Niektóre filmy
muzyczne, jak np. "Hair", "Kabaret", czy "O, Lucky Man!" można
oglądać przez całe życie. Wracam do nich regularnie od lat, bez odrobiny
znużenia.
Rosyjscy "Bikiniarze"
(Stiliagi) w reż.w reżyserii Walerego Todorowskiego to oczywiście nie
ten kaliber, jak powyższe, ale ogląda się go bardzo dobrze i też ma szansę, że sięgnę po niego w jakiś zimny i smutny majowy dzień. To rozrywka na
wysokim poziomie, ciekawa ze względu na realia, w jakich umiejscowiona
jest akcja filmu. Lata 50-te XX wieku toż to rozkwit powojennej komuny w jej
najczystszej postaci. Na tle galopującej szarości, donosicielstwa,
szpiclowania, zamykania w tiurmu za byle co, "nawet" za uśmiech w dniu
śmierci Stalina, niczym na gnoju najprzedniejszej jakości, wyrastają
bajeczne kwiaty - rosyjscy bikiniarze. Jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki odziewają się w zapierające dech fantazyjne stroje we wszystkich
kolorach tęczy - co za imponujące kreacje, nawet jak na współczesne
czasy, gdzie wszystkiego mamy pod dostatkiem. Młodzi ludzie, zniewoleni
formalnie przez system, ale wolni mentalnie, szaleją na
parkietach w rytm jazzu, którego nutki łapie się nocą na zagranicznych
stacjach radiowych.
Oczywiście, gdzieś tam w tle, przewijają się
zapyziałe i przeludnione kwaterunki. Życie w nich byle jakie, ale jakże radosne i stadne. Na kwaterunkach ludzie tańczą i śpiewają przy
akompaniamencie ruskiej harmoszki, a na eleganckich
wyświeconych parkietach, szaleją bikiniarze, przy dźwiękach saksofonu,
instrumentu - symbolu, przeżywającego w latach 50-tych swój prawdziwy
rozkwit. Tylko komsomolcy są smutni, oni nie tańczą, ich kontakt z
muzyką ma miejsce jedynie, gdy muszą wyśpiewać jakąś patriotyczną pieśń.
Czyli - życie może być znośne, wiele można przetrwać, dzięki muzyce. Coś
w tym jest - wszak na Kubie, gdzie zamordyzm kwitnie do dnia
dzisiejszego, ludzie potrafią śpiewać i tańczyć, jak nigdzie indziej. No
i przypomnijmy sobie choćby historię bluesa. A rosyjskie pieśni ludowe, romanse -
jakie piękne.
W filmie są również, przemycone w sposób
nadzwyczaj estetyczny i miły dla oka oraz ucha, także smutniejsze i
bardziej poważne wątki - widzimy kogo stać, na to by zostać bikiniarzem,
i jaką cenę muszą płacić biedniejsi, by się do nich wkręcić. Olbrzymie
dysproporcje socjalne między milionami mieszkań kwaterunkowych, a
pojedynczymi mieszkaniami w kamienicach-pałacach, w których żyją
państwowi notable ze swymi milusińskimi. Dalej - czarny rynek na którym
można kupić wszystko, ale za takie zakupy można także nieźle "beknąć".
No i ta powszechna jedyna i słuszna indoktrynacja, próbująca
zunifikować wszystkich i wszystko - to przeciw niej dokładnie skierowany
był bunt bikiniarzy.
Rozrywkowym celom służy też prosta, choć nie
bez niespodzianek, fabuła filmu. Muzyka i wykonanie piosenek bez zarzutu.
A ta, z sali wykładowej, czyli męski chór i solo kobiece na jego tle - moja ulubiona.
Aktorstwo pierwsza klasa, dziewczyny przepiękne, chłopcy jak malowani, żeby tylko nie mieli tych głupich czubów na łbach. :) Zakończenie - nie narzekajcie, jest w sam raz, może proste i nieskomplikowane, ale życiowe.
I
nie przejmujcie się, gdy wam czasem w głowie zadzwoni upominające: "ale
przecież to jest ZSRR, tam to nie mogło się zdarzyć, nie na taka skalę i
nie aż tak barwnie i nie tak bezkarnie". A jeśli już zadzwoni, to posłuchajcie zaraz
drugiego głosu, tego przekornego - "a właściwie, dlaczego NIE? przecież
nie byliśmy tam, nie żyliśmy wtedy, dlaczego by w to nie uwierzyć?
Muzyka przecież czyni cuda."
I ja w to wierzę, dlatego tak świetnie bawiłam
się na tym filmie. Co i wam polecam.
Koniecznie muszę jeszcze
zaznaczyć, że w "Bikiniarzach" możemy po raz ostatni zobaczyć wielkiego
rosyjskiego aktora Olega Jankowskiego. Gra on tutaj dyplomatę, ojca
Freda, wyjeżdżającego do Ameryki. (w "Kochanku", innym bardzo dobrym i
wartościowym filmie Todorowskiego, który też polecam - opis jest na tym blogu, gra główną rolę,
męża kochanki tytułowego bohatera).
O "Bikiniarzy" widziałam kilka lat temu jak jeszcze do mojego miasta przybywał Sputnik. Było zimno, w kinie jeszcze zimniej i trzy osoby. Świetnie się bawiłam i do teraz sobie puszczam na youtubie fragmenty (zwłaszcza scena na sali wykładowej-ma moc!).
OdpowiedzUsuńp.s cóż za koincydencja! Na Ale kino leci film. Zgadnij jaki?:))
p.s 2 też uwielbiam musicale. Hair, Skrzypek na dachu, Kabaret i Jesus Christ Superstar.
No właśnie, niech żałują ci, którzy nie przybyli na seans w czasie Sputnika. Na szczęście film wyszedł na dvd a i Ale Kino! zaczęło, jak widzę, emisję tego filmu. Świetnie. Lubię Ale Kino! Lubię, tych, którzy lubią Hair, Kabaret. A podobał ci się "Wielki Gatsby", a może "Romeo i Julia"? Bo mnie tak. :)
UsuńHihi odpowiedź czy podobał mi się Gatsby masz pod postem:))
UsuńDobrze zrealizowany, kolorowy, niegłupi. Miło czasami popatrzeć na dobre rosyjskie kino :) i zgadzam się, że scena w sali wykładowej najbardziej zapada w pamięć. Chyba każdy, z kim rozmawiam o tym filmie, wspomina o tej właśnie scenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Pozdrawiam również. :) Ciekawa nazwa Twojego bloga, zresztą zawartość także. :)
UsuńTak, "Bikiniarze" są bardzo kolorowi, aż się nie chce wierzyć, że taki film powstał w Rosji. :) A jednak.
Ups! Izwinitie,to nie nazwa bloga, a twój nick! Nie ma żartów, groźnie brzmi. :)
UsuńDopiero teraz zauważyłam odpowiedź :) Zawsze bardzo się cieszę, kiedy ktoś sam rozumie mojego nicka, większości osób muszę tłumaczyć. A wybrałam go bardzo przewrotnie, bo szutki jak najbardziej lubię :D
UsuńP.S. Tak, nazwa bloga jest inna - InLoveWithMovie, ale cieszę się, że podoba ci się zawartość:)