piątek, 11 października 2013

Grawitacja - reż. Alfonso Cuaron

Nazajutrz po seansie, spytałam męża, którego udało mi się wyciągnąć z pracy i namówić na kino, co mu się najbardziej spodobało w "Grawitacji". Oto jaką usłyszałam odpowiedź: "kawa z żoną przed filmem". No fajnie, pomyślałam sobie, wolałabym ją co prawda wypić w jakimś małym przytulnym lokaliku, niż w hallu przed kinem Imax, ale niech będzie, przyjmuję te słowa za dobrą monetę i wróżbę, że może znowu za rok, lud dwa wybierzemy się na kawę do kina. Ale jak się to ma do oceny filmu? Cuaron chyba by nie był zachwycony.  A ta ocena ma się podobnie do mojej opinii o "Grawitacji". Poza efektami technicznymi, udającymi przestrzeń kosmiczną, nie ma w tym filmie nic więcej. A przynajmniej ja niczego więcej ani nie dostrzegłam, ani nie poczułam. Los pani kosmonautki o męski imieniu Ryan, mnie specjalonie nie obchodził. Tym bardziej, że przeczuwałam, iż ucieczka z przerażającej przestrzeni kosmicznej musi się jej udać, w końcu reprezentuje amerykańską firmę NASA. Ta kobieta nie zdążyła sobie zaskarbić mojej sympatii, podobnie jak jej towarzysz niedoli pan Matt Kowalski, chociaż ten drugi bardzo się starał nie tylko o moja symaptię, ale i o symaptię Ryan, sypiąc dowcipamia jak z rękawa, co by umilić nam czas wspólnego pobytu w stanie nieważkości. Owszem, starano się przemycić jakieś szczątkowe informacje o ogromnym pechu życiowym Ryan, ale niestety, Bullock będąc większość czasu w skafandrze i hełmie kosmicznym nie miała okazji wzbudzić jakichś głębszych emocji (np. współczucia) na swój temat. Opowiadanie o śmierci córeczki, wydało mi się marnym i zbyt wyświechtanym chwytem na zdobycie zainteresowania. Ale, uważam, że bardzo ładnie iż realizatorzy filmu, bracia Cuaron, postawili tym razem na herosa (kosmosu) będącego kobietą. Co prawda, nie mogła się obyć bez męskiej pomocy, ale co tam, nie ma kołaczy bez współpracy, tym bardziej męsko-damskiej. Choć tym razem, mężczyzna nie służył silnym ramieniem, a bardziej duchem.

Nie obyło się także bez kilku żelaznych amerykańskich stereotypów, jeśli chodzi o kino amerykańskie traktujące o wojnie, czy kosmosie. Znowu pojawiają się źli Rosjanie. Szczątki rosyjskiego satelity (oczywiście, szpiegujacego USA) zagrażają ekipie naprawiającej telskop Hubbla. To one są przyczyną całego nieszczęścia, które zgodnie z powiedzeniem, iż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, obraca się na korzyść Ryan.

Pojawia się też opuszczona chińska stacja orbitalna Tiangong.  A jakże, Ameryka nie może zapomnieć o Chińczykach, mając u nich niebotyczny dług gospodarczy. A więc mamy kolejny grzecznościowy ukłon, tym razem w stronę państwa Środka. To ich stacja ocala życie dzielnej Ryan. To dzięki ich stacji łapie ona kontakt z Ziemią, a dokładnie z przemiłym Chińczykiem, jego psem i dzieckiem. To dzięki ich kapsule Ryan odrodzi się na nowo, wychodząc z niej (po wcześniejszym wodowaniu) niczym kolos, któremu teraz żadne nieszczęścia tej Ziemi nie będą groźne. No pięknie, Chińczycy poczują z pewnością satysfakację, w odróżnieniu od Rosjan -  znowu ukazano ich jako amatarów mocnej wódki (to już jest naprawdę nudne), której nie odpuszczają nawet w kosmosie.

No dobrze, to już wiadomo, fabuła jest bardzo kiepska. Widać jak na dłoni, że twórcy musieli ciąć koszty, sami napisali mizerny scenriusz, wynajęli dwóch aktorów, jednego tylko w 1/3, skupili się głównie na kosztach dla techników. Acha, jeszcze muzyka, oczywiście - pan Steven Price i kinooperator, bardzo dobry, rodak Cuaronów, Emmanuel Lubetzky. Co do muzyki - straszna. Jedynie na samym początku dało się wytrzymać, później, gdy Ryan walczyła z kosmicznymi śmieciami (warto zauważyć, że człowiek zaśmieca nie tylko swoją planetę) było okropnie, była pompatyczna, niesamowicie głośna, denerwująca wprost kosmicznie. Modliłam się, żeby ta Ryan jak najszybciej doleciała do Ziemi, żeby się ta męka dla moich uszu wreszcie skończyła. Jak dla mnie, kompozycje Price'a przyczyniły się w znacznym stopniu do znielubienia "Gravitacji" (ona jest także niedobra dlatego, że to przez nią dojrzałym paniom i panom opadają policzki).

Ale za to ładny był obraz. Pomijam Sandrę Bullock, bo za nią nie przepadam, ale muszę obiektywnie stwierdzić, że płynąc w stacji Sojuz w samej bieliźnie prezentowała się seksownie. Ale nagrać to się ona nie nagrała, a jeszcze mniej się nagrał Clooney (na którego tak liczył mój małżonek). No ale przecież głównym i tytułowym bohaterem jest pani Grawitacja.
Piękna, choć trochę mniej niepokojąca niż się spodziewałam, była nieskończona przestrzeń kosmiczna i widoki Ziemi jakie można z jej perspektywy oglądać. Szkoda tylko, że gdy Matt krzyczał do Ryan "widzę Ganges, jest taki piękny!" nie dane nam było tego zobaczyć. Musieliśmy mu, tak jak i Ryan, uwierzyć na słowo. No właśnie, niby były te zdjęcia Ziemi z kosmosu, ale tak naprawdę niczego znajomego nie udało mi się rozpoznać. Znowu rozczarowanie.

No i to właściwie wszystko. Kolejny spektakularny film w 3D jaki widziałam, to już drugi. I stwierdzam, że to nie jest kino dla mnie, zbyt dużo tu spekulacji, na osiągnięcie dobrego, trzy wymiarowego obrazu, a za mało treści, emocji, głębi, wspaniałych historii, które nie potrzebują tak po prawdzie efektów technicznych na miarę XXI wieku, bo potrafią obronić się same.

32 komentarze:

  1. Widzę, że na co drugim blogu filmowym pojawia się recenzja "Grawitacji". Twoja jednak się wyróżnia, bo krytykujesz film, zaś znaczna większość recenzentów rozpływa się w zachwytach. Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że to najlepszy film roku.
    Od ponad pół roku nie byłem w kinie, w końcu chciałbym się na coś wybrać, ale jakoś bieżący repertuar niczym mnie nie przyciąga. Bullock i Clooney nie należą do moich ulubieńców, ale jak scenariusz jest dobry to na pewno nie zepsują filmu. Jednak 'kosmiczna tematyka' średnio mnie interesuje, więc raczej pójdę na coś innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej pójdź na coś innego. Chociaż, ja nie żałuję, że byłam na "grawitacji", mimo braku uwielbienia dla filmów z obszaru kosmosu. Byłam, zobaczyłam, nie zachwyciłam się tak bardzo jak większość, ale wiem, jak wygląda kosmos w kinie w wersji 3D. A wygląda całkiem całkiem, chociaż, tak jak już wspominałam, liczyłam na większy strach, przerażenie ogromem przestrzeni, pustki, ale nie było źle.
      Ja ostatnio do kina chodzę coraz rzadziej. Wole poogladać film w zaciszu domowym, w spokoju, z możliwością przewinięcia (do tyłu), jeśli trzeba z jakiegoś powodu, albo do przodu, gdy film przynudza. Nikt mi nie mlaska za uchem, nie siorbie, nie trzaska zębami o twarde orzeszki (tak miałam w czasie tego seansu, na szczęście facet był chyba bardzo głodny, bo dość szybko skończył, ale za to później sprawdzał cos na komórce), zero rozproszenia, maksimum skupienia.

      Dzisiaj wyczytałam w gazecie zdanie fachowca, w "GrawitacjI" nie są zachowane zasady BHP, ale za to są zachowane zasady fizyki. To już coś, kolejny plus dla filmu. Ja sobie co prawda zachowaniem praw fizyki głowy absolutnie nie zaprzątałam, bo się na nich kompletnie nie znam, ale domyślam się, że może to być zachętą dla ewentualnych amatorów wyjścia do kina na ten film. :)
      Powiedz później, na co się wybierzesz do kina. :)

      Usuń
    2. Ostatnio to chyba na "Django" byłem w kinie, więc już dość dawno. Potem w repertuarze kinowym nie znalazłem nic, co by mnie zainteresowało. Wprawdzie chciałem pójść na "Only God Forgives", ale niestety w lubelskich kinach go nie znalazłem, zaś negatywne recenzje sprawiły że nawet na kompie nie miałem ochoty go oglądać. Chciałem też pójść na "Byzantium", ale niestety w lubelskim Cinema City również został on zlekceważony, obejrzałem więc w domowym zaciszu i bardzo mi się spodobał. Zwykle na kompie nie oglądam nowych filmów, bo mam wyrzuty sumienia, czuję się jakbym okradał filmowców, dlatego na komputerze oglądam zwykle filmy stare, zapomniane, których nie pokazuje nawet telewizja ;)
      Z bieżącego repertuaru kinowego najbardziej jestem ciekaw filmu "Naznaczony: rozdział 2", gdyż bardzo mi się podobała część pierwsza. Możliwe więc, że w najbliższym czasie ten film obejrzę na dużym ekranie.

      Usuń
    3. Mariusz, faktycznie bardzo mało krytycznych opinii na temat filmu Grawitacja na blogach. Ciekawe. Kampanię reklamową mieli świetną, więc już się miałam wybrać, ale na szczęście sczytałam Babkę ;) hehhe
      Pozdrawiam,
      Ania

      Usuń
    4. @Mariusz
      Ja ostatnio chyba byłam na "Wielkim Gatsby'm" i nie żałowałam. Nie wspominając już o "Django". ::)
      "Naznaczony" - widziałam I cz. byłam bardzo rozczarowana. Słyszałam, że dwójka jest lepsza.
      Nie udało mi się pójść na najnowszy film Refna. Ale nie żałuję, jest tyle filmów do oglądania, że głowa boli. Poczekam, aż będzie w TV lub na dvd.
      Na kompie oglądam filmy rzadko, tylko wtedy, jeśli mi na czymś bardzo zależy, a nie można go osiągnąć w inny sposób. Najczęściej uzbrajam się w cierpliwość i czekam aż... zapomnę, bo ciągle pojawia się coś nowego co zaabsorbuje moją uwagę.
      Stare filmy, jak wiesz, oglądam dość rzadko, bo ciągle dzieje się coś nowego na świecie, co znajduje odbicie na ekranie.

      @ A. Kiedrzyńska
      Zawsze mam wyrzuty sumienia, jeśli ktoś zrazi sie do filmu po moim wpisie. Bo nie taki mój cel pisania (zachęta czy zniechęcenie). Wolałabym, żebyś zobaczyła, sprawdziła czy mam rację, stanęła w obronie filmu, albo mi przyklasnęła. Może byśmy się nawet trochę pospierały. :)
      Również pozdrawiam, Ciebie, Mariusza i wszystkich! :)

      Usuń
  2. Pierwsze co mnie właśnie odrzuca od Grawitacji to Bullock. Clooney'a bym przełknął. Ale właśnie Sandra Bullock i jej wszystkie komedie romantyczne po prostu mi nie pasują do s-f.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za Sandrą B. też nie przepadam, pewnie dlatego, że nie poraziła mnie jak do tej pory swoim aktorstwem. Nie mam jej za złe, ze gra w komediach, bo one też bywają fajne i można na nich świetnie wypłynąć, taki na przykład Billy Crystal. Gdy widzę jej nazwisko, podobnie jak to jest też w przypadku Angeliny Jolie, raczej z filmu rezygnuję, Nie przekonuje mnie, że film jest wart zachodu dzięki jej udziałowi. Podobnie jest jak się okazuje także z"Grawitacją". Jedyne co jest warte zachodu, to zdjęcia i efekty 3D.

