poniedziałek, 3 czerwca 2013

Bikiniarze - reż. W. Todorowskij

Niektóre filmy muzyczne, jak np. "Hair", "Kabaret", czy "O, Lucky Man!" można oglądać przez całe życie. Wracam do nich regularnie od lat, bez odrobiny znużenia.
Rosyjscy "Bikiniarze" (Stiliagi) w reż.w reżyserii Walerego Todorowskiego to oczywiście nie ten kaliber, jak powyższe, ale ogląda się go bardzo dobrze i też ma szansę, że sięgnę po niego w jakiś zimny i smutny majowy dzień. To rozrywka na wysokim poziomie, ciekawa ze względu na realia, w jakich umiejscowiona jest akcja filmu. Lata 50-te XX wieku toż to rozkwit powojennej komuny w jej najczystszej postaci. Na tle galopującej szarości, donosicielstwa, szpiclowania, zamykania w tiurmu za byle co, "nawet" za uśmiech w dniu śmierci Stalina, niczym na gnoju najprzedniejszej jakości, wyrastają bajeczne kwiaty - rosyjscy bikiniarze. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odziewają się w zapierające dech fantazyjne stroje we wszystkich kolorach tęczy - co za imponujące kreacje, nawet jak na współczesne czasy, gdzie wszystkiego mamy pod dostatkiem. Młodzi ludzie, zniewoleni formalnie przez system, ale wolni mentalnie, szaleją na parkietach w rytm jazzu, którego nutki łapie się nocą na zagranicznych stacjach radiowych.
 

Oczywiście, gdzieś tam w tle, przewijają się zapyziałe i przeludnione kwaterunki.  Życie w nich byle jakie, ale jakże radosne i stadne.  Na kwaterunkach ludzie tańczą i śpiewają przy akompaniamencie ruskiej harmoszki, a na eleganckich wyświeconych parkietach, szaleją bikiniarze, przy dźwiękach saksofonu, instrumentu - symbolu, przeżywającego w latach 50-tych swój prawdziwy rozkwit. Tylko komsomolcy są smutni, oni nie tańczą, ich kontakt z muzyką ma miejsce jedynie, gdy muszą wyśpiewać jakąś patriotyczną pieśń.
Czyli - życie może być znośne, wiele można przetrwać, dzięki muzyce. Coś w tym jest - wszak na Kubie, gdzie zamordyzm kwitnie do dnia dzisiejszego, ludzie potrafią śpiewać i tańczyć, jak nigdzie indziej. No i przypomnijmy sobie choćby historię bluesa. A rosyjskie pieśni ludowe, romanse - jakie piękne.

W filmie są również, przemycone w sposób nadzwyczaj estetyczny i miły dla oka oraz ucha, także smutniejsze i bardziej poważne wątki - widzimy kogo stać, na to by zostać bikiniarzem, i jaką cenę muszą płacić biedniejsi, by się do nich wkręcić. Olbrzymie dysproporcje socjalne między milionami mieszkań kwaterunkowych, a pojedynczymi mieszkaniami w kamienicach-pałacach, w których żyją państwowi notable ze swymi milusińskimi. Dalej - czarny rynek na którym można kupić wszystko, ale za takie zakupy można także nieźle "beknąć". No i ta powszechna jedyna i słuszna indoktrynacja, próbująca zunifikować wszystkich i wszystko - to przeciw niej dokładnie skierowany był bunt bikiniarzy.
Rozrywkowym celom służy też prosta, choć nie bez niespodzianek, fabuła filmu. Muzyka i wykonanie piosenek bez zarzutu. A ta, z sali wykładowej, czyli męski chór i solo kobiece na jego tle - moja ulubiona.
Aktorstwo pierwsza klasa, dziewczyny przepiękne, chłopcy jak malowani, żeby tylko nie mieli tych głupich czubów na łbach. :)  Zakończenie - nie narzekajcie, jest w sam raz, może proste i nieskomplikowane, ale życiowe.

I nie przejmujcie się, gdy wam czasem w głowie zadzwoni upominające: "ale przecież to jest ZSRR, tam to nie mogło się zdarzyć, nie na taka skalę i nie aż tak barwnie i nie tak bezkarnie". A jeśli już zadzwoni,  to posłuchajcie zaraz drugiego głosu, tego przekornego - "a właściwie, dlaczego NIE? przecież nie byliśmy tam, nie żyliśmy wtedy, dlaczego by w to nie uwierzyć? Muzyka przecież czyni cuda."
I ja w to wierzę, dlatego tak świetnie bawiłam się na tym filmie. Co i wam polecam.

Koniecznie muszę jeszcze zaznaczyć, że w "Bikiniarzach" możemy po raz ostatni zobaczyć wielkiego rosyjskiego aktora Olega Jankowskiego. Gra on tutaj dyplomatę, ojca Freda, wyjeżdżającego do Ameryki. (w "Kochanku", innym bardzo dobrym i wartościowym filmie Todorowskiego, który też polecam - opis jest na tym blogu, gra główną rolę, męża kochanki tytułowego bohatera).

7 komentarzy:

  1. O "Bikiniarzy" widziałam kilka lat temu jak jeszcze do mojego miasta przybywał Sputnik. Było zimno, w kinie jeszcze zimniej i trzy osoby. Świetnie się bawiłam i do teraz sobie puszczam na youtubie fragmenty (zwłaszcza scena na sali wykładowej-ma moc!).
    p.s cóż za koincydencja! Na Ale kino leci film. Zgadnij jaki?:))
    p.s 2 też uwielbiam musicale. Hair, Skrzypek na dachu, Kabaret i Jesus Christ Superstar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, niech żałują ci, którzy nie przybyli na seans w czasie Sputnika. Na szczęście film wyszedł na dvd a i Ale Kino! zaczęło, jak widzę, emisję tego filmu. Świetnie. Lubię Ale Kino! Lubię, tych, którzy lubią Hair, Kabaret. A podobał ci się "Wielki Gatsby", a może "Romeo i Julia"? Bo mnie tak. :)

      Usuń
    2. Hihi odpowiedź czy podobał mi się Gatsby masz pod postem:))

      Usuń
  2. Dobrze zrealizowany, kolorowy, niegłupi. Miło czasami popatrzeć na dobre rosyjskie kino :) i zgadzam się, że scena w sali wykładowej najbardziej zapada w pamięć. Chyba każdy, z kim rozmawiam o tym filmie, wspomina o tej właśnie scenie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam również. :) Ciekawa nazwa Twojego bloga, zresztą zawartość także. :)
      Tak, "Bikiniarze" są bardzo kolorowi, aż się nie chce wierzyć, że taki film powstał w Rosji. :) A jednak.

      Usuń
    2. Ups! Izwinitie,to nie nazwa bloga, a twój nick! Nie ma żartów, groźnie brzmi. :)

      Usuń
    3. Dopiero teraz zauważyłam odpowiedź :) Zawsze bardzo się cieszę, kiedy ktoś sam rozumie mojego nicka, większości osób muszę tłumaczyć. A wybrałam go bardzo przewrotnie, bo szutki jak najbardziej lubię :D
      P.S. Tak, nazwa bloga jest inna - InLoveWithMovie, ale cieszę się, że podoba ci się zawartość:)

      Usuń