Nie mogłam nie zobaczyć „Jednego dnia”, skoro jego reżyserem jest Lone Scherfig. To jej „Włoski dla początkujących” przyprawiał kilka lat temu mnóstwo widzów o drżenie serca i rozbudzał marzenia o podróży do Włoch, jako remedium na smutek i melancholię życia. Później był nie mniej dobry „Wilbur chce się zabić” („Była sobie dziewczyna” jeszcze nie widziałam).
15 lipca 1988 roku, to dzień, w którym Emma (Anne Hathaway) i Dexter (przefajny Jim Sturgess) przemówili do siebie po raz pierwszy, na uroczystości zakończenia edukacji w szkole średniej. Coś między nimi wtedy zaiskrzyło, ale nie na tyle, by rzucić się sobie w ramiona i spędzić upojną noc. Przeczuwając, że łączy ich coś niezwykłego postanowili zagrać w grę „Spotykajmy się co rok w dniu, w którym poczuliśmy, że Ziemia pod nogami zadrżała”. I tak, konsekwentnie przez 20 lat, porzucając na chwilę swe, mniej lub bardziej zajmujące, zajęcia, czynili z 15 dnia lipca swoiste święto, spędzając go zawsze razem. A opowieściom, zwierzeniom i chichotom podczas tych spotkań nie było końca. Tym bardziej, że Dexter wiódł nader światowe życie, został telewizyjnym prezenterem, a tym samym pożeraczem damskich serc, tudzież ciał.
Emma żyła mniej spektakularnie, ale na brak wrażeń, na swoją miarę, również nie narzekała. Potrafiła rozkochać niejednego, m.in. Iana, granego uroczo przez – uwaga – syna Timothy’ego Spalla – Rafa!
Właściwie to ta para, Emma i Dexter świetnie się uzupełniała, pewnie na zasadzie harmonii przeciwieństw. Szkoda, że tak późno zdali sobie z tego w pełni sprawę, marnując na osobności mnóstwo czasu, który mogliby spożytkować wspólnie. Ale, z drugiej strony - 20 lat dzień w dzień, ok. 7300 dni... Czy byliby w stanie to wytrzymać, przeżyć je równie pięknie jak te 20?
Marek Grechuta śpiewał kiedyś „Najpiękniejsze/ważne sądni, których nie znamy”. Może coś w tym jest.
I na tym polega urok najnowszego filmu Lone Scherfig, zresztą, tak jak i poprzednich, wspomnianych na wstępie, że uczy, jak nie pozwolić zawładnąć melancholii nad naszym życiem. Owszem, nie wyklucza jej, dostrzega jej piękno i pokazuje, że można ją oswoić i żyć z nią w zgodzie.
Film jest bardzo przyjemny, lecz to zakończenie! Książka jest równie wciągająca, bo przecież co może poruszyć kobiece serce bardziej niż opowieść o pięknym, młodzieńczym romansie? Pozdrowienia! :)
OdpowiedzUsuńNIestety, nie czytałam książki (podobno bestseller?) i nie zamierzam, nie lubię za bardzo romansów (film zobaczyłam ze względu na panią reśyser). A co do zakończenia - nie wyobrażam sobie innego, tylko takie mogło poruszyć nasze serca i skłonić do jakiejkolwiek refleksji - podobały mi się szczególnie dwie sceny - końcowa wspinaczka Dextera na wzgórze, w towarzystwie na przemian Emmy i córki, końcowa - taka rozliczeniowa - rozmowa Iana z Dexterem, no i rozmowa ojca z synem również pod koniec filmu. Z tego wynika, że końcówka filmu najlepsza, wcześniej było trochę tak sobie, nieco banalnie, zresztą cały film oscyluje w tym kierunku, uroczego podanego banału w gruncie rzeczy. Mówiłam, że nie przepadam za romansami? :)
UsuńJa romanse kocham! A Ian to postać wspaniała w tym filmie :D
Usuńa ten film nie jest przypadkiem remakiem ?
OdpowiedzUsuńA wiesz, że nie wiem. Ale na pewno, z pewnych względów, przypomina nieco dyptyk Linklatera, ze wschodem i zachodem słońca.
UsuńMnie się ten film widzi (widział) jako dość banalny właśnie, takie mryg-mryg migawki i na chybcika dopowiadanie tego, co pomiędzy. Do takiej konstrukcji trzeba mieć dryg, a zmian osobowości bohaterów nie da się pokazać tylko poprzez rearanżację koafiur i ciuchostylu, obowiązujących w danym sezonie.
OdpowiedzUsuńPoza tym jako rowerzystka rozglądająca się na boki przed wtargnięciem na jezdnię nie jestem w stanie współczuć bohaterce ;)
No tak, to było nierozsądne i słabym usprawiedliwieniem jest poryw serca, jakiego Emma doznała, tym bardziej powinna uważać, prawda? :)
OdpowiedzUsuńtak, tylko romanse na tym właśnie bazują, gdyby bohaterki nie poddawały sie porywom serca, nie byłoby o czym pisać ...romansów
UsuńA ten tu film pewnie jest bardziej dla kobiet niż dla mężczyzn. Ale to nic. "Kiedy Harry poznał Sally" to też typowo babskie kino, a ja na zawsze pozostanę pod urokiem tego obrazu. Ciekawe jak będzie tym razem.
OdpowiedzUsuńNiekoniecznie bardziej dla kobiet, panom też się podobał, mam na to dowody. :) Bo ten film taki już jest, że nie padasz przed nim na kolana, ale nie możesz narzekać - jest zrobiony zgodnie z wymogami przemysłu filmowego - jest pomysł, są dobrzy, i ładni, aktorzy, dobre epizody - tu jeden zagrany świetnie przez syna Spalla, dialogi niezłe, jest fajna ścieżka muzyczna, jest trochę smiechu, trochę smutku, są ładne zdjęcia - ogolnie wszystko jest ładne.
UsuńOczywiście "Jeden dzień" nie dorasta do pięt "Kiedy Harry poznał Sally". Takie filmy teraz już się rzadko trafiają.
Jak widzę, to z tego co piszesz, wynika że jednak warto obejrzeć. Pewnie to zrobię, jednak kiedy, to nie potrafię odpowiedzieć. W każdym bądź razie film załapał się na moją nie kończącą się listę.
OdpowiedzUsuńWarto, warto... bo ja rzadko kiedy dyskredytuję tak do końca jakiś film, w każdym staram się znaleźć coś na co warto zwrócić uwagę. ufam, że ludzie robią filmy, bo chcą się z innymi czymś, czasem mniej, czasem więcej ważnym, podzielić, a że różnie to wychodzi, trudno...
OdpowiedzUsuńZupełnie nie rozumiem zachwytów nad tym filmem. Obejrzałam ze względu na Hathaway, którą ogromnie lubię i tyle dobrego, że ona mnie po prostu nie zawodzi. Sama historia rzeczywiście w stylu Scherfig - może po prostu trzeba to czuć? Na mnie nie zrobiła większego wrażenia:(
OdpowiedzUsuńWitam, dla mnie ten film jest po prostu niezły. Całkiem fajny pomysł, ale jakoś słabo przedstawiony. Nie zachwycił mnie jakoś, oceniam go 6/10 Pozdrawiam i zapraszam do siebie :) www.kinosfera-extra.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTak to już jest z tym filmem, że nie budzi jakichś gorących uczuć. "Jest niezły" - i "tylko" czy "aż" tyle?
UsuńMyślę, że jest tylko niezły - spodziewałem się czegoś więcej.
UsuńTak na marginesie, pozwoliłem sobie dodać Twój blog do obserwowanych :) Pozdrawiam.
Film był niezły do 3/4, zakończenie było jednak mocne i wzruszające zarazem. Dlatego oceniam jako bardzo dobry. Gdyby lepiej zrealizowano wcześniejszą część i wykorzystano w pełni potencjał świetnego pomysłu, film ocierałby się o rewelację.
OdpowiedzUsuń