piątek, 20 lipca 2012

Blue Valentine - reż. Derek Cianfrance

Dean i Cindy – czyli rewelacyjni Ryan Gosling i wdowa  po Ledgerze (no, prawie wdową, bo nie zdążyli wziąć ślubu) – Michelle Williams (wybaczcie,  ale jej osoba nieodłącznie będzie mi się kojarzyć z tą równie szybko rozbłyskującą jak i zgaszoną gwiazdą na firmamencie światowej kinematografii).  Oboje stworzyli przejmujący portret umierającej miłości. 
Często, w dniu ślubu i wesela życzymy młodej parze, by miłość (albo szczęście) jaka im towarzyszy w tamtej chwili zachowali przez całe życie. Bardzo piękne, i jakże proste, niewyszukane życzenie. Ale jakże trudno mu sprostać. Życie jak wiemy nie jest samospełniającym się koncertem życzeń.  Na szczęście, a więc i na miłość, jej trwanie,  a zwłaszcza w takim kształcie jak na początku, trzeba sobie mocno zapracować, a najpierw bardzo tego chcieć.

Cindy i Dean można powiedzieć, pobrali się z miłości. W każdym związku, mam wrażenie, jedno kocha bardziej, drugie mniej. Niestety, po jakimś czasie, samo kochanie przestaje wystarczać.  Szczególnie powinien o tym pamiętać ten/ta, która kocha bardziej.  Czy Cindy i Dean pielęgnowali swój związek, dbali by miłość sprzed kilku lat, miała tę samą moc co w dniu ślubu?

On jest robotnikiem,  pracuje w firmie, która zajmuje się przeprowadzkami. Ona, ambitna,  wybiera się na medycynę. On właśnie przeprowadził pewnego starszego pana do domu spokojnej starości. Do tego samego, w którym Cindy akurat jest z wizytą u babci. Tu się poznają. Dean zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Ona czuje do niego sympatię, która z czasem przekształci się w miłość.  Dean jest niesamowitym romantykiem, marzącym o tej jednej jedynej ukochanej, której odda swe serce i ciało. Cindy korzysta z uroków życia w każdej postaci od ukończenia 13 lat, czyli mieści się w średniej krajowej, od której  znacznie odstaje Dean.
Rodzice Deana  rozeszli się, gdy miał on 10 lat. Od tego czasu nie miał kontaktu z matką. Cindy  żyje w pełnej, ale nieszczęśliwej rodzinie – wszyscy się nie lubią, są ze sobą jedynie dla zachowania pozorów udanego stadła, jak pan Bóg przykazał.

Czyli - od początku, więcej ich dzieli niż łączy. Ale wiadomo miłość jest ślepa, wszystko pokona itd.  Jeśli taka jest potęga miłości, to dlaczego  tyle nieudanych związków wokoło?   
Ktoś po seansie wykrzyczy:  bo ona sama nie wie czego chce! Ma takiego fajnego, kochającego męża! Jest cudownym ojcem dla jej dziecka! Pracuje, co prawda co dzień na rauszu, jak to robotnik budowlany,  ale kasę do domu regularnie przynosi.  Z kolei ktoś inny ujmie się za Cindy, mając w pamięci to, co ona sama powiedziała Deanowi podczas nocy w hotelu na godziny, mającej uratować ich walące się w gruzy małżeństwo, że jest facetem jest bez ambicji, ma wielki potencjał, ale nic z nim nie robi, nie rozwija się,  i nie motywuje do rozwoju swojej żony. Ok, ale jemu na niczym tak nie zależy w życiu jak na byciu ojcem i mężem i tylko w tym chce się realizować, nie na tańcu, śpiewaniu, czy rzeźbieniu.  No dobrze, ale  ją to nudzi, ona niespełniona pani doktor, ma większe ambicje itd. 
Miłość ci wszystko wybaczy, miłość czyni cuda etc. – wszystko to prawda, ale tylko wtedy, gdy jest ślepa, a miłość ma to do siebie, że z biegiem czasu wzrok jej się poprawia :)

Poza tym, nad Cindy i Deanem, jak nad każdym z nas, wisi strach, by nie powielić schematu rodziny (albo rodziców) z której się pochodzi. Cindy panicznie bała się życia w małżeństwie bez miłości, utrzymywania go tylko dla dobra dzieci. Rozumiała, na swoim przykładzie, jak tego rodzaju dobro, jest źle pojmowane. Dean natomiast rozpaczliwie bronił się przed rozpadem związku – on z kolei bardzo dotkliwie odczuł brak rodzica, w tym przypadku matki, co  okaleczyło go w pewien sposób na całe życie.

I tak źle i tak niedobrze. Może najlepiej by było, gdyby jednak oboje wykazali wobec siebie więcej dobrej woli? Więcej ze sobą rozmawiali, byli otwarci na propozycje partnera,  brali pod uwagę wzajemne oczekiwania, zarówno wobec siebie, jak i wspólnego życia?  Nie można spocząć na laurach,  w samozachwycie nad swoją miłością do partnera, trzeba jeszcze zadbać, by ta miłość dawała obojgu szczęście.
Może, może… a może po prostu, odrzucając wszelkie filozofowanie, trzeba pogodzić się ze smutną i brutalną prawdą, jaką ktoś kiedyś odkrył,  że „miłość jest jak mydło, ubywa jej przy używaniu” ? 
Optymista powie -  może nie to, że jej  ubywa, ale że ewoluuje, wraz z nami. Zmienia się, dojrzewa, czasem jest bardziej wymagająca, a czasem bardziej tolerancyjna, czasem jak my sami, szalona, czasem nudna,  nic stałego i wiecznego nie ma na tej Ziemi, czemuż tego wymagać od miłości? 

Najsmutniejsze jest to, że największe szkody, w tym całym zmaganiu się dorosłych z  miłością, ponoszą ich dzieci. Dorośli jakoś się otrzepią, znajdą sobie nowego partnera, a dziecko całe życie odczuwa konsekwencje schyłku miłości rodziców, przenosząc je na swoje związki. I tak koło się kręci, aż do końca świata.

19 komentarzy:

  1. Polecam stronę z filmami www.bibliotekafilmowa.pl jakby ktoś chciał odpocząć przy ciekawym filmie. Bez rejestracji i za darmo ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry film o tym, co w życiu zdarza się nie raz. Gosling zmienia się w tym filmie nie do poznania! Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Film dobry, wyróżniający się, bardzo gorzki, niepowierzchowny... Williams świetna, ale Gosling... to chyba jego najlepsza rola, jaką widziałem.
    Tak się złożyło, że wczoraj obejrzałem "Musimy porozmawiać o Kevinie - i te oba filmy wydały mi się nieco podobne. Może dlatego, że penetrują ciemniejsze strony naszej psyche i nie oferują łatwych, optymistycznych rozwiązań?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za każdym razem, gdy oglądam film z Goslingiem, mówię sobie po, że to jego najlepsza rola, tak było po "Miłości Larsa", po "Drive", po "Pamiętniku", tak jest teraz po "Blue Valentine". Może mniejszy zachwyt wyraziłam po "Słabym punkcie".

      Fajnie, że zobaczyłeś już "Musimy porozmawiać o Kevinie", pewne podobieństwa da się wysnuć, masz rację. Tak jak piszesz, oba pozostawiają nas w pewnej bezradności nad tym co się z nami dzieje, że czasem, nie wystarczy tylko kogoś kochać, ale trzeba także myśleć, czy naszą miłością dajemy więcej szczęścia sobie, czy osobie, którą kochamy.

      Usuń
  4. Ale tak naprawdę nie wiemy, czy ze sobą rozmawiali. To, że tego w filmie nie ma, nie znaczy, że nie było w ogóle. Po prostu reżyser pokazuje początek i koniec. A to, co jest clue związku, tu jest nieistotne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozmawiali za dużo, bo Cindy to wypomina Deanowi. Zauważ to jest małżeństwo z kilkuletnim stażem,gdyby rozmawiali, ich relacje byłyby jednak bardziej przyjazne.
      To co pomiędzy jest istotne, tylko, że nie do końca jednoznaczne i jasno określone, tak jak nie da się w jednoznaczny sposób określić winy rozpadu związku, składa się na to wiele spraw (jak wyżej pisałam), a wina, jeśli o niej można mówić, leży po obu stronach.
      Sama wielka miłość to za mało, żeby przetrwać szczęśliwie w związku wiele lat. I to jest wyraźnie w tym filmie pokazane. Trzeba się jeszcze lubić, Cindy polubiła takiego Deana jakim był na początku, później jej takiego brakowało - okazał się trochę niechlujnym nygusem, może i fajnym wyluzowanym, ale ona widać miała inne oczekiwania, na które on sobie gwizdał, choć ją kochał.

