niedziela, 13 stycznia 2008

Brat - czyli Takeshi Kitano w Ameryce

To film o dwóch takich co zostali braćmi, z których pierwszy prawie wykłuł oczy drugiemu, a drugi, przyszedł czas, że zapłakał ze szczęścia tymi oczyma A stało się to na amerykańskiej ziemi, z dala od ich ojczyzn, położonych w Azji i Afryce.

Filmy o japońskiej yakuzie nie należą do moich najulubieńszych, może dlatego, że swojego czasu nasyciłam się tematyką mafijną we włoskim wykonaniu, ale mimo wszystko uważam, że „Brat” T.Kitano to świetna opowieść, którą od początku ogląda się w oczekiwaniu na domyślny koniec, jak się okazuje z zaskakującą pointą, na temat kto komu bratem.
Yamamoto (nazwisko przybrane), grany przez T.Kitano, to gangster który musi uciekać z Japonii, zagrożony śmiercią z ręki konkurencyjnego odłamu yakuzy. Na miejsce schronienia wybiera sobie Los Angeles, ze względu na metę u swego krewnego, bo czy jest to jego rodzony brat, nie jest to do końca takie oczywiste. A że bezwzględne zabijanie to coś co Yamamoto lubi i umie najbardziej, to i z zapałem bierze się do odpowiedniej dla siebie roboty.
W skrócie, chodzi o to jak japońska yakuza organizuje się w USA i jaki ma tam status i ile konkurencji do pokonania. Jest to dosyć trudne, bo Japończycy nie ciesza się za wielką estymą w tym kraju, mogą liczyć jedynie na Czarnych i na jakieś niedobitki Meksykanów z latynoskich organizacji. Ale zatwardziałość i brak skrupułów Yamamoto prowadzi do sukcesu, tych, którzy oddali mu się na służbę. Jednak nieposkromiona żądza władzy i oraz zuchwałość, gdy wkraczają na tereny Włochów, sprawia, że dobra passa się kończy.

Sporo ironii ze strony Kitano, i czarnego humoru, co mi się najbardziej podobało, na swój własny temat, swego narodu i stereotypów jakie wokół niego krążą.”Japończycy są tacy nieprzeniknieni” mówi stary Japończyk do Yamamoto pod koniec filmu. A zdanie „Japończycy są tacy do siebie podobni!” – przewija się kilka razy przez film, jak również „ci pieprzeni Japońcy”, za to ostatnie zdanie niejeden, który je wypowiada placi głową.

Za królową scen w „Bracie” uważam ceremonię posiłku najwyższych władz organizacji w Japonii w otoczeniu nawierniejszych giermków. Nagle jeden z nich rzuca hasło, że brat Yamamoto, jest zdrajcą, ten na znak honoru, robi sobie malownicze harakiri, na co boss z pretensją do rzucającego podejrzenie „Zakłociłeś ceremonię” , na co ten skruszony i z prośbą o wybaczenie odcina sobie nożem (uplamionym zresztą krwią z uprzedniego rytulanego samobójstwa) palec i podaje jedzącemu i mocno zniesmaczonemu zajściem bossowi niemal na talerz. Boskie!!!

Jest okrucieństwo, trochę mózgów na ścianach, owszem, ale to wydaje się takie na miejscu i takie konieczne, że nie razi aż tak bardzo. A jednocześnie, niektóre sceny egzekucji bawią, na przykład ta, gdy obserwujemy podrygiwanie zabijanych na fotelach przy stole w rytm pistoletowych kanonad – taki swoisty dance macabre. Zreszta takich scen baletów śmierci było więcej - i to nawet w konwencji - światło - dźwięk.

Bardzo dwuznaczny film: okrutnie-zabawny, niby hołd dla honorowych wojowników jakuzy, ale jednocześni drwina pomieszana z politowaniem na temat ich bezsensownych poświęceń na rzecz bogacenia sie jednostek; tytułowy brat, który de facto nie jest bratem; okrutny i bezwzględny Yamamoto okazuje się być sentymentalnym dobrym wujkiem itd.

Takeshi Kitano – nie dziwie się, ze ma tylu wielbicieli, może nawet wsród kobiet. Chyba się do nich dopiszę. Nieodgadniony, nieprzenikniony, taki jak przystoi na Japończyka, zgodnie z obiegową opinią o nim samym i jego współbraciach. Z nieruchomą twarzą, którą od czasu do czasu ożywia krzywy uśmieszek, a oczy przeważnie schowane za ciemnym szkłem okularów, skutecznie nie zdradzają stanu emocji i uczuć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz