poniedziałek, 9 lipca 2012

Chanel i Strawiński - reż. Jan Kounen

No, tego filmu nie mogłam sobie odmówić, zauważając go na półce mojej ulubionej biblioteki. Reżyseria Jan Kounen, który wcześniej popełnił takie fajności jak „Doberman” i „Blueberry” (wrażenia o nich na moim blogu), a teraz proszę, wziął się za melodramat oparty na faktach, a dziejący  się między nie byle kim, bo między Coco Chanel a Igorem Strawińskim. Wydawałoby się,  gdzie Rzym gdzie Krym – a jednak! W końcu, niby daleko, ale to dwie wielki osobowości, które wniosły niemały wkład w nową jakość dziedzin sztuki, którymi się parali.

Byłam bardzo ciekawa, przyzwyczajona do niekonwencjonalnych rozwiązań reżysera, jak też Kouenen ugryzie tak konwencjonalny gatunek jak romans, melodramat. Moją ciekawość podsycała główna rola męska, której podjął się fascynujący Mads Mikkelsen.
Fajerwerków nie było, ale oglądało się z zainteresowaniem i z ciągle narastającym smutkiem, dlaczego miłość do diaska niesie za sobą tyle nieszczęścia? Obie panie, i żona i Coco, kochały Igora. Igor kochał je obie także, z tym, że jedną, jako szacowną matkę jego dzieci, mniej namiętnie. Mieszkali razem we wspaniałej willi pod Paryżem (Coco zaprosiła Strawińskiego z rodziną pod swój dach, by ten miał spokój i mógł dalej tworzyć swe skandalizujące kompozycje), przecudownie urządzoną przez projektantkę mody. Wszyscy mieli wspaniałe warunki do życia, pracy, rozwoju, także uczuć. Mistrz komponował, jego żona poprawiała mu nuty, zajmując się także wychowaniem i opieką nad dziećmi (Igor też czasem dla relaksu wpadł na pogawędkę z rodziną). Coco komponowała, wyjeżdżając w tym celu od czasu do czasu w podróż służbową, swoje nowe legendarne perfumy. Służba zajmowała się domem i gotowaniem. Żyć nie umierać. 
A jednak, żona Igora, Katarina, rozchorowała się ze zgryzoty. Igor ma wyrzuty sumienia, Coco jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. A mogło być tak pięknie. Ale gdyby było, to zapewne Strawiński nie skomponowałby kolejnych wspaniałych utworów, wszak wiadomo, że nic tak dobrze nie robi pracy twórczej jak cierpienie z miłości albo tęsknota za ojczyzną. 

W każdym razie jest to romans jakich  mamy na pęczki.  W małżeństwo z dziećmi, mając na początku zupełnie niewinne zamiary, wkrada się kobieta, po czasie zostaje kochanką męża. Żona czując się urażona, zdradzona, odchodzi z dziećmi. To niestety nie wzmacnia mężowskiej miłości. Kochanka jeśli jest zła – zaciera z radości ręce, albo wręcz odwrotnie, trawiona poczuciem winy –  tak jak Coco Chanel, odsuwa się od ukochanego, mimo miłości do niego.  Kochanek, i mąż w jednym, zostaje na lodzie. Zwyciężyła szlachetność, poprawność, zamarła miłość.  Strawiński, będąc wielkim muzykiem, który co dopiero uciekł z Rosji, po rewolucji 1905, nie kwapi się za podążeniem za żoną i dziećmi. I tak oto wszyscy żyli długo, samotnie i ... nieszczęśliwie..

Film, mimo że wyszedł spod ręki Kounena, można zaliczyć do majacych niespieszną atmosferę. Dla mnie nie jest to wadą, ale dla niektórych może być przestrogą. Sporo w nim umiarkowanych dialogów, powolnych i długich, szerokich ujęć kamery, ale trzeba przyznać, że te ujęcia właśnie są ogromną zaletą filmu. Autorem zdjęć jest David Ungaro, któremu należą się ogromne brawa ( Kounen zrobił z nim także „99 franków”). Praca  kamery  w ogóle jest zróżnicowana (piękne ujęcia z góry, ujęcia obrotowe wokół bohaterów szerokie ujecie ogromnej widowni teatru) i to one głównie wnoszą dynamikę do filmu, którego akcja jest bardzo statyczna.  

