niedziela, 8 lipca 2012

Niebezpieczna metoda - reż. David Cronenberg

Lepiej grzeszyć i później żałować (albo i nie), niż żałować, że się nie grzeszyło. Tłumienie popędów do niczego dobrego nie prowadzi, ale  czy do dobrego? Życie rodzinne i doświadczenia (przeróżne) z wczesnego dzieciństwa rzutują na życie seksualne dorosłego osobnika.  Destrukcja, także seksualna, ma moc twórczą, tylko z wybuchu może powstać coś nowego. Zniszczenie, lub puszczenie w niepamięć ego prowadzi do prawdziwego wyzwolenia itd. itd. - Jeśli ktoś oczekiwał wielkich i mądrych wykładów z dziedziny psychoterapii czy psychoanalizy to się na "Niebezpiecznej metodzie' zawiódł. Ja, wręcz przeciwnie - zostałam mile zaskoczona, bo otrzymałam całkiem przyzwoity film biograficzny o dwójce lekarzy, którzy sami wpadają w pułapki swych metod leczenia - wiadomo - "szewc bez butów chodzi." Są bezradni wobec swoich ludzkich uczuć i namiętności.

Czym jest psychoterapia i dlaczego obecnie cieszy się takim wielkim powodzeniem? Ludzie coraz mniej zaczynają się jej wstydzić, a  Allen to nawet się chwali, że jest stałym klientem nowojorskich speców od uzdrawiania duszy.  Jest to przede wszystkim sztuka rozmowy i wnikliwego wschłuchiwania się w drugiego  człowieka - a o to przecież, przy dzisiejszej atomizacji społeczeństwa, coraz trudniej. Takie godziny prawdziwej rozmowy, wynurzeń, mentalnego obnażenia rodzą niebezpieczeństwo narodzenia się głębokiej więzi między psychoterapeutą a pacjentem. Pamiętam, że swojego czasu przyznał się do tego grzechu nawet sam naczelny i modny psychoterapeuta Polski - Wojciech Eichelberger. Że nie wspomnę już o chorych wręcz i bardzo niebezpiecznych więziach między śp Andrzejem Samsonem  (równie popularnym i zasłużonym dla polskiej psychoterapii) a jego młodymi pacjentami.

Ludzie są samotni, zagubieni, przerażeni życiem - nie ma się co dziwić, że obsesyjnie przywiązują się do ręki, która wyprowadziła ich z meandrów własnej psychiki. Tak też stało się z pacjentką doktora Junga, młodziutką Żydówką rosyjskiego pochodzenia Sabiną Spielrein. Ich zażyłość zawarta w gabinecie medycznym zaowocowała nie tylko burzliwym, nieco perwersyjnym, długoletnim związkiem, ale także znajomością i przyjaźnią oraz współpracą z profesorem Freudem. Zażyłość i współpracę obu wielkich lekarzy można by w w skrócie ująć, że są oni "szkiełkiem (Freud) i okiem (Jung)" - psychoanalizy.
Carl Jung, poza tym, przekonał się, nie bez bólu (jedna z lepszych scen filmu), że jest prawdziwym filistrem nie zdolnym porzucić swego dostatniego i poukładanego życia naukowca i męża oraz ojca dla namiętności, a może nawet miłości swego życia.  Poskutkowało to, a jakże - zgodnie z teorią o tłumionych popędach -  depresją, na którą złożyło się także spełnione przeczucie apokalipsy XX wieku - wojny światowa 1914-1918. Później doszła druga wojna, która Sabinie jako Żydówce przyniosła zagładę z rąk rasy, której reprezentantem był jej kochanek.