      A poza tym, ważne jest, o ile nie najważniejsze w tym filmie, i nie bez powodu film rozpoczyna i kończy scena z małą córką, że na nieudanych i nieuratowanych związkach najbardziej cierpią dzieci. Tak jak to odczuli na sobie Cindy i Dean (ona chciała się wyrwać z chorego domu, a on chciał za wszelką cenę stworzyć swoją rodzinę, nawet go przed tym nie powstrzymała perspektywa wychowywania cudzego dziecka).
      Cindy co prawda, pociesza córkę, "nie martw się będzie dobrze, mamusia jest z tobą", ale wiadomo, że dobrze tak naprawdę nie będzie, dziewczynka na pewno odczuje brak ojca i odbije się to na jej psychice i na przyszłych związkach z mężczyznami.

      Usuń
    2. Ja bym poszedł w interpretacji scen z dzieckiem dalej. Nie chodzi tylko o wpływ, ale raczej o dziedziczną chorobę, która przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. I w tym sensie mogę uznać za uzasadnione niepokazywanie całego związku, ponieważ ziarno rozpadu nosimy w sobie od dzieciństwa. Ich związek musiał się rozpaść ze względu na ich własne historie rodzinne. Podobnie ich dziecko już na starcie wpisaną ma tragiczną historię związków.

      Usuń
    3. Jakby co, to takim właśnie wnioskiem konczę swój wpis :) (uzasadniając wcześniej, że oboje noszą w sobie to ziarno rozpadu) może trochę innymi slowy niż ty, ale wychodzi na to samo, cytuję:
      "Najsmutniejsze jest to, że największe szkody, w tym całym zmaganiu się dorosłych z miłością, ponoszą ich dzieci. Dorośli jakoś się otrzepią, znajdą sobie nowego partnera, a dziecko całe życie odczuwa konsekwencje schyłku miłości rodziców, przenosząc je na swoje związki. I tak koło się kręci, aż do końca świata."

      Czyli zgadzamy się.

      Usuń
    4. W tym względzie tak :)

      Usuń
  5. Na fali uwielbienia do Goslinga, które spadło na mnie niespodziane i przybrało rozmiary niemalże obsesji obejrzałam i Blue... i stwierdzam, że jest to kino rasowe, dobrze skonstruowane, i do tego zagrane mistrzosko. Jeśli lubisz Goslinga to polecam także "Miłość Larsa" z jego udziałem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Goslinga lubię i to bardzo. Sporo filmów z nim już znam, także "Miłość Larsa", zakręcony film! :)

      Usuń
  6. Smutne to wszystko. Smutny film, smutni ludzie. Nie lubię. Pewnie dlatego, że to niespełnienie, w różnych sferach, jest nam często takie bliskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No smutny, smutny, wydaje się, że bez rozsądnego rozwiązania przedstawionego problemu. Ale dlaczego takich filmów nie lubić? Ludzie, których rozmumiemy powinni nam być bliscy. Ja lubię. Wolę takie niż jakieś ckliwe happy megamelodramty, które wiadomo, że nie mają przełożenia w życiu, zazwyczaj, bo czasem wszsytko sie może zdarzyć. :)

      Usuń
  7. Jakoś nie widzę, żeby ktoś wspominał o muzyce w tym filmie. A ta, jest naprawdę przejmująca.

    OdpowiedzUsuń
  8. Daliśmy szansę Tobie. : Muzyka - owszem fajna, przyjemna, ale żeby przejmująca? Aż tak? Widać bardziej skupiłam się na obrazie, ale nie przeszkadzała, a to już coś.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cały czas film mam przed sobą, ale słyszałam, że film smutny, smutny i jeszcze raz smutny. To chyba w sam raz dla mnie, zobaczymy...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. ostatnio natchnęłam się na bardzo podobny film, koreańskie 'Po deszczu wychodzi słońce', gdzie śledzimy jeden dzień z życia młodego małżeństwa, tuż po tym jak kobieta oświadcza że odchodzi

    równie smutny film, o barierach nie do przezwyciężenia; niestandardowo nakręcony i zagrany, wart polecenia jeśli podobało wam się BV

    OdpowiedzUsuń
  11. "Po deszczu przychodzi słońce" - tytuł mimo wszystko optymistyczny. Korea. Zapamiętuję. :) Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  12. tak po prostu wspaniały film... :)

    OdpowiedzUsuń