sobota, 19 października 2013

Drogówka - reż. Wojciech Smarzowski

Wielkie mi co, puszyć się i opowiadać w czasach rozkwitu dziennikarstwa śledczego, o korupcjach, na temat których trąbi się o każdej porze dnia i nocy w telewizji, prasie, radio. Więcej emocji niż "Drogówka" wzbudzają Fakty TVN czy inne bieżące wiadomości albo Superwizjery, bo przynajmniej bohaterowie doniesień są autentyczni, a zdjęcia prawdziwe. Kościelna komisja majątkowa i prawnik Marek jakiśtam, - było. Posłowie i ich immunitety, księża, lekarze chleją na potęgę, przekraczając prędkości na drogach wolniejszego i szybszego ruchu, korumpując ubogich policjantów drogówki - stare jak świat. Policja gwałci na posterunkach pracy - było - ho, ho, jak dawno - pamiętacie Palikota z plastikowym penisem, walczącym, by wreszcie naród zrozumiał, że komenda policja to nie świątynia przestrzegania prawa. Zresztą jak już doskonale wiemy, nie ma żadnych przybytków świętości, nawet tych bożych, wszędzie zepsucie, rozpusta, mamona, fałsz, hipokryzja, samo zło.

Naprawdę, nie rozumiem, co ludzi podnieca w filmach Wojtka Smarzowskiego. Dla mnie jest to cwaniak, który wie jak zmanipulować gawiedź (wielkie sorry dla jego wielbicieli), by biła mu brawo. Zapluty taplający się w bagnie prl-owski albo RP-owski wieśniak; głupawy i skorumpowany, najpierw milicjant, a teraz policjant; czy wreszcie zdziczały ruski żołnierz posuwający się z frontem przez całe 4 lata na Zachód w celu, czyżby tylko  gwałcenia polskich kobiet (?). Tak a propos tego ostatniego - czekam teraz na film o "dobrodziejach" Polski - kulturalnym Niemcu, a może o przebiegłych współczesnych Amerykanach, którzy na bieżąco dymają nasz kraj i to na własne jego życzenie, bo ten tak spragniony bogatych przyjaciół gotów jest na każde kiwniecie palcem USA robić na klęczkach wszystko, co wielki pan zza oceanu każe za każdą niespełnioną obietnicę.  Wracając do tematu, skończyliśmy na prymitywnym Ruskim, Polacy lubią tego chłopca do bicia, tak samo jak lubią pośmiać się z policji. Tylko, że kawały o policji to zazwyczaj odgrzewane kotlety są. I takim też jest film Smarzowskiego. Śmierdzący odgrzewany kotlet w sosie wydzielin fizjologicznych.  Jak wspomniałam, nie sztuka zrobić film, na podstawie korupcyjnych doniesień z ostatnich kilku, czy kilkunastu lat. Zebrać je wszystkie do kupy, zasygnalizować ich obecność za pomocą szybkich ujęć z komórki, wiążąc je postaciami zapijaczonych, zarzyganych i obsmarowanych spermą policjantów oraz ich dziwek, nawet jeśli są nimi także ich własne żony. Publika to kupi z wielkimi oklaskami. Wstyd i żenada.  A przede wszystkim nuda. Czy kogoś jeszcze w dzisiejszych czasach podniecają cycki, seks oralny? No chyba, że z połykiem kawała penisa. Tu się Smarzowski popisał. Brawo! jedyny ożywczy moment w filmie.

Smarzowski zna się doskonale na robocie filmowej, jest zręczny, inteligentny, wie jak bez większego wysiłku trafić w oczekiwania szerokiej publiczności, tzw. targetu, czyli tych, którzy nie lubią za wiele myśleć w kinie, dostają to na co czekają - mocne wrażenia podane w bardzo niewybredny sposób. Jego widzowie, to typowi mięsożercy, lubiący krwistego befsztyka, połykają go szybko, z apetytem, mlaskają, klepiąc się po brzuchu, rozpływają się w rozkoszy, niektórzy nawet czasem popierdując. Konsumują bez minimum refleksji, że zjadają istotę kiedyś żyjącą, jakąś bądź co bądź ofiarę, czy to wielosetnego systemu (czy to feudalnego, czy komunistycznego) gnębiącego chłopa i umniejszającego jego wartość jako człowieka, który się odbija temuż chłopu do dnia dzisiejszego; czy to wojny (wyobraźcie sobie Polacy, że Rosjanin tak, jak te gwałcone przez niego kobiety - też jest ofiarą wojny, systemu w którym przyszło im żyć przez wieki, ten prosty czasem prymitywny człowiek - czyjś ojciec i mąż, syn i brat, został  wepchnięty w jej tryby na wiele lat, zdziczał potraktowany nie jak człowiek, a jak mięso armatnie); czy nieudolnego systemu prawnego, stworzonego przez tych "na górze", który nie chce pamiętać, bo mu tak wygodnie, że ryba psuje się od głowy - najpierw trzeba wyleczyć prokuraturę i cały system sprawiedliwości. Łatwo śmiać się z maluczkich. Łatwo, ale i wstyd.
Ludzie mówią, że Smarzowski jest odważny. Jaki tam on odważny. Odważni to są dziennikarze śledczy, dzięki którym Smarzowski może bezpiecznie napomykać o aferach, które ujawnili. 
Mam nadzieję, ze w najnowszym filmie "mistrza",  "Pod mocnym aniołem", będzie nieco mniej kurew, kurw, chujów, pizd, spermy, rzygów, ogólnie mniej bagna i ludzkich wydzielin, w których tak  lubi nurzać się reżyser, a więcej człowieka.

Smarzowski podejmuje ważne tematy, ale wolałabym, żeby jego filmy prowokowała bardziej do przemyśleń nad człowiekiem i jego umiejscowieniem w historii,  systemach jakich przyszło im żyć, nad destrukcyjnym działaniem tychże. Żeby były przyjmowane w grobowej ciszy, a nie z hura - oklaskami, żeby nie były takie oczywiste, żeby trzeba było sporo się namyśleć zanim napisze coś w jego temacie, żeby postaci z jego filmów nie były takie jak dotychczas -  płaskie, jednowymiarowe, czarno-białe, albo plugawe, albo święte. Wtedy będę go mogła nazwać mistrzem. 

Rozumiem, że każdy filmowiec jako artysta ma prawo do własnej wizji, ale jego wizja świata policjantów nie jest wielce odkrywcza, stara się być kurewsko zabawna, chwilami przerażająca w ukrytym pytaniu "jacy ludzie nas chronią"? I to jest dobre pytanie. Ale jak to mówią polscy biskupi tłumaczący księży pedofili - człowiek jest tylko człowiekiem, czyli tak na wszelki wypadek, miejmy to na uwadze i  pamiętajmy o maksymie "człowieku chroń się przed drugim człowiekiem (u władzy) sam, a najlepiej trzymaj się od niego z  daleka". Tym bardziej, że na złych czy nieprzychylnych policjantów, głupich i nieprzyjaznych urzędników instytucji wszelkich, także kościelnych, jesteśmy skazani - poczucie władzy degeneruje najbardziej odpornych. Tak było i jest zawsze i wszędzie. Tylko ostre sankcje karne byłyby temu w stanie przeciwdziałać, a że owe sankcje mogą ustanawiać tylko ci u władzy najwyższej.. .koło się zamyka, nikt nie ukręci bicza na siebie.

18 komentarzy:

  1. Ja odebrałam film Smarzowskiego zupełnie inaczej. Sam reżyser nie miał do mnie szczęścia. "Dom Zły" był jakiś taki ciemny że nic nie widziałem :), na "Weselu" byłem zmęczony i dzieliłem film na kilka części, cofałem, oglądałem, cofałem. "Róża" - surowy, oglądałem z żoną i owszem, był przejmujący. Ciągle się gwałcili. "Drogówka" natomiast ... tutaj mnie reżyser oszukał i dobrze że mnie oszukał. Po zwiastunie myślałem że dostanę 2 godziny mixu zabawnych epizodów z życia komisariatu. Byłem znowu na nie. Dostałem za to rasowy thriller, nakręcony po amerykańsku, z dźwiękiem który słyszałem, z operatorem który zaskakiwał. Naprawdę dobrze nakręcony film. Ja polecam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrego rzemiosła Smarzowskiemu nie odmawiam. Wie jak się kręci filmy, choć akurat mnie nieco nużą, bo są z góry oczywiste i płaskie jak stół, nie zaskakują w żaden sposób wymową, idą utartym szlakiem toposów - zły Rosjanin, święty AKowiec, chłopek roztropek, skorumpowany policjant itd.
    "Drogówka", no właśnie, co to miało być thriller czy komedia, albo dramat, satyra? istny misz-masz, w dodatku zdjęcia z komórek wprowadzały chaos, niewyraźny obraz, co przy nadmiarze epizodycznych postaci nie ułatwiało odbioru, ale rozumiem, że skoro fabuła była cienka, to choć realizacyjnie musiało być oryginalnie. Ja jestem na wielkie nie. Thriller? powiadasz, zero napięcia, bo wszystko rozmywało się w skaczących zdjęciach z komórek, a poza tym, te wszystkie motywy korupcyjne są znane od lat i za dużo ich tu upchał. Po prostu - relacja z afer kryminalnych ubiegłych zamknięta w komórkach, przechwyconych przypadkiem przez złego policjanta wrobionego przez dwóch innych złych policjantów. "Zacznij naprawiać świat od siebie" - mówi stary Dziędziel do Topy. To było dobre - to hasło powinno wisieć na ścianie w komendach, sądach i innych urzędach, zamiast krzyża. No i proszę i kolejny plusik się znalazł. :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze nie widziałem, póki co , bic się nie będziemy : D Ale cierpliwości...

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo cenię Smarzowskiego za "Różę", lub być może za aktorów, którzy u niego grają. Co do "Drogówki" odczucia miałam mieszane - realizacja i aktorstwo bardzo mi się podobały jednak samo ukazanie tematu - trochę się zgadzam, nic nowego i pokazane w obrzydliwy, w sumie niepotrzebnie, sposób. Nie jest to film, który ogląda się z przyjemnością, nie jest to też film do którego chce się wracać... pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam kilka tytułów na koncie filmów, ktore oglądało się bardzo ciężko i seansu nie można zaliczyć do chwil przyjemnie spędzonych, np." Biutiful", czy
      "Ładunek 200", albo "Funny Games", byłam po nich prawie chora, ale nie są to chwile stracone, wręcz przeciwnie. Niestety, "Drogówka", choć widać, że reżyser bardzo się starał, by dać widzowi kopa, jednak mu nie wyszło. Przynajmniej w moim przypadku. Również pozdrawiam ciepło i kolorowo, jesiennie. :)

      Usuń
  5. Ja również nie rozumiem, co ludzi podnieca w filmach Wojtka Smarzowskiego. No ale "Drogówki" jeszcze nie widziałem, słyszałem że to ponoć najsłabszy jego film.
    Jeśli chodzi o kino polskie to niestety jestem ignorantem, widziałem niewiele rodzimych produkcji z ostatnich lat. A skoro filmy Smarzowskiego nazywane są arcydziełami, to wg mnie źle to świadczy o współczesnym polskim kinie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie słyszałem żeby ktoś nazywał je arcydziełami. Sam jestem daleki od nazywania arcydziełem czegokolwiek. Na wybitne Polskie filmy nie czekam, na razie wystarczy mi Smarzowski i jego kino które dało mi nadzieję na porządnie nakręcony, zmontowany i pokazany obraz. Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Ja się dość często spotykałem z tym określeniem w przypadku filmów "Dom zły" i "Róża".

      Usuń
  6. Nie nazwałabym filmów Smarzowskiego arcydziełami, ale na pewno bardzo dobrymi filmami. "Róża" jest dla mnie bliska arcydzieła, to jeden z ważniejszych filmów obejrzanych w ostatnich latach. Mocne przeżycie. W komentarzu przeczytałam Róża-ciągle się gwałcili. No gwałcili, bo tak było. Co tu dużo mówić. I tak Smarzowski okazała nam widzom miłosierdzie i oszczędził nam gwałtów na 4 letnich dziewczynkach bądź niemowlętach. Było ich bez liku. I to dziwne, bo o ile podczas seansu Róży sceny gwałtu mnie wywracały na zewnątrz, to myśląc "Róża" myślę piękno, miłość, magiczne kadry i muzyka. Przemoc gdzieś znikła. No, ale nie o Róży to post. Drogówka to dla mnie najsłabszy film. Nie zrobił na mnie wrażenia. Oglądało się dobrze, bo uwielbiam aktorów Smarzowskiego. Ich się kocha za same gęby:) Bardzo czekam na ekranizacje Pod mocnym aniołem. Smarzowski/Pilch/Więckiewicz. Mi to wystarczy!
    A polskie kino teraz od kilku lat na wysokim poziomie. Nie mogę doczekać się "Idy".
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mojego pogląd na "Różę" możesz się domyślać, albo lepiej poznać, czytając wpis na temat tego filmu. Niestety, słysząc "Róża" Smarzowskiego nie widzę od razu piękna, miłości ani magii, słyszę przede wszystkim kobiecy krzyk, widzę krwotoki z narządów rodnych, zbiorowe gwałty w wykonaniu zdziczałych Rosjan sunących od 4 lat na Zachód, na Berlin. Owszem, po chwili wyłania się twarz Dorocińskiego z tym samym, od początku do końca, zastygłym w wysokiej trosce wyrazem twarzy i jego nieskalaną, mityczną osobowość. Później oczywiście pojawiają się sceny relaksacyjne, takie jak jazda na rowerze, spływ łódką, które mają sprawić wrażenie, że mamy do czynienia z filmem o miłości, a nie filmem o przemocy i gwałtach rosyjskiej armii na polskich kobietach.

      Niestety, ten film kojarzy mi się nieodparcie i natychmiastowo z innym dziełem sztuki ostatnich dni, tym razem studenta z gdańskiej uczelni plastycznej, pomnikiem upamiętniającym też same gwałty, przedstawiającym radzieckiego żołnierza gwałcącego ciężarną kobietę. Wyobrażasz sobie, nie dosyć, że gwałcącego, to jeszcze kobietę w ciąży, Myślę, że wszyscy, którzy nie poczuli się w pełni dowartościowani zakresem gwałtów w filmie "Róża", teraz poczuli się w pełni usatysfakcjonowani.
      A najsmutniejsze jest to, że mało kto rozumie, różnicę między oddaniem pamięci i hołdu kobietom pokrzywdzonym przez wojnę, a brzydotą formy, połączonym z brakiem szacunku, jaką się tę pamięć oddaje. Ludziom wydaje się, że czym bardziej prosta forma, wręcz naturalistyczna, 1:1, tym lepiej. Ci, którzy protestują przeciw prostactwu i prymitywizmowi w tej formie, są z miejsca posądzani niemal o zdradę ojczyzny, narodu, płci itp. O krzywdach wojny trzeba pamiętać, trzeba przypominać, ale nie uwłaczać ich ofiarom. Ofiara ma być ukazana z godnością a nie jak bezbronne zarzynane zwierzę. Ale to są pewne subtelności w rozumieniu sztuki, mające swe źródło w pewnego rodzaju wrażliwości, którą się ma, albo nie, albo się udaje, że się nie ma.

      Filmem, wojennym, o podobnej tematyce, wojennego gwałtu, budzącym skojarzenie równocześnie z miłością i pięknem, a przede wszystkim szacunkiem dla kobiety, jest np. "Jak być kochaną" (gwałci Niemiec), "Życie ukryte w słowach" ( gwałcą Serbowie), "Kobiet w Berlinie" (gwałcą Rosjanie), czy "Ofiary wojny" (gwałcą Amerykanie) - ten ostatni jest piękny, może nie obrazem miłości, ale poczuciem sprawiedliwości i chęci zadośćuczynienia kobietom ze strony mężczyzny, który sam był uczestnikiem wojny i potrafił pozostać człowiekiem mimo jej okropieństw i przyzwoleniu na każdy gwałt, będącym niepisaną nagrodą, dla tych co na wojnie.
      Pozdrawiam słonecznie. )

      "Pod mocnym aniołem" zobaczę ze względu na Więckiewicza, który jeśli nie przystopuje, zacznie nam się niedługo odbijać z przejedzenia.

      Co do "Idy" i polskiego kina, to zawsze mu sekunduję, staram się oglądać i bezinteresownie lubię. Fajnie jest znajdować czasem w mniej doskonałej formie, dużo więcej treści, niż to jest np. w przypadku Smarzowskiego.
      Kilka dni temu widziałam "Kobietę z 5 dzielnicy" Pawlikowskiego, podobał mi się, piękna stylistyka, ujęcia jak gotowe spełnione dzieła fotografii, super klimat. "Idzie" na pewno nie przepuszczę, bo ja po prostu lubię filmy tego pana.

      Usuń
  7. Zgadzam się i popieram (postulaty skierowane do Smarzowskiego).
    Smarzowski to bez wątpienia dobry, utalentowany i ciekawy reżyser, ale trochę niepokoi mnie kierunek, w którym zmierzają jego filmy - oby to wszystko nie przerodziło się w rodzaj parodii samego siebie - oczywiście bezwiednie i bez takiej intencji, bo reżyser może być przekonany, że kreci coraz bardziej bezkompromisowe, "mocne" filmy.

    OdpowiedzUsuń
  8. "bo reżyser może być przekonany, że kreci coraz bardziej bezkompromisowe, "mocne" filmy." - no właśnie i tym bardziej, że przy wielkim i często kompletnie bezkrytycznym wielkim aplauzie widowni. No, cóż, jego filmy niby takie bezkompromisowe, ale tak Bogiem a prawdą niczego nowego, ani nawet odważnego, burzącego zastany, czy stereotypowy sposób myślenia i pojmowania naszej rzeczywistości, Smarzowski nie zrobił. No bo cóż mamy w jego filmach, czego byśmy od wieków nie wiedzieli - polski chłop, czy wieśniak - brudny i głupi jak but, milicjant czy policjant - skorumpowany łajdak, a Rosjanin - wiadomo gnojek i gwałciciel, a AK-owiec - święty męczennik. Było? Było, tysiąckrotnie, aż do nudności. Naprawdę wiele nie trzeba wymyślać, Wystarczy tylko zgrabnie to pokazać utarte oczywistości, żeby ludzie kwiczeli z zachwytu. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No właśnie, wielu się wydaje, że film jest mocny z powodu przekleństw i epatujących seksem scen. Bardziej ascetyczne produkcje często potrafią być naprawdę mocne bez tego nurzania się w szambie

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo lubię filmy Smarzowskiego. Ale ten wydał mi się nieco słabszy od wcześniejszych jego obrazów. Jak zwykle pozbawiona wszelkich kompromisów fabuła trochę mnie zmęczyła tym razem.

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja za filmami Smarzowskiego nie przepadam, zwyczajny populista,czekam kiedy zrobi coś przeciw poklaskowi widza polskiego, np. drugie "Pokłosie".

    OdpowiedzUsuń