"Niebezpieczna metoda", jak dla mnie, jest głównie  popisem aktorskim moich najulubieńszych mistrzów ekranu, panów:  Viggo Mortensena jako Sigmunda Freuda, Michaela Fassbendera (ach, dlaczego on tak rzadko się uśmiechał) - Carl Gustav Jung i Vincenta Cassela - diabeł, też doktor, Otto Gross. No, już lepiej Cronenberg nie mógł wybrać. Trochę mi to zgodne trio zakłócała Keira Knithley. Podejrzewam, że reżyser zdecydował się na nią, ze względu na anorektyczną sylwetkę i twarz, która świetnie komponowała się z neurotyczną osobowością postaci, jaką przyszło jej grać. Przyznam, że pierwsza scena z Keirą (wybuch ataku histerii) wzbudziła u mnie raczej uśmiech niż zatrwożenie, ale z czasem przywykłam do jej grymasów (w końcu ludzie chorzy psychicznie nie zachowują się i nie wyglądają normalnie - jak się chce, wszystko sobie można wytłumaczyć) i jakoś poszło. Wyjątkowo spodobał mi się Viggo Mortensen - jako spokojny i wycofany, z poczuciem wyższości, bojący się o utratę autorytetu Freud - w takiej roli go jeszcze /chyba/ nie widziałam.

"Niebezpieczna metoda" wypadła w moim odczuciu całkiem przyzwoicie, może dlatego, że nie miałam wobec tego filmu żadnych innych oczekiwań, jak tylko chęć popatrzenia i pozachwycania się w/w trójką aktorów. I nie zawiodłam się. Otrzymałam wyjątek z biografii dwóch wielkich osobowości z dziedziny psychiatrii i psychologii (a nawet trzech, bo pacjentka z czasem także poszła w ślady swych uzdrowicieli, a nawet czterech - bo Otto Gross to także postać autentyczna) na tle epoki w jakiej przyszło im żyć. Film pokrótce zarysowuje różnice jakie dzieliły tych dwóch naukowców. Zdecydowanie w tym pojedynku bardziej sympatycznie wypada Jung.  Nie mnie oceniać prawdziwość i szerokość czy głębię tego spojrzenia, ja mogę się tylko zachwycać grą aktorów - dla niej na pewno warto zobaczyć "Niebezpieczną metodę" -  i życzyć sobie takiego życia, byśmy nie musieli się jej poddawać, chociaż... każde doświadczenie wzbogaca, obie strony. A może by być jak doktor  diabeł Otto Gross? Postać, jak to ktoś określił "genialna i tragiczna", żyjąca wg swoich zasad, w zgodzie z sobą i swoimi popędami, ale za to skłócona z całym światem?

34 komentarze:

  1. Blog, którego będę czytał. Polecam tę notkę i zapraszam na mojego bloga :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam więc także do czytania i komentowania. Pzodrawiam

      Usuń
  2. Lepiej późno niż wcale ;) Tak jak ja ostatnio zaliczyłem "Historię przemocy", którą Cronenberg rozpoczął współpracę z Mortensenem. Ja nie przepadam za filmami biograficznymi i nieco mnie rozczarował film o Marilyn z udziałem Michelle Williams, ale za to "Metoda" bardzo mi się podobała, chociaż widziałem ją tylko raz i już do niej nie wróciłem. Zgadzam się, że jest to przyzwoity film biograficzny, który warto obejrzeć m.in. dla aktorstwa. Uważam, że Viggo i Keira zagrali bardzo dobrze, ale Fassbender według mnie wypadł nudno i bezbarwnie. Takie przynajmniej było moje pierwsze wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie zgadzam się, Fassbender też jest świetny, taki spięty, taki skrępowany, zduszony, jak zwierzę w sidłach, gra bardzo dobrze ciałem - ciągle sztywny, rzadko kiedy odprężony, także twarzą i oczami - ta ostatnia scena, która kończy się ujęciem jego spojrzenia, tak wiele mówiącego.
      Podobała mi się także bardzo postać żony Junga.

      Usuń
  3. Miałam bardzo podobne odczucia co do tego filmu. Keira na początku trochę przeszarżowała z grą, a jej wyginająca się szczęka była wyjątkowo hm groteskowa (a chyba nie o to chodziło;p).
    Viggo jako Freud najbardziej zapadł mi w pamięć-jednak aktor ten to nie tylko Aragorn z Władcy Pierścieni, o czym niekiedy zapominam;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęka, zęby, makabra. :) Ale później, gdy wyzdrowiała była całkiem ładna, a długie, przymarszczone suknie sprawiały, że wyglądała całkiem kobieco. :)