      Usuń
  3. Cieszę się, że przeczytałam tę recenzję. Tylko się utwierdziłam w przekonaniu, że szanse na to, iż zostanę fanką filmów w 3D (zwłaszcza "kosmicznych") coraz bardziej maleją. W aktualnym repertuarze kin bardzo mnie ciekawią polskie tytuły, dlatego z pewnością w następnym tygodniu wybiorę się na coś z rodzimego podwórka :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie jestem fanką filmów "kosmicznych" ani SF w ogóle. Ale na "Grawitację" wybrałam się, bo byłam ciekawa tej nieskończonej przestrzeni kosmicznej, jak to wypadnie w 3D, czy faktycznie będzie to przerażające. Kiedyś myśl o ogromie i nieskończoności Wszechświata napawała mnie ogromną grozą. Nie mogłam o tym myśleć za dużo, bo mogłabym zwariować, tak mi się wydawało. Tak że nawet chętnie poszłam na ten film, mimo Sandry Bullock, za którą nie przepadam. Poza tym był to jedyny film, na który wiedziałam, że mogę wyciągnąć męża do kina (oprócz kosmosu przyciągnął go także Clooney :)
      Seansu nie żałuję, mimo, że się nudziłam, bo choć przestrzeń w 3D nie przerażała mnie tak bardzo jak bym sobie tego życzyła, to jednak było fajnie ją zobaczyć, no i jej perspektywy pooglądać oczami kosmonautów naszą planetę.
      Co do polskich filmów, masz rację, ostatnio pojawiło się nieco ciekawych tytułów. Ja planuję zobaczyć "Idę", "Papuszę", "Chce się żyć", no i "W imię". To ostatnie trochę zjechane przez widzów i krytyków, ale ja się nie przejmuję, bo Małgośkę lubię, zawsze coś dla siebie fajnego znajdę w jej filmach. Może nie zawsze jej filmy są do końca doskonałe, ale ja wiem, że ona ma coś istotnego powiedzenia.
      Również pozdrawiam. :)

      Usuń
  4. Ja się cieszę, że przeczytałem ten tekst dopiero po obejrzeniu filmu - bo tylu szczegółów filmu łącznie z zakończeniem historii to rzadko spotykam na blogach, wow! Przy okazji pojęcie filmu amerykańskiego może być trochę mylne w tej sytuacji bo bardzo duży budżet pochodzi również z UK. W dzisiejszych czasach trudno mówić o kinie narodowym i jako takie je krytykować, ale to pewnie moja odosobniona opinia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Salonie Filmowy, nie podejrzewasz chyba, że pisząc od prawie 10 lat blog filmowy, nie mam na tyle rozumu, żeby spojrzeć choćby na filmweb i sprawdzić kto produkował ten film. Wiem, że oprócz USA maczało w nim także UK, i zdaję sobie sprawę, że żyjąc, jak to ładnie nazywają, w globalnej wiosce, granice produkcji filmowej także są płynne, zdarzają się przecież najprzeróżniejsze kooprodukcje, często takie o jakie byśmy nie podejrzewali dane kinematografie, że mogą się połaczyć w słusznym celu, także zarobkowym. Np. "Dziewczynka w trampkach" - Arabia Saudyjska i Niemcy.
      Ale chyba nie zaprzeczysz, że choć "grawitację" produkowało USA, przy znacznym udziale UK, to jednak bohaterowie są Amerykanami, reprezentują zdobycze kosmiczne USA oraz firmę NASA (chyba zauważyłeś naszywki na skafandrach?). Nie wiem jaki cel był twej uwagi, podejrzewam, że jest to zwyczajne zrzędzenie, bo nie wymądrzanie przecież, prawda? A że ujawniłam nieco z treści filmu? A nawet zakończenie - jak grzmisz? Chyba nikt z widzów przy zdrowych zmysłach nie podejrzewa, że dwójka bohaterów USA polegnie w kosmosie zabita przez szczątki ruskiego satelity???? !!!! A że tym razem padło na kobietę, jako zwyciężczynię? o tym widz od razu dowiaduje się zaraz na początku filmu. A poza tym czytam trochę recenzji zawodowców i czasem biorę z nich przykład, bo oni sobie też nieźle swawolą z ujawnianiem treści recenzując. A poza tym, piszę jak lubię, czuję i wiem, co najwyżej możesz nie czytać, jeśli sie nie podoba. :)

      Usuń
  5. ,,...podejrzewam, że jest to zwyczajne zrzędzenie, bo nie wymądrzanie przecież,
    prawda?...'' - :D :D Jeszcze mu napisz, że Titanic zatonie, Szakal nie zabije De Gaulle'a, a Vader jest ojcem Skywalkera, to Ci wytoczy proces o kradzież szczęśliwego dzieciństwa.
    Filmu nie widziałem, ale mam w planie. Cienka fabuła mnie nie odrzuca , tu siła tkwi, podejrzewam, w samej wizji i technice. I takie mam wyłącznie nastawienie - dac się pochłonąc obrazom.
    Bullock mnie ani grzeje , ani ziębi, Clooney, to powinien moim zdaniem suczych synów grywac częściej - dla mnie życiową rolę zagrał w ' od Zmierzchu do Świtu'. Szanuję go też za ' Syrianę' - nie chodzi tylko o rolę, ale że w ogóle doprowadził do powstania tak demaskatorskiego filmu.


    OdpowiedzUsuń
  6. :)
    " takie mam wyłącznie nastawienie - dac się pochłonąc obrazom.". Też miałam takie nastawienie, ale po krótkim czasie, przyzwyczaiłam się (na dobrą sprawę obrazy były dwa, no może trzy - przestrzeń przeplatana widoczkami Ziemi i wnętrza zrupieciałych stacji kosmicznych). Nie liczyłam na wielką historię, zdawałam sobie sprawę na co idę, ale nie spodziewałam się, że będzie tak cienko. W ogole mnie nie ruszało, to co dzieje się z Ryan.

    Hm, za co ja lubię Clooneya? Znalazło by się parę ról, ale żadna jeszcze nie rozgrzała mnie do czerwoności. Bardziej takie letnie, albo czasem ciepłe są. Filmów wymienionych przez Ciebie jeszcze nie widziałam. gdy słyszę Clooney widzę od razu Claytona (Michaela), ale zaraz pojawiają sie kolejne postaci, np. ze "Spadkobierców" czy świetna "Bracie, gdzie jesteś?" - to było coś!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja myślę, że z "Grawitacją" może być podobnie jak z "Avatarem" czyli że w 3D świetnie się ogląda, a na małym ekranie film mnóstwo traci i staje się "pustą wydmuszką".
    Clooney jest wszechstronny, widziałem go w roli dramatycznej, komediowej i jako bad guya - i zawsze był znakomity. Mógłby to być jeden z moich ulubionych aktorów, gdybym widział więcej filmów z jego udziałem, ale niestety "Spadkobierców", "Claytona" i paru innych jego filmów jeszcze nie widziałem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie widziałam Avatara w żadnej wersji, ale przypuszczam, że na małym ekranie może być ciekawszy od "Grawitacji". Ciekawe jak sądzą ci, którzy widzieli oba filmy.
    Co do Clooneya, to na pewno masz rację, sprawdza się w każdym gatunku, zdecydowanie. I przepięknie dojrzewa (ujmijmy to tak) jako mężczyzna. Jak dla mnie, być może brakuje mu jakiejś jednej bardzo mocnej roli, która przebiłaby wszystkie jakie zagrał i wyszłaby na prowadzenie. A może po prostu ma zbyt wiele dobrych ról i trudno wybrać tę jedną. Ale gdy tak sobie przeglądam jego dorobek, to przypominają mi się te, ktore kiedyś bardzo chwaliłam, np. "W chmurach", czy "Okrucieństwo nie do przyjęcia". Kto wie, może nawet bardziej lubię go w komedii.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja pierdziu, po recenzjach na wszystkich blogach jestem w stanie opowiedzieć ten film bez oglądania. Dlaczego, dlaczego?! Już wiem że Sandrze córka zmarła, że skontaktowała się w pewnym momencie z Ziemią, że George jest jak zawsze Georgem, że bedzie pożar, deszcz odłamków, brak tlenu. I że na końcu się uratuje. Nie możecie napisać, że są spoilery? Da się przecież napisać bez nich recenzję. Już mi się odechciało tego filmu skoro i tak wszystko wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak samo mam z filmem Wajdy o Wałęsie. Tyle już naczytałem się o nim, że chyba wiem dokładnie o czym będzie i nie chce mi się go oglądać :D :D

      Usuń
    2. @ Dolina K.
      Daj sobie spokój z tą hipokryzją.Sama powinnaś przy tym swoim komentarzu ostrzec przed spoilerami, bo ich tu naładowałaś od cholery.

      Usuń
    3. No to chyba wynika z kontekstu wypowiedzi że te spoilery się w niej znajdą. Gdy napisałam: "Już wiem że...." to każdy czytający ze zrozumieniem człowiek bedzie wiedział, że zdradzę fabułę. Nie wymagam od babki filmowej za każdym razem pisania [SPOILER], nie wymagam od niej niczego. Poza tym wypisałam te, które znajdują się w tekście powyżej. Ale przykro mi bardzo jeśli czujesz się rozczarowany, niestety w komentarzach bloggera nie ma opcji edytowania posta.

      Usuń
    4. Ne przejmuj się...

      Usuń
  10. Dolino Kulturalna, no cóż, mogę ci jedynie poradzić, żebyś, tak ja to robię, nie czytała recenzji przed zobaczeniem filmu, albo tak na wszelki wypadek nie czytała przynajmniej mojego blogu. Nie zaznaczam spoilerów, bo nie lubię, dzielę się wrażeniami, emocjami. Traktuję moje pisanie, nie jako reklamę czy zachętę do pójścia do kina, a bardziej jako przyczynek, albo zachętę, do dyskusji, o różnych sprawach, także życiowych, a nie da się tego robić, bez pisania o przypadkach fabularnych, dziejących się na ekranie.

    @ Mariusz, no nie żartuj, że film o Wałęsie, którego życie przewalcowano już wcześniej , nie wspominając także o IPN-ie, mógłby być jakimkolwiek odkryciem czy zaskoczeniem.
    Nie rozumiem, po co czytacie recenzje, skoro chcecie, by film był dla was totalnym odkryciem czy zaskoczeniem? Wystarczy się przelecieć po gwiazdkach (dodają je często przy recenzjach). Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ależ ostro potraktowałaś Grawitację. I niby masz rację, zwłaszcza jeśli chodzi o fabułę. Ale są takie filmy, w których fabuła mnie zupełnie nie interesuje. Jak "Blue" Dereka Jarmana i właśnie "Grawitacja". Czasem wystarcza sam obraz i to, jakie emocje we mnie wzbudza. "Grawitacja" zaparła mi dech i wyszedłem z kina oniemiały. Nie jestem zwolennikiem 3D, a już szczególnie konwersji do 3D. Dzięki Cuaronowi po raz pierwszy zobaczyłem, że ta technologia ma sens, że może się sprawdzić w gatunku innym niż slasher.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem, twoją fascynację obrazem filmowym, ja też nie jestem na ten obraz nieczuła, ale fajnie jest jeśli idzie on pod rękę z przyzwoitą fabułą. Dla mnie mistrzostwem idealnego układu obrazu, fabuły, a na dodatek jeszcze muzyki jest "Propozycja". Na pewno jeszcze by się coś podobnego znalazło, gdybym dłużej pomyślała.
      Z tego względu właśnie, jak oceniasz "Grawitację" nie jest moim celem zniechęcanie do tego filmu (zresztą w ogóle, zniechęcanie nie jest moim zamiarem - zbyt kocham kino i artystów, czy ludzi, ktorzy je tworzą), bo myślę, że znajdzie się wielu tobie podobnych w odbiorze tego obrazu.
      /Pamiętam, kiedyś na jednym z nieistniejących forów, była dyskusja, czy słusznym jest okreslanie filmu jak "obraz" - otóż jak widać z naszej rozmowy, jak bardziej jest to określnie zasadne. :) /
      A że ktoś może nabrać dystansu do "Grawitacji" po przeczyatniu mojego wpisu? No cóż, ja po przeczytaniu Twojego poczułam się bardzo zachęcona, ale nie narzekam, że widziałam to cudo współczesnej kinowej techniki, trzeba być, zobaczyć, i albo umrzeć z zachwytu, albo nie dać się zwariować. Bo jak tak dalej pójdzie namnoży nam się mnóstwo technicznych filmowych cacuszek, albo wydmuszek. Też są potrzebne, czasem trzeba się rozerwać, ale obawiam się, że mamy już wystarczająco dużo przeróżnych błyskotek i gadżetów w otaczającej nas rzeczywistości.