Na szczególną uwagę zasługuje także scenografia i kostiumy – wprost oszałamiające wnętrza i kreacje Coco Chanel. Naprawdę jest na co popatrzeć. No i posłuchać, oczywiście – w końcu to film o kompozytorze.

Mads Mikkelsen jako Strawiński trafiony w 10-tkę, nie tylko wizualnie. Co prawda w ulizanej fryzurce nie poraża urodą, ale i tak czasem bywa seksowny, szczególnie wtedy, gdy porzuci sztywny garnitur, założy sweter i rozwichrzy grzywkę. Natomiast Anna Mouglalis jako Coco powala, nie tylko urodą, figurą, wdziękiem, ale także głosem – boski.

 Jeśli ktoś by mnie spytał wprost, „babko, przestań gadać, powiedz wreszcie, czy polecasz?” to powiem – róbta sobie co chceta, mnie się podobał, nie kwiczałam co prawda z zachwytu nad historią, ale rozkoszowałam się obrazem, kiwając ze współczuciem nad losem artystów. Co prawda, Strawiński poddał w wątpliwość, czy projektantkę mody można do takowych zaliczyć, czym bardzo Coco rozczarował, no więc niech będzie, że kiwałam nad losem nieszczęśliwie zakochanych (co za  przykry oksymoron mi wyszedł na zakończenie).

11 komentarzy:

  1. Naprawdę? Spodobał Ci się ten film??
    Szok. :)
    Ja miałem okazję widzieć go w kinie. Też wybrałem się ze względu na reżysera i Mikkelsena. I przeżyłem spory zawód. Zero romansu, zero uczucia, a biorąc pod uwagę kaliber postaci, zero bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak jak napisałam, nie kwicząłam za zachwytu nad historią, no bo była banalna - czasem wielcy ludzie przeżywają banalne historie, możesz to sobie wyobrazić? nie wszyscy muszą sobie strzelać w łeb z miłości czy się pojedynkować. Byłam nieco zawiedziona, czemu daję wyraz we wpisie, tak mi się przynajmniej wydaje. Ale oczarowała mnie totalnie strona wizualna filmu - zdjęcia, scenografia, kostiumy, głos aktorki itd. Patrzyłam zauroczona.
    Powiadasz zero romansu. Strawiński nie szalał z miłości, był dość powściągliwy, bo jednak jako mężczyźnie nie było mu może w smak, że jest wraz z rodziną na utrzymaniu tej bogatej kobiety. Ona - nie wiem, czy bardziej czuła się mecenasem czy kochanką. Związek, możliwość pomocy kompozytorowi mogła schlebiac jej ego - sama pochodziła z nizin, a Strawiński pochodził z wielce utytułowanej rodziny artystycznej, jego żona z ziemiaństwa. czort wie, czy ta miłość była faktycznie miedzy nimi taka żarliwa, nieskrępowana i wyzwolona, fakt faktem, że jak pokazuje film do końca życia żyli sami i chyba tęsknili za sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja rozumiem, że Strawiński mógł być człowiekiem powściągliwym. To czyni zadanie reżysera trudniejszym, ale i o wiele ciekawszym. Niestety moim zdaniem tu reżyser nie podołał tematowi. A może źle dobrał aktorów? Po prostu nie czułem chemii między główną dwójką bohaterów. Najciekawszą postacią wydała mi się żona, ale pewnie dlatego, że była na drugim planie, a przez to nie poświęcił jej tyle czasu reżyser.

