięki temu, ten film może oglądać cała rodzina, łącznie z małymi dziećmi. I dobrze, bo będzie można po filmie porozmawiać z pociechami o panu myśliwym (hobby ostatnio dość nagłośnione -  prezydent Komorowski). Ale jak można wytłumaczyć dziecku, że myśliwy to taki gość, który zarazem kocha zwierzęta i je zabija? A może właśnie się to uda, po tym filmie?

W roli myśliwego Guy Pearce wypadł wyśmienicie. Dobra prezencja, piękny uśmiech, łagodne ruchy, spokój na twarzy i całej postawie.  Po prostu – tylko do rany przyłóż! On nie męczy zwierząt, on je tylko usuwa, gdy stwarzają niebezpieczeństwo dla człowieka, i niczego więcej, ponadto nie robi. Także, nie protestuje, gdy widzi na terenie cyrku olbrzymiego tygrysa ludojada (z którym zaprzyjaźnił się wcześniej, po zabiciu jego matki) w małej klatce, częstuje go tylko dobrotliwie cukierkami miodowymi. Wyznaje zasadę, że każdy i człowiek, i zwierzę, ma swoje miejsce w szeregu, swoją pracę, swoje zadanie i powinien się tego trzymać. Może i słusznie?

Film, mając miejsce akcji w ruinach Angkor, nie byłby pełny, gdyby choć małego fragmentu im nie poświęcił. W końcu zabytek klasy światowej. Dawniej, zabytki, ich fragmenty, z podobnie niedostępnych miejsc jak ta dżungla, wywożono do miejsca zamieszkania białego człowieka. Tym także zajmuje się Aidan McRory, który nie tylko pisze bardzo dobre książki przygodowe, ale wywozi bezceremonialnie posągi ze świątyni. Robotnik do niego woła „ta rzeźba nie mieści się na wozie”, „to odetnij samą głowę’ – odpowiada miłośnik sztuki. Ale, pojawia się już jaskółka w tej materii, jest nią myśl zrodzona w głowie białego zarządcy królewskiego dworu, aby i tu, w tej niesamowicie bujnej dżungli wyznaczyć szlak turystyczny, w ten sposób ukrócić grabież ruin, a jednocześnie na nich zarobić.

„Dwaj bracia” – chciałoby się powiedzieć - „słodki film”, bo w pamięci ciągle zostają mordki dwójki małych tygrysiątek. Niestety, nie da się tak podsumować tego seansu.  Film, owszem ogląda się z przyjemnością, ze względu na zdjęcia, ale daleko mu do słodyczy czy naiwności, bo przekonuje nas, że nie ma życia bez przemocy (a miałam odetchnąć po „Pusherze”). Zarówno w świecie zwierząt, jak i ludzi. I nie da się żyć bez wzajemnego przenikania tych światów. Czasem ta przemoc  jest bezmyślna, wynika z zaspokojenia próżności i pychy ludzkiej, ale bywa także nieodzowna, gdy chodzi o ratowanie życia (głód, czy bezpośrednie jego zagrożenie).  I niestety, coraz trudniej jest już oddzielić siedliska ludzkie od zwierzęcych, a nawet jeśli, to i tak może przyjść moment, że zwierzę, które rozmnaża się, zgodnie z humanitarnymi zasadami, nie pozwalającymi na jego odstrzał, w poszukiwaniu pożywienia w końcu i tak zawita do człowieka. A wtedy człowiek wiedziony jakimś atawistycznym strachem zabije go bezlitośnie, czasem może i bezmyślnie i niepotrzebnie ( w Warszawie ponoć naliczono pk. 600 dzików, spacerujących w mieście w okresie roku, po moim podwórku też od czasu do czasu przemyka para dzików, niedługo może będą miały małe, mam nadzieję, że na przemykaniu tylko się skończy).

4 komentarze:

  1. No tak, czasem nie da się uniknąć przemocy, nawet w filmach familijnych ;) Ja lubię oglądać w filmach dzikie zwierzęta, jeśli są prawdziwe (a nie sztuczne jak gadający lew z "Opowieści z Narnii"). Annaud potrafi pracować ze zwierzętami i zarówno jego "Niedźwiadek" jak i "Dwaj bracia" imponują mistrzowską realizacją. Znakomite są zdjęcia przyrody, ciekawie zostało przedstawione zderzenie dżungli z cywilizacją. Film momentami jest trochę naiwny i infantylny, ale spora ilość świetnie nakręconych scen rekompensuje wszelkie braki.
    A najlepszym filmem tego reżysera pozostaje "Imię róży" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do sztucznych czy żywych zwierząt, całkowicie Cię popieram - gadającego tygrysa raczej bym w takiej wersji nie zniosła. "Niedźwiadka" jeszcze nie widziałam, pisałeś u siebie, że lepszy od "dwóch braci" - może kiedyś sprawdzę, ale narazie się nie palę. :)
    Tak, ja też podziwiałam pracę jaką musiano włozyć w zdjęcia ze zwierzętami i nie obawiam się, że mogły ponieść jakąkolwiek krzywdę ze strony ekipy filmowej. Nie ze strony reżysera, u którego mozna wyczuć, że kocha zwierzęta. zresztą, podczas kręcenia filmów, każdy, także człowiek, jest na jakiś uszczerbek zdrowia narażony (piszę o tym bo na filmwebie,zobaczyłam jakiś histeryczny wpis na temat męczenia zwierząt na planie).
    Film może się komuś wydawać naiwny, ale wydaje mi się, ze postać Aidana McRory, jego rozmowy z młodą Kambodżanką, starają się przemycić trochę refleksji na temat stosunków zwierzę - człowiek, które w naszych czasach wzbudzają coraz więcej emocji, dyskusji, i slusznie. Kiedyś było wiadomo, że człowiek to brzmi dumnie i jest on panem świata. Dziś to nie jest już tak oczywiste. Sposób podejścia do zwierzęcia jest już sprawą etyki, określa jego poziom cywilizacji i człowieczeństwo.

    Oczywiście, póki co, nic nie przebija "Imienia róży". Mnie się jeszcze podobał "Kochanek". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Acha, a co do przemocy w filmach familijnych - dobrze, że jest. Nie można dzieci oszukiwać, nawet bajki tego nie robią, że świat na którym zyją jest rajem. Wszytsko zalezy jak te przemoc sie pokazuje, tutaj było bardzo łagodnie.

      Usuń
    2. Oczywiście domyśliłem się, że najbardziej cenisz "Imię róży" i "Kochanka", skoro wyróżniłaś te filmy w recenzji. Ja tego drugiego nie widziałem i obok "Imienia róży" najbardziej cenię wojenną produkcję tego reżysera "Wróg u bram". A na trzecim miejscu postawiłbym "Niedźwiadka" ;-D Widziałem jeszcze "Walkę o ogień" i "Siedem lat w Tybecie", ale do nich mam raczej chłodny stosunek.

      Usuń