      Usuń
  4. U Keiry faktycznie daje się wyczuć zbytnie przykładanie się do udawania chorej.
    Film również bardzo mi się podobał i uważam, że to pozycja warta obejrzenia.
    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Keira już w Piratach udawała, gdy miała za ciasną suknię, i tak jej zostało

      Usuń
  5. To prawda, Keira się starała, nie można powiedzieć, nie tylko w scenach udawania chorej, ale mimo wszystko, na tle trójki panów wypadła słabiej. Ale wielkiej tragedii nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba też przyznać, że Keira miała najtrudniejszą rolę z całej obsady :) Nie sądzę, aby aktorka sama wymyśliła dla siebie taki właśnie sposób gry aktorskiej, moim zdaniem to wyglądało raczej na szczegółowo zaplanowaną "psychoterapię". Niezdolność starannego wypowiedzenia zdania, niespokojny, wystraszony wzrok, konwulsje całego ciała, dziwny, twardy akcent, a nawet te zabiegi ze szczęką - według mnie aktorka doskonale wykonała swoją pracę zgodnie ze wskazówkami reżysera. Ta rola miała wzbudzać irytację i niepokój, i mogła ją zagrać tylko aktorka, która nie boi się wyśmiania przez widzów i krytyków ;-) Oglądałem ten film tylko raz niecałe 8 miesięcy temu, a nadal mam w pamięci te sceny z jej udziałem. Z drugiej jednak strony gwałtowna przemiana Sabiny z ciężkiej histerii w łagodną nerwicę może wyglądać niezbyt wiarygodnie, ponieważ ma ona napady histerii tylko na samym początku i z powodu scenariuszowych uproszczeń zostaje bardzo szybko wyleczona.

      Jeszcze a propos samego filmu to jakoś umknął mi moment spięcia pomiędzy Freudem a Jungiem. W pewnym artykule przeczytałem, że w filmie jest scena na statku, którą Jung opisał jako jeden z powodów zerwania z Freudem. Ja wprawdzie pamiętam, że była tam jakaś scena na statku, ale zupełnie nie czułem aby doszło między nimi do kłótni. Albo to wina scenariusza albo aktorów, którzy w tej scenie zagrali bez emocji ;-)

      Usuń
    2. Mariuszu, jesteś prawdziwym rycerzem broniącym damy swego serca. :) Zgadzam się z Tobą, że gdyby Davidowi C nie odpowiadała tak przerysowna gra Keiry, czy w ogóle sama ona jako Sabina, na pewno by coś z tym zrobił. Tak jak pisałam, wybaczyłam Keirze chwilę leciutkiego rozbawienia, tłumacząc sobie, że przecież gra osobę mocno zaburzoną psychicznie, kiedy psychika wpływa także na zachowanie ciała. Efekt wyglądał groteskowo, pewnie nie tylko z powodu braku wielkiego kunsztu aktorskiego u Keiry, ale także z powodu chudości także twarzy, dużych żuchw i zębów (także krzywe), które nadmiernie wyszczerzała. Ok. Granie rozpaczy, psychicznych ataków itp. to mimo pozornej łatwości, pod względem mnogości doborów środków wyrazu, jest bardzo trudne, ze względu także na możliwość ich przeszarżowania. Łatwo utracić wtedy kontrolę między tragizmem a śmiesznością. (W życiu też tak bywa, że czasem płacz przechodzi w histeryczny śmiech).
      Pamiętam jak kiedyś bałam się o Seana Penna w "Rzece tajemnic", grał rozpacz w momencie gdy dowiaduje się (chyba scena w parku) o śmierci córki. Tak się bałam, że przeszarżuje, bo wył z żalu niesamowicie, ale zaraz zrobiono bezpieczne ujęcie z góry na całą scenę i odetchnęłam z ulgą - udało się i nawet się przejęłąm. :)