      Usuń
    2. /Nie chodziło mi tylko o powściągliwość, ale także o sytuację Strawińskiego - pamiętasz, jak między Coco a Igorem dochodzi do małej sprzeczki, Igor nie nazywa Coco artystką, a ona ma takie ambicje, dochodzi do pierwszgeo spięcia, urażenia ambicji tej kobiety/

      Na pewno, coś jest na rzeczy w tym co mówisz (o chemii), czego dowodem jest mój zachwyt nad obrazem, a nie nad przekazem, do którego mam raczej krotochwilne podejście, mam nadzieję, że widać to w moim wpisie o filmie. Pytam, bo obawiam się, że nie każdy to wyczuwa, skoro jesteś nim zszokowany.

      Trochę, w imię lojalności, wobec Madsa Mikkelsena, staram się aktorów bronić, fakt - historia ich bohaterów nie uskrzydla, nie podnieca, nie fascynuje, nie mamy im czego zazdroscić... nie ma między nimi wielkiej chemii, ale może tak jak pisałam, nie było jej też w ich prawdziwym zyciu?
      Upokorzenie Strawińskiego mecenatem kobiety, w dodatku na obczyźnie, zabijało namiętność. Coś za łatwo z siebie oboje zrezygnowali.

      Masz rację, postać żony IS była bardzo dobra, może dzięki kreacji rosyjskiej aktorki? To "kocham cię", na pożegnanie, chyba śniło się Strawińskiemu do końca życia, czego jednak nie pokazał Kounen w swoim filmie. Jeśli ktoś jest ciekaw czy tak było, może powinien zgłebić dalsze losy bohaterów? Może twórca chciał do tego widza pobudzić? A może po prostu gatunek "biografia" go przerósł, nie śmiał zaszaleć, w końcu ktoś by mógł go z tego rozliczyć.

      Jestem ciekawa, dlaczego akurat tak mało spektakularny romans wybrał? Czy potraktował to jako wyzwanie, czy kierowało nim zainteresowanie muzykiem, albo matką małej czarnej?

      Usuń
  3. A ja nawet nie słyszałam, że ktoś taki film popełnił. Już raz z wątpliwą radością oglądałam film o Coco, nie wiem, czy podołałabym znowu, aczkolwiek lubię takie biograficzne klimaty, więc może kiedyś, przypadkiem:)

    OdpowiedzUsuń
  4. A widzisz, bo gdybyś, tak jak ja, kochała Madsa Mikkelsena, i lubiła Kounena, to byś na ten film trafiła. Tak jak trafiłam na "Pushera", którego III część zaraz zobaczę. Jest tu Mads niesamowity i jedyny w swoim rodzaju.

    Biografii Coco Chanel, tej z Tautou, nie widziałam, bo za tą aktorką, nie przepadam. Widzę, po twoim wpisie, że nie mam czego żałować. A co do do duetu Strawiński - Chanel, nie przeżyjesz tu wielkich uniesień, ale oko prawdziwą elegancją i szykiem nacieszysz. A dla kolekcjonerów ról Madsa - jeszcze jedna oryginalna do kolekcji, także pod względem wyglądu (zabójczy fryz - ale taki się kiedyś nosiło, mozna porównać z oryginalnymi portretami IS). :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako Coco Chanel świetna była Audrey Tautou. Ale to już inna bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to byłoby dobrze, żebyś teraz zobaczył wersję Chanel w wykonaniu Mouglalis i porównał, może któraś jest lepsza. :)

      Usuń
  6. cała ta dyskusja odbyła się tak dawno temu ale ja miałam okazję obejrzeć obie panie w roli Chanel dopiero teraz. Rola Mouglalis zachwyciła mnie swoją bezpardonowością i odwagą. Wszystkie inne "Chanel" wypadają przy tej jak bohaterki ucukrowanych harleqinów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja narazie ciągle nie mam ochoty na inne wersje Chanel. Pozostaję wierna Mouglalis, tym bardziej, że nie przepadam za słodką Tautou.

    OdpowiedzUsuń