      Usuń
  12. Wolnoć Tomku w swoim domku, dla mnie recenzja ma dwa wymiary: zachęta/zniechęcenie do obejrzenia czegoś albo podzielenie się wrażeniami po emisji. Słyszałam na innym blogu że skrytykowałaś film, to chciałam się przekonać. Żałuję jedynie że na stronie głównej albo na początku posta nie umieszczasz informacji o spoilerach, ale każdy może prowadzić bloga jak chce. Na szczęście przestałam czytać dalej gdy tylko się zorientowałam.

    Nie muszę czytać Twojego bloga, pewnie. Ale skoro już na niego weszłam to poczułam się tak, jakbym znała zakończenie "Szóstego zmysłu" przed jego obejrzeniem, mimo że "Grawitacja" jest produkcją przewidywalną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To oczywiście odpowiedź do @Babka Filmowa

      Usuń
    2. DK - rozumiem Cię, żałuję, ale poprawy raczej nie przyrzekam. Zachęcam wpadanie na mojego bloga po filmie. Ale uważam, że przesadzasz z jojczeniem na spojlery, nie jest tak źle, zobacz na inne moje wpisy. W razie czego powtarzam, są jeszcze gwiazdki, One są najbezpieczniejsze. Ja mam kilku ulubionych recenzentów, jak czuję się bezradna patrzę iloma gwiazdkami (czasem są to kółeczka) obdarzyli dany tytuł, a i tak czasami czuję, że mnie zawiedli. Człowiek jest tylko człowiekiem, jak mawiają biskupi tłumaczący się z pedofilii swoich podwładnych (sorry za wtręt).
      Czy nie możesz wybierać filmów do oglądania kierując się swoimi zainteresowaniami i intuicją? Tak bardzo musisz mieć przewodników?
      Pozdrawiam, nie gniewaj się. :)

      Usuń
    3. Ale ja się wcale nie gniewam, poczułam się w pierwszej chwili zawiedziona ale wobec filmu o tak ubogiej fabule i takim stopniu przewidywalności w sumie samemu można się wszystkiego domyślić. Problemy na które w prawdziwym życiu macha się ręką, w internecie urastają do rangi apokalipsy, i jak widzisz mnie też to nie omija :)

      Ba, zazwyczaj to ja w ogóle nie czytam recenzji, ani przed, ani po, żeby nie mieszać sobie własnej opinii. Mam jednak kilka ulubionych blogów o kulturze, u których czytam wszystko, i na jednym znalazłam do Ciebie odesłanie. A że skrytykowałaś film, który wszyscy chwalą, siłą rzeczy z zainteresowaniem się ku Twojemu blogowi zwróciłam.