      Co do momentu spięcia między Jungiem a Freudem. To nie była kłotnia. Jung poczuł się głęboko urażony, gdy Freud w luźnej rozmowie na statku mówi do Junga, że miał ciekawy sen, ale mu nie powie (i nie zanalizuje) jaki, bo boi się utraty autorytetu (!). A Jung uważał go za za przyjaciela nie tylko w życiu osobistym ale i naukowym, a tu jakby mu ktoś w twarz strzelił. Nie tylko, że Freud nie czuje do niego zaufania, ale i, jak się okaże później, także traktuje go jako rywala (ich drogi naukowe zaczynaja się rozchodzić).
      A przecież Jung z otwartością opowiadał Freudowi swoje sny, a ten je ochoczo analizował, posługując się jak wiadomo na każdym kroku seksualnymi symbolami i interpretacjami (pamiętasz, sen o koniu i kłodzie, która stanęła mu na drodze)
      Wtedy Jung poczuł, że Freud mimo zapewnień o przyjaźni trzyma jednak do swego ucznia dystans, ma kompleksy, i zahamowania, o których wstydzi się mówić. Zresztą sam Otto Gross podejrzewał freuda, że ten ma obsesje na punkcie seksu, bo go w ogóle nie uprawia. :) Poza tym Freud miał także kompleksy na punkcie swego pochdozenia - niższa klasa od Junga i Żyd.
      Tak więc, nie możesz mieć pretensji do aktorów płci męskiej w tym filmie :), byli nieskazitelni! :) Wszystko zagrali bezbłędnie. :)

      Usuń
    3. Cytując fragment z Twojej recenzji: "jak się chce to wszystko można wytłumaczyć ;-) A tak poważnie to przyznaję, że Twoje argumenty mają sens, ale nadal uważam, że Viggo zagrał zdecydowanie lepiej od Fassbendera. Chociaż obu aktorów lubię.

      Usuń
    4. Cytując fragment z mojej recenzji "Wyjątkowo spodobał mi się Viggo Mortensen - jako ....Freud " wygląda na to, że się z Tobą zgadzam. Ale nie mogę, moje serce mi na to nie pozwala, bym na drugim miejscu ustawiła mojego Fassbendera. :) Ale absolutnie nie mogę się zgodzić z tobą, że wypada na ekranie nudno i bezbarwnie. Jeśli ktoś odnosi takie wrażenie, to tylko dlatego, że aktor ten osiągnął zamierzony efekt - pewnie Jung też taki się wydawał współczesnym - był bardzo oschły, nie uzewnętrzniał swoich uczuć (nawet w domu w stosunku do żony czy dzieci).
      Pamietasz, jak doktor Otto namawia go, by zawsze napił się choć łyka wody z mijanej w życiu oazy? Otto Gross miał spory udział w jego życiu uczuciowym, kusił go jak szatan, by poszedł za głosem swego popędu i odwiedził Sabinę w jej pokoiku, co jak wiemy, ten pojedynczy wybryk skończyło się miłością.

      Może krytykując Fassbendera masz na myśli sceny miłosne z Sabiną, w których powinien się bardziej rozkręcić, pokazać więcej namiętności - niestety, Sabina wymagała, żeby odgrywał rolę surowego ojca. Było co prawda kilka ujęć w których nie musiał już go grać, wtedy pozwalał sobie nieco na więcej, ale nie szalał - taka widać mieszczańska osobowość, nawet w łóżku. :)

      Dla mnie największym jego emocjonalnym wybuchem był płacz, najszczerszy i najprawdziwszy gdy krytycznie stwierdza iż jest i pozostanie filistrem niezdolnym do porzucenia dla miłości swego dostatniego i poukładanego życia, i tak się stało. Fassbender dobrze zagrał z pozoru nudnego, wychowanego w nudnym mieszczańskim domu naukowca, piszę z pozoru, bo to jednak on miał o wiele bardziej otwartą głowę (i serce) niż Freud.

      Usuń
    5. Niestety sceny z Otto Grossem wypadły mi z pamięci, chyba dlatego, że jakoś nie przepadam za Cassellem. Jego rola w tym filmie nie rzuciła mi się w oczy, dlatego w tej dyskusji o nim nie wspomniałem (do tej pory). Co do Viggo i Michaela to ja również bardziej lubię tego drugiego, ale to dlatego, że z udziałem Mortensena nie widziałem zbyt wiele filmów, zaś fanem "Władcy pierścieni" nie jestem (chociaż oglądałem całą trylogię). W dodatku w latach 90-tych Mortensenowi zdarzyło się sporo kiepskich filmów, zaś Fassbender od początku starannie dobiera role. Tak więc wśród 10-ciu ulubionych aktorów mam Fassbendera a nie Viggo. Być może dlatego miałem po nim duże oczekiwania. W scenach miłosnych faktycznie nie było czuć tej namiętności, zarówno Michael jak i Keira w tych scenach się nie popisali. Może tak miało być, trudno mi to ocenić.

