środa, 18 lipca 2012

Senna - reż. Asif Kapadia

 Ayrton Senna –  czas jego świetności przypadł na lata, kiedy nie miałam specjalnie głowy interesować się się przystojniakami z toru Formuły 1. Choć, owszem, jego nazwisko wryło mi się w pamięć, nie tylko dlatego, że kojarzy mi się z senną, steraną obowiązkami domowymi matką dwójki szkrabów, jaką wtedy byłam, ale także z krzyczącymi z mediów informacjami  o jego sukcesach, niestety, przerwanych nagłą i gwałtowną śmiercią.  Jeśli w ten sposób odchodzi przystojny, młody,  w pełni sił i w pełni rozkwitu mężczyzna, nie sposób tego szybko zapomnieć. Tak więc z ciekawością sięgnęłam po dokument jemu poświęcony, tym bardziej, że wyszedł spod ręki Asifa Kapadii, Brytyjczyka hinduskiego, pochodzenia, autora  „Wojownika” – filmu, który spokojnie czeka na swoją kolej w mojej filmowej kolekcji.

 Wobec „Senny” nie miałam żadnych sprecyzowanych oczekiwań,  nie jestem przecież fanką czy znawczynią tego typu wyścigów. Po prostu – interesowało mnie, czego dowiem się o człowieku, który został obwołany mistrzem  wszech czasów w swojej dyscyplinie. 

Film Kapadiego jest doskonale zrealizowany. Perfekcyjnie zmontowany, wyłącznie z filmów archiwalnych, czasem wtrącone są mini, naprawdę mini, fragmenty wywiadów, czy jakichś okazjonalnych wypowiedzi, samego Senny,  jego najbliższych, czy to z kręgu rodziny, czy innych kierowców (Alaina Prosta), czy dziennikarzy sportowych - wszystko z tamtych czasów. Żadnego smęcenia, czy pienia ze strony żyjących współcześnie nie ma. I bardzo dobrze.

 Montaż, nie ważne, czy zgodny z chronologią wydarzeń – na przykład gdy chodzi o zatrwożony wyraz twarzy Senny,  lub jego jego wypowiedzi o Bogu, sprawia, że z biegiem czasu czujemy coraz większy niepokój. Po prostu – ten film ogląda się jak najlepszej wody thriller i to mimo wiedzy o tragicznym zakończeniu tej historii.

Jeśli chodzi o portret Senny, to właściwie otrzymujemy przed wszystkim portret kierowcy – mistrza. Ale uważny widz  z niedużych fragmentów wypowiedzi samego bohatera, jak i komentarza narratora zobaczy w nim także człowieka, nie tylko bardzo ambitnego i wojowniczego, a nawet zadziornego ale także  swoistego outsidera w środowisku. Jakby nie było do Europy przyjechał z Brazylii, młody i jeszcze nikomu nie znany. Władze Formuły 1 miały swoich pupilków. Senna ciągle odnosił wrażenie, że jest szykanowany przez różne, czasem niekorzystne dla niego, interpretacje przepisów. Co rusz podkreśla, że cały interes kręci się wokół polityki (władz związku i stajni samochodowych) i pieniędzy. Być może miał rację, albo jakiś kompleks, może na tle pochodzenia, może trudny charakter,  trudno powiedzieć. Pewne problemy są tylko w filmie zasygnalizowane, ale nie rozstrzygnięte.

Jedno co wiadomo na pewno o Sennie, jako człowieku, to to, że wierzył głęboko w Boga. To w jego łasce upatrywał swoich sukcesów.  Pewne jest także, że był nałogowcem, jeśli chodzi o zwycięstwa – liczyły się tylko  wygrane wyścigi, one dawały mu największą rozkosz, do której nieustannie dążył. Hm, można nawet powiedzieć, że umarł z miłości. Czy może być coś piękniejszego? Szkoda tylko, że tak wcześnie. Ale czy rzeczywiście wcześnie?  Można na sprawę spojrzeć z innej strony - może właśnie dostąpił od Boga (który wg niego kierował jego życiem) kolejnej łaski - nie dane mu było  doczekać momentu prawdziwej i nieodwołalnej klęski, a tego by chyba tak spokojnie nie przeżył (a 34 lata, to wiek, w którym przychodzi już czas ustąpić miejsca młodszym).

Pewnie dlatego, z powodu wielkiej miłości do ścigania się,  tak mało, a właściwie niczego, nie dowiadujemy się z filmu o życiu osobistym Senny. Jeśli by ktoś liczył na jakieś sensacje, skandale towarzyskie –  nic  z tego. Senna to Senna – tor wyścigowy to jego namiętność, a najwięcej emocji dostarczała mu rywalizacja z Alainem Prostem.  O czym pewnie, miłośnicy tego sportu i tak wiedzieli przed filmem.

Ten dokument,  jak przypuszczam, może zadowolić w pełni  takich widzów jak ja, którzy coś tam kiedyś Sennie liznęli, albo też zupełnych świeżaków, nie znających jeszcze tego nazwiska. Bardziej obeznani z tematem, mogą być nieco zawiedzeni, a być może, jednak,  niektórzy z  zadowoleniem obejrzą jeszcze raz historyczne fragmenty wielkich wyścigów, zwycięstw i upokorzeń, bo i takich doznawał na torze wielki Senna.  Tak czy tak, czasu na pewno nikt nie zmarnuje.

2 komentarze:

  1. Witam, "Senna" to wg mnie świetny dokument, wycinek z życia sportowego i nie tylko rewelacyjnego kierowcy, którego niestety od wielu lat nie ma już wśród nas. Zgadzam się, że nie przekazuje nic nowego, ale jest zrealizowany pięknie, hołd dla Ayrtona. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć. Cieszy mnie, że mamy podobną opinię o tym filmie. Mam nadzieję, ze znajdzie się takich więcej. :)

      Usuń