      I tego by tylko brakowało, bym Cię pouczała. Jak już mówiłam, blogi to bardzo indywidualna sprawa i każdy może na nich robić, co im się żywnie podoba. I choć porady na temat nie czytania recenzji, a jedynie sprawdzania ilości gwiazdek przed seansem uważam za odrobinę uwłaczające mojej inteligencji (no powiem, że sama byłabym w stanie wpaść na taki pomysł), to puszczę to mimo uszu.

      Pozdrawiam,
      DK

      Usuń
    4. Czasami bywam uszczypliwa, taka już moja uroda, Nie przysparza mi to wielu przyjaciół, ludzie raczej zamiast szczypania wolą głaskanie. Ale czasem trafiam na masochistów i bywa ok.

      Jestem pewna, że potrafisz sama wpaść na ten pomysł (gwiazdki), to przecież nie jest żadne odkrycie, chciałam ci tylko o nim przypomnieć, że to świetna i bezpieczna metoda na poznanie opinii o filmie, bez ryzyka odkrycia szczegółów fabuły. :)
      Pozdrawiam i życzę miłego odbioru "Grawitacji". Jak już wiesz, z komentarzy, nie chodzi w tym filmie o treść, a o obraz. Tak więc możesz bezpiecznie udać się na seans, nawet po przeczytaniu mojej impresji. :)

      Usuń
  13. Wybacz, ale ubawiły mnie Twoje wrażenia, bo były momentami ekstremalnie podobne do moich :-)
    W tym filmie szalenie podobały mi się piękne zdjęcia, no i ta muzyka na którą kręcisz nosem. Jeśli chodzi o całą resztę to jak najbardziej się z Tobą zgadzam. Bullock mnie irytowała, fabuła męczyła, a George rozczarował, bo liczyłam na jego piękny występ, który suma sumarum był udany. Mój mąż po wyjściu z kina powiedział: "szału nie było", ot i takie podsumowanie.

    OdpowiedzUsuń
  14. Cieszę się, że wprawiłam Cię w dobry humor. :) A możesz to sobie wyobrazić, że Sandra Bullock może walczyć o Oskara za Grawitację i ludzie, widzowie, jej tego życzą? Naprawdę nie rozumiem, za co. Czym ona się tu popisała, oprócz dyszenia i krzyków przestrachu. Jeden i ten sam stan emocjonalny przez półtorej godziny, grany na jednej nucie. Tego rodzaju rola nie wymaga raczej wysublimowanego warsztatu. Ale co tu lamentować, nie od dziś wiadomo, że Oskary rządzą się swoimi prawami. Ale dziwię się ludziom, że są tacy nią zachwyceni. Podejrzewam, że w przypadku panów wpływ na zachwyt mogła mieć scena, kiedy Sandra wyzwala się ze skafandra i w samej bieliźnie płynie w nieważkości wewnątrz radzieckiego statku.
    Tak, twój mąż miał rację, a tymi samymi słowy podsumowałam swoje wrażenia, tuż po seansie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie rola Bullock absolutnie nie jest Oscarowa, według mnie zagrała przeciętnie, ale po części rozumiem "achy" narodu. Osobnicy dopatrujący się fenomenu boskości kosmosu, który notabene (zaraził mnie tym "Drogówkowy" glina) ma w sobie potęgę, mogą ulec totalnemu zachwytowi, dlatego niektórym odbiera mowę po seansie. Nie mogę odmówić filmowi przepięknych ujęć, ale... litości, fenomen to to nie jest, a scena z "pływającą" Sandrą nawet mnie się podobała, no co tu dużo pisać, "Grawitacja" ma mocne strony, ale cudem nie jest.

      Usuń
  15. Zgadzam się z tobą toczka w toczkę. Ludzie mocno przesadzają z gloryfikacją tego filmu, może dlatego, jego odbiorcami są głównie mężczyźni? Mają swój kosmos, mają zgrabną i ładną laskę i moc mało skomplikowanych, wyrazistych emocji. Czego chcieć więcej? :) Oczywiście są mężczyźni, ktorym to nie wystarcza, do nich można zaliczyć także naszych mężów :) :)
    babka filmowa

    OdpowiedzUsuń