      Usuń
  6. Niedawno dodalam Twojego bloga, ale jestem mile zakoczona doborem filmow. A film opisany powyzej zapowiada sie interesujaco.

    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie :) (u mnie tez troche sztuki) ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) I zapraszam również, także do rozmowy. :)

      Usuń
    2. Klik dobry, Babko Filmowa.Dołączyłam z zadowoleniem, bo film chcę koniecznie zobaczyć.Nie z powodu aktorów, którzy z pewnością są znakomici, ale z powodu akcji/związków...Bycie sobą to jednak bycie przeciwko całemu światu chyba jest.Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
    3. Dobry, dobry Dobrochno. Masz rację, o czym się także przekonał Otto Gross, któremu nikt na starość nie podał kromki suchego chleba. Zobacz film i przyjdź tu jeszcze raz. :)

      Usuń
  7. jej ten film był straszny! Pomijając już żenującą Keirę i rozbrajające sceny w sypialni, zastanawia mnie jedno, kto pozwolił Viggo by każdą kwestię wypowiadał z fajką w buzi? Chłopak tak seplenił, że zrozumienie czegokolwiek wymagało stanowczo za dużo energii.

    Uwielbiam Mortensena, naprawdę ale w tym filmie nie zachwyca ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej tam, Ania przesadzasz, nie było aż tak źle. :) Nie wczułaś się w klimat, zarówno epoki, jak i gabinetu lekarskiego. Sceny w sypialni były rozbrajające, bo rozbrajały nawyki seksualne Sabiny, a za rozbrajanie wziął się facet, który sam wymagał rozbrojenia.

      Co do cygara w buzi Freuda - może to był jakiś znak - sam Freud pewnie by siebie najlepiej zanalizował, posługując się symboliką ze sfery seksualnej - jemu wszystko o wydłużonym kształcie, czy to była kłoda, czy cygaro kojarzyło się z jednym. Może miał jakieś utajone seksualne pragnienia, a może był to niezaspokojony odruch ssania (może mamusia nie karmiła go piersią? może czuł się z jej strony niedopieszczony). :)
      Ja nie miałam problemów ze zrozumieniem kwestii Viggo z cygarem w zębach, film oglądałam z polskimi napisami. :)

      Usuń
    2. Nie no kurde, naprawdę nie wiem w którym momencie ten film był dla Ciebie straszny ;)

      Babka Filmowa ma rację. "Niebezpieczna metoda" to film nie tylko o grzebaniu sobie nawzajem w głowach, ale też o tłumieniu emocji/popędów/itp. Sceny w sypialni nie porażały subtelnością - to fakt, ale zastanów się. Jak Ja bym wyglądała gdybym oglądała samą siebie, wykonującą jakąś czynność po raz pierwszy? I nie mówię tu o seksie :P Początki są zawsze nieporadne. A w filmie zarówno Jung jak i Sabina powolutku otwierają i dopasowują się do otaczającej rzeczywistości. Można powiedzieć, że z jednego kołnierza wciskają się w drugi.

      Cronenberg sięga w tym filmie do momentu gdy człowiek zaczyna głośno mówić o wewnętrznych mocach kierujących jego istnieniem. O seksie więcej się dyskutuje niż się go pokazuje i pewnym momencie rzeczywiście można zacząć oczekiwać estetycznego szoku, lecz reżyser konsekwentnie trzyma szaleństwa na wodzy. Niektórzy narzekają też starcie Junga z Freudem było trochę bezpłciowe. Jest w tym częściowo racja, ale konflikt Freud – Jung to w istocie konflikt idei, nie zaś charakterów. W zasadzie nawet ich początkowa przyjaźń opiera się na zawodowej fascynacji. Oto bowiem spotyka się dwójka ludzi godnych siebie pod względem intelektualnym.

      To może trochę zbyt akademicki film i w sumie słaba biografia, ale solidności popartej świetnym aktorstwem odmówić mu nie można. Poza tym "Niebezpieczna metoda" ma fajne pesymistyczne zakończenie z widmem wojny nadciągającej nad Europę w tle. A ja lubię pesymistyczne zakończenia, więc sean "Niebezpieczna metoda" zaliczam do tych udanych.

      Usuń
    3. troszkę nad interpretujecie ten film, według mnie NM składa się z kilku aktorów snujących się bez celu na ekranie, mówiących dużo i nieciekawie,

      zgadzam się z niektórymi zdaniami podsumowujących pojedynek idei Junga i Freuda, ale mam wrażenie, że nie zostały wyciągnięte z treści i formy filmu, przypominają bowiem własne rozważania o pracach tej dwójki wyciągnięte na podstawie ogólnej wiedzy i ukrytej fascynacji ich pracami

      wiem że ich teorię są fascynujące, a wyniki badań można by długo komentować, ale tego wszystkiego nie ma w filmie Cronenberga; przypomina on raczej mało przemyślany zbiór scen, scen słabych i bez wyrazu, które absolutnie nie pokazują wyjątkowości biografizowanych panów

      Usuń
    4. Aniu, chyba jednak się mylisz. Wszystko co napisałam, wyciągnęłam tylko i wyłącznie z treści filmu, mając bardzo ogólną wiedzę o dwójce bohaterów i nie będąc zafascynowana ich pracami, bo ich nie czytałam. Wystarczy mieć nieco wiedzy ogolnej, trochę oczytania, zmysłu obserwacyjnego, nieco empatii i wiedzy życiowej, by film Cronenberga, zrobiony przecież, nie dla koneserów i znawców psychoanalizy (bo koszty filmu by sie raczej nie zwróciły), ale dla przeciętnie inteligentnego widza, by "Niebezpieczną metodę"potraktować jako nie nadętą biografię wielkich naukowców, ale jako uzupełnienie jej od strony czysto ludzkiej, pokazać wielkich jako normalnych, zakompleksionych, z ogromnymi lękami, może nawet nudnych ludzi, którzy błyszczą tylko wtedy, gdy zajmuja się swoją pracą naukową. Jest także Niebezpieczna metoda, jak sam tytuł wskazuje, spojrzeniem na psychoterapię od innej strony, nie tylko jej pozytku, ale i niebezpieczestw jakie może nieść zarówno dla psychoterapeuty jak i pacjenta, o czym wspominam na konkretnych przykładach w swoim wpisie.

      Mnie się to nawet podoba, że ostatnio zobaczyłam dwa filmy o ludziach wielkich, którzy w gruncie rzeczy, pomijając ich talenty, charakterologicznie są ludźmi jak my wszyscy. Bo to potwierdza pogląd, że każdy w końcu, albo przede wszystkim, jest tylko człowiekiem. I tylko to mając na uwadze można trafić. Może dlatego nigdy nie podniecam sie przeróżnymi skandalami znanych osobowości, takich jak np. Jackson czy Polański i nie mają one abolutnego wpływu na moją ocenę, czy uwielbienie ich dorobku, bo potrafię oddzielić człowieka od artysty, naukowca, podróżnika itd.


      Nie jestem fanką Cronenberga, nie pokuszę się więc oceny NM na tle całego jego dorobku, domyślam się znając kilka jego filmów, że fani jego odjechanych pozycji mogą byc zawiedzeni. Ale jednak ten reżyser ciągle konsekwentnie krąży wokól obszarów, które go interesują od lat - człowiek, seks, popędy, psychika, uwarunkowania społeczne, rozwój wszelkich nauk, nie tylko technicznych i jego konsekwencje.

      Może powiesz mi jakie to sceny są mało przemyślane? Które uważasz za słabe? jesteś rozczarowana, bo spodziewałaś się więcej szoku, skandalu, a może liczyłaś na głebokie poszerzenie swojej wiedzy o psychoanalizie i z podejściem obu panów do niej? Film raczej nie jest w stanie tego zapewnic, może co najwyżej ku temu popchnąć. Może to nie film zawinił, a twoje niezrozumienie jego idei?
      Tak jak pisałam, nie jest to wielkie dzieło, jako całość, z tym się zgodzę, ale nie jest też aż beznadziejny.

      Usuń
    5. I znów muszę się zgodzić Babką Filmową. Ja również poglądy Junga i Freuda znałem tylko o tyle o ile, a z samego filmu udało się wyciągnąć parę ciekawych wniosków. O co zresztą pokusiłem się także w postaci recenzji

      http://kinogram.pl/niebezpieczna-metoda/

      Usuń
  8. Psychoanaliza kusi, nie tylko psychologów, ale także twórców kina, bo jest z nimi od zarania dziejów. Niestety film "Niebezpieczna metoda" to raczej literackie studium słowa, a nie zabawa obrazem - do czego przecież film zobowiązuje.
    Z pewnością film wygrywa Keira, która świetnie przedstawia główną bohaterkę filmu. To ona się zmienia pod wpływem owej metody i to jej ulega.
    Filmowa Babko, zapraszam cię na bloga - http://kinoswiata.blogspot.com/
    Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niebepieczna metoda działa w obie strony - jej także ulega i zmienia się Jung. A Freud do końca pozostaje tylko ze swym cygarem w zbębach.
      /Dziekuję za zaproszenie, od czasu do czasu wpadam do Ciebie. :)/

      Usuń
    2. Acha, i jeszcze jedno, forma jest ważna, ale nie najważniejsza, nie kadży film musi być zabawą obrazem, czasem obraz ma być tylko przekazem, choć oczywiście miło, jest gdy niesie z sobą swoje wartości. Akurat w Niebezpiecznej metodzie obraz bawił, w sensie sprawiał satysfakcję - były naprawę dobre zdjęcia. Dlaczego taki zarzut?

      Usuń
  9. Film przeciętny, za to recenzja bardzo fajna ! :)

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie (filmdine.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, zupełnie się nie zgadzam. Nudne ujęcie arcyciekawej historii, ale po Cronenbergu nie spodziewam się już wiele, więc może nie powinno było mnie to dziwić. Gra Keiry zbyt akademicka, Fassbander przeciętny, Mortensen przyzwoity, szkoda, że nie było go więcej. Wynudziłam się okropnie. Film zatem so bad, za to recenzja fantastyczna:) Naprawdę miło móc choć tyle dobrego z filmu wyciągnąć, że można poczytać takie mądrości - dzięki za to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie "nudne", tylko "powolne" albo "niespieszne". :) :)

      Dzięki. :)

      Usuń
    2. Cytat: "Nudne ujęcie arcyciekawej historii"

      Ja ten film odebrałem zupełnie odwrotnie, historia w nim przedstawiona wydawała się nudna i nieciekawa, jednak film, ku mojemu zaskoczeniu, oglądało się nieźle, w czym na pewno duża zasługa takich dodatków jak strona wizualna, muzyka, aktorstwo. Ale też i scenariusza, który w dość przystępny sposób przedstawia zagadnienia dotyczące psychoanalizy.

      Usuń
  11. Wpadam sobie do Ciebie co jakiś czas i czytam wcześniejsze wpisy. Akurat "Niebezpieczną metodę" obejrzałam całkiem niedawno. I mnie się rola Knightley podobała, nie przeszkadzała mi karykaturalnie wygięta szczęka (ej, ja nawet tak nie umiem zrobić! :)). Całość filmu oceniam raczej średnio, cenię zdjęcia, muzykę, lubię kilka scen. Mortensena też :).
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Po tej recenzji jestem bardzo ciekaw tego filmu. Historia trochę jak psychologiczny kryminał, a może się mylę? szkoda,że kino tak rzadko sięga po tematy tego rodzaju, choć boje się, że całość została pewnie spłaszczona. Najlepsze recenzje, co tu dużo mówić, zbierają przeważnie filmy najpłytsze.

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny blog.Zapraszam do mnie:http://zaplatanawopowiesciach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń