wtorek, 8 maja 2007

Krwawy diament

Co najmniej 2 w 1:
1/Film wojenny, poruszający ważką kwestię ingerencji obcych mocarstw w polityke wewnętrzną i gospodarkę państw afrykańskich, w tym przypadku na przykładzie Sierra Leone i wojny domowej z roku 1990. I co najważniejsze, i najbardziej bolesne – film dotyka w tym wątku, w bardzo nieoględny sposób, siłowego wcielania nastoletnich (ok. 12/13 lat) chłopców w szeregi rebelianckich oddziałów zbrojnych. I tak jak Luis Mandoki w swoich „Głosach niewinności” pokazuje nam "tylko" polowanie salwadorskich wojska na chłopców - nie widzimy obrazów zalanych krwią, scen szkolenia, przeobrażania dzieci w maszynki do zabijania, tak E. Zwick bez ogródek ukazuje widzom przebieg tego procesu. Zaczyna się od komplementowania chłopców, że oto stają się mężczyznami (jakby największą cnotą mężczyzny było zabijanie wszystkich kto nawinie się pod rękę, w tym kobiet, dzieci i starców), później przekupywanie ich wszelkimi dobrami materialnymi, a dla znieczulenia jako premia – mocny narkotyk. O nauce zabijania nie wspomnę.

2/ Film sensacyjno przygodowy. Na tle tejże oto wojny, toczącej się o wpływy w polityce diamentowej, śledzimy przygody niejakiego Danny’ego Archera, afrykanera, rodem z Zimbabwe (Rodezja), zabijaki i przemytnika diamentów do sąsiedniej Liberii. Przypadek splótł go z rdzennym mieszkańcem Sierra Leone, rybakiem z małej wioski, którego wojenne losy, a dokładnie rebelianci, rzucili do kopalni diamentów, gdzie pewnego dnia udaje mu się wydobyć z rzeki niespotykanje urody i wielkości kamień. I tak się zaczyna....

Film ogląda się nawet w napięciu. Tematyka wojenna znacznie podnosi temperaturę akcji. Reżyser nie szczędzi okrucieństwa. Dla zrównoważenia, wplata nieco melodramatycznych nutek – np. znajomość, a może nawet coś więcej, Archera z amerykańską dziennikarką, która to znajmość ma bardzo korzystny wpływ na ich oboje. Ona trochę twardnieje, on z kolei mięknie, jeśli chodzi postawę wobec afrykańskiej rzeczywistości.
Niestety, reżyserowi nie udaje się uniknąć demagogicznych przemówień i typowego amerykańskiego zakończenia.

Jak dla mnie, nieco za duży misz-masz. Mam trochę mieszane uczucia. Nie wiem czy do końca fortunne jest połączenie kina typowo rozrywkowego, jakim jest burzliwe poszukiwanie diamentu, z poważnym kinem politycznym i problematyką wojen domowych w Afryce i wykorzystywaniem w niej dzieci. Ale może nie ma co narzekać. Może każda okazja jest dobra, by przypomnieć światu o kontynencie, na którym ludzie nie boją się Boga, bo piekło mają za życia i na co dzień.

Co prawda, nie jest to poziom „Hotelu Ruandy”, gdzie twórcy bardziej skupiają się na pewnej idei, niż sensacji i morderczej akcji wojennej, ale mimo wszystko wydaje mi się, że „Krwawy diament” wart jest zobaczenia. Mimo nawet rozmytego i dość naiwnego przesłania, by konsumenci diamentów, czyli baaaaardzo bogaci panowie i panie, dopytywali się przy kupnie o pochodzenie klejnotów.
Ten film, myślę, jaki by nie był, daje jednak pewien ogląd, a może niejednemu nawet otworzy oczy, na współczesną Afrykę i losy jej mieszkaców, a szczególnie dzieci.

Poza tym przepiękne zdjęcia zupełnie niezwykłych krajobrazów, często z lotu ptaka, które dodatkowo wzmacniają grozę i bezsens wojny.
A jeśli komuś nadal jeszcze za mało mężczyzny w Leonardo Di Caprio, myślę, że po tym filmie poczuje się choć trochę usatysfakcjonowany. Całkiem nieźle sobie poczyna sobie on jako biały twardziel na czarnym Lądzie.

Dopisane po dyskusjach z ludźmi, którzy "Krwawy diament" widzieli:
Za hipokryzję uważam, lamentowanie niektórych wrażliwych, którzy zarzucają producentom tego rodzaju filmów, że chcą się jedynie wzbogacić na nośnym ostatnio w kinie afrykańskim temacie, a dzieci i tak będą głodować, a wojny i tak będą trwać. To co, lepiej, żeby świat nadal tkwił w przeświadczeniu, że Afryka to takie coś bardzo duże, gdzie oprócz lwów i żyraf mieszkają leniwi Murzyni, którzy gdy byli wyrobnikami w zachodnich koloniach, jakimi były kiedyś ich ojczyzny, to mieli dobrze, a teraz skoro się wyzwolili, to niech maja za swoje? Nie każdy czyta Kapuścińskiego, a oficjalne media pokazują Afrykę tylko wtedy, gdy Angelina Jolie pojedzie tam w poszukiwaniu nowego kandydata do adopcji, albo gdy rzezie przybiorą już tak monstrualne wymiary, że stają się swoistą atrakcją wieczornych wiadomości. Ale czy takie skrótowe tv - "sensacje" podparte są jakąś sensowną analizą tych konfliktów? Raczej nie. Bo wtedy by głośno trzeba powiedzieć, że Afryka to niezła krowa dojna dla przemysłu zbrojeniowego niejednego zachodniego mocarstwa, albo świetne, bo tanie, źródło zaopatrywnia się w wszelkiego rodzaju minerały i kruszce. Takie analizy, czy po prostu informajce, znajdują tylko zainteresowani tematem i bynajmniej nie w publicznej telewizji, najbardziej dostepnym medium, czy Pani Domu, ale w odpowiednich publikacjach.

I nie zgadzam się z zarzutem, że takie filmy nikomu nie pomogą. Bo to, że się będzie mówiło w ten czy inny sposób, ale prawdziwie i coraz więcej o losie Czarnego Lądu, z pewnością poruszy prędzej czy później serce czy sumienie niejednego widza, wzbogaci jego świadomość o pewne fakty i być może JEDNAK kiedyś, gdzieś, powie on „Nie”. A to już będzie coś. Bo milczenie równa się przyzwoleniu.
Mamy już przykład z naszego europejskiego podwórka, że sztuka, film, może mieć także misyjną działalność. „Grbavica” jest tego przykladem.
Nie można tego typu filmów rozpatrywać tylko pod kątem żerowania na sensacji. To bardzo krzywdzące dla twórców, którzy poruszają takie, czasem niewygodne dla polityki, tematy.

Być może, że dzięki takiemu filmowi, jak "Krwawy diament", zgodnie z jego (może i naiwnym) przesłaniem, jakiś widz, obecny dwudziestolatek, gdy stanie się już bardzo bogaty i kupi swej ukochanej pierścionek z oszlifowanym diamentem, przypomni sobie JEDNAK dzieci z Sierra Leone, zaciągnięte na wojnę domową o przejęcie przez rdzennych mieszkańców, kontroli nad wydobyciem i dystrybucją tych kamieni. Taka refleksja, z pewnością nie uzdrowi świata ani Afryki, ale to i tak będzie „COŚ”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz