Warto by uczcić moją kolejną
kapitulację wobec internetu, czyli rejestrację na portalu społecznościowym,
"Facebookiem" zwanym, jakąś krótką notką na temat filmu o jego
założycielu Marku Zuckerbergu pt. "The Soacil Network" w reż. D.
Finchera. Pamiętam jak prawie 10 lat
temu broniłam się rękami i nogami przed pokusami i pułapkami sieci
internetowej. Najpierw było GG, później założyłam własne forum filmowe - z obu
działalności już zrezygnowałam. Straszne
pożeracze czasu i energii, nie dające mi nic w zamian. Krótkotrwałe
nawiązywanie powierzchownych niby znajomości, czasem quasi przyjaźni. Równolegle z forum zaczęłam pisać sobie o
filmach na blogach. I to ma największy sens. W końcu uległam facebookowi ,
wcześniej jeszcze był króciutki epizod z "Naszą klasą". I już
najchętniej bym się wyrejestrowała. Ale na film o ojcu dyrektorze FB jednak
poszłam, w ramach przekory, rzecz jasna. No i nie padłam
na kolana z zachwytu, ani przed Fincherem, ani przed Zuckerbergiem. Choć
jego historia nie jest opowiedziana najgorzej. O dziwo, wytrzymałam
dwie godziny nieustannej gadaniny, często o czarnej (jak dla mnie) magii
komputerowej. Znowu okazuje się, że najlepszym motorem działalności
człowieka
jest namiętność, i to ta niższego rzędu, jak np. zemsta z powodu
niespełnionej
miłości, ewentualnie chęć zaimponowania swej wybrance serca. Impulsem
mogą być
także kompleksy, potrzeba ich zrekompensowania czymś wyjątkowym,
pokazania
światu na co mnie stać z okrzykiem "ja wam jeszcze pokażę!". Tak,
wszystko to prawda, pod jednym tylko warunkiem, trzeba być piekielnie
inteligentnym i pojętnym, ekspertem w swej dziedzinie, żeby ta
rekompensata,
chęć zabłyśnięcia się udała. Inaczej można dołączyć, jako kolejny
eksponat, do
wielkiej kolekcji frustratów.
Fincher ukazuje raczej ciemniejszą stronę Marka Zuckerbergera - twórcy facebooka. W filmie zostaje on oskarżony, przez bogatych studentów Harvardu, o kradzież pomysłu na stronę oraz, przez swego przyjaciela i współzałożyciela strony, o zdradę. Po drodze zostaje posądzony przez przyjaciół o zakapowanie na policji, dla własnych korzyści, imprezy z dużą dozą narkotyków. Jednym słowem, facet nie wypada zbyt imponująco, co zresztą widać na plakatach - jego twarz opieczętowano słowami (w polskiej wersji) "geniusz, zdrajca, miliarder". Może to tak już musi być, żeby do czegoś dojść, trzeba mieć sporo talentu, ale jeszcze więcej zimnej krwi, odporności i pospolitego s... syństwa, by nie zostać zjedzonym w dżungli, gdzie wszyscy biją się o pierwsze miejsce.
Aktor grający główną rolę (Jesse Eisenberg) wypadł bardzo dobrze, nie można narzekać. Nawet Justin Timberlake mi się spodobał- grał Seana Parkera, czyli tego, który jak nikt na świecie wkurzył Metallicę. Ogólnie - film poprawny, ale mało imponujący, czyżby uszyty na miarę współczesnego bohatera? Prawdziwy Zuckerberg, prawdopodobnie, nie czuje dumy ze swej filmowej sylwetki. Tacy bohaterowie jakie czasy? Na szczęście, żeby sobie osłodzić filmowy wizerunek, może zerknąć na swoje imponujące konto bankowe, to jego zasobność, przede wszystkim, decyduje dziś o szacunku i uznaniu społecznym.
Fincher ukazuje raczej ciemniejszą stronę Marka Zuckerbergera - twórcy facebooka. W filmie zostaje on oskarżony, przez bogatych studentów Harvardu, o kradzież pomysłu na stronę oraz, przez swego przyjaciela i współzałożyciela strony, o zdradę. Po drodze zostaje posądzony przez przyjaciół o zakapowanie na policji, dla własnych korzyści, imprezy z dużą dozą narkotyków. Jednym słowem, facet nie wypada zbyt imponująco, co zresztą widać na plakatach - jego twarz opieczętowano słowami (w polskiej wersji) "geniusz, zdrajca, miliarder". Może to tak już musi być, żeby do czegoś dojść, trzeba mieć sporo talentu, ale jeszcze więcej zimnej krwi, odporności i pospolitego s... syństwa, by nie zostać zjedzonym w dżungli, gdzie wszyscy biją się o pierwsze miejsce.
Aktor grający główną rolę (Jesse Eisenberg) wypadł bardzo dobrze, nie można narzekać. Nawet Justin Timberlake mi się spodobał- grał Seana Parkera, czyli tego, który jak nikt na świecie wkurzył Metallicę. Ogólnie - film poprawny, ale mało imponujący, czyżby uszyty na miarę współczesnego bohatera? Prawdziwy Zuckerberg, prawdopodobnie, nie czuje dumy ze swej filmowej sylwetki. Tacy bohaterowie jakie czasy? Na szczęście, żeby sobie osłodzić filmowy wizerunek, może zerknąć na swoje imponujące konto bankowe, to jego zasobność, przede wszystkim, decyduje dziś o szacunku i uznaniu społecznym.
Bardzo trafna recenzja. Porusza nie tyle w głównej mierze aspekty czysto filmowe zawarte u Finchera ale całe przesłanie. Faktycznie, opowieść to tyleż kontrowersyjna co inspirująca. Od zera do milionera i...znów zera ? :) Do tego stwierdzenia trzeba by się ustosunkować po obejrzeniu "Social Network".
OdpowiedzUsuńA sam film ? Mam facebooka ale go nie lubię. Przed obejrzeniem wzbraniałem się, "film o fejsie?", "co tam może być ciekawego? ". Fincher swoim kunsztem pokazał,że "coś" może. Paradoksalnie po najmniej zajmującym filmie, można najbardziej docenić fachowość tego reżysera. Z takiego tematu powstał film bardzo dobry. To duże osiągnięcie.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na mojego bloga ;)
Dwayne
http://polfilmempoljajem.blogspot.com/
"Paradoksalnie po najmniej zajmującym filmie, można najbardziej docenić fachowość tego reżysera. Z takiego tematu powstał film bardzo dobry. To duże osiągnięcie." - dokładnie tak, masz rację.
OdpowiedzUsuńJa też jestem na FB i nie przepadam. Jestem ciekawa, kiedy facebook umrze? Bo chyba ludziom sie kiedyś ta zabawa